42. Liczba cztery

119 10 11
                                    

!W rozdziale pojawiają się wątki próby samobójczej i myśli samobójczych. Jeżeli nie czujesz się na siłach, nie czytaj go!

26 lutego 2019

Zabiję ich wszystkich.

~*~

— Ostatni raz się godzę na noszenie twoich rzeczy — wydyszał Louis po władowaniu do bagażnika mojej walizki.

Z samego ranka pod nasz blok podjechał samochód z spakowanymi Rose i Samanthą. Zgodnie z planem Melody miał on nas przetransportować na lotnisko, z którego mieliśmy wylecieć prosto do Minnesoty. Podobno już kilka tygodni wcześniej koleżankom Price udało się wynająć jakiś domek w małym miasteczku, w którym mogłybyśmy świętować przyszłe zamążpójście Melody.

Gdybym mogła, rzuciłabym ten wyjazd w cholerę. Chciało mi się wymiotować na myśl, że muszę spędzić kilka godzin zamknięta w samolocie razem z Leą oraz Marissą. Po tym, co usłyszałam w klubie, nie łudziłam się, że znajdziemy wspólną nić porozumienia. To nie wchodziło w grę.

Do tego sprawa z Gabrielem nie dawała mi spokoju. Po tym, jak rozłączyłam się o równo szóstej, nie zasnęłam więcej. Wgapiając się tępo w sufit, zastanawiałam się nad tym, czy jestem gotowa na kolejną próbę zakończenia własnych problemów. Podcięcie sobie żył było czymś zupełnie innym od przedawkowania, lecz wiedziałam, że zdecydowanie nie przyjemniejsze.

Bałam się. Bardzo. Odkąd tylko ta myśl zawitała mi w głowie, nie umiałam dojść do siebie. Zastanawiałam się, czy będzie mnie bardzo bolało i czy tu również spędzę długie godziny w absolutnej agonii. Nie śmiałabym się kogoś o to zapytać przez wzgląd, iż z moją przeszłością mogliby nabrać podejrzeń. Wpisywanie różnych fraz w wyszukiwarkę także było zbyt ryzykowne. Zostawałam więc na tym polu zupełnie sama.

Kolejną trapiącą mnie kwestią było miejsce, w którym powinnam to zrobić. Przedramiona kojarzyły mi się z dłuższym cierpieniem, a podcięcie sobie szyi...

— Mam serdecznie dość. Jak myślę o tamtych dwóch flądrach, dostaję wzdęć — biadoliła Rose, poprawiając swoje naelektryzowane włosy.

— Może nie będzie aż źle? — Nadzieja Samanthy skłoniła Rose i Louis'a do zrobienia identycznej miny.

— Będzie — powiedzieli równo.

A list? Miałam zostawiać jakiś list? Czy było w ogóle coś, co chciałam komuś przekazać? Za pierwszym razem na język cisnęło mi się tyle słów, że z trudem przychodziło mi wybranie tych najważniejszych, ale teraz? Teraz w głowie miałam jedynie pustkę. Liczyłam na szybkie załatwienie problemu, ale może nie powinnam? To, że Gabriel mnie nie kochał, nie oznaczało, że inni również byliby obojętni na moje odejście.

Głupiutka, głupiutka marionetka!

Czy ty naprawdę myślisz, że ktokolwiek z nich by się przejął takim śmieciem jak ty?

Livia, żyjesz? Zaraz wyjeżdżamy — Samantha pomachała mi ręką przed twarzą.

Zamrugałam kilkakrotnie, orientując się, że odpłynęłam.

Po minie Louis'a wiedziałam, że z góry założył, iż znów męczę się myślami o Gabrielu, co było mi na rękę. Zyskiwałam tym sposobem pewność, że nie domyśli się na czas, co faktycznie chodzi mi po głowie.

Tak, po prostu się nie wyspałam — na twarz przywołałam fałszywy uśmiech. — Czyli co? Jedziemy już?

Po zapakowaniu ostatnich bagaży wskoczyłyśmy z dziewczynami do auta pędzącego prosto na lotnisko Johna Kennedy'ego. Rosaline wraz z Samanthą pogrążyły się w luźnej rozmowie na temat zbliżającego się lotu, dając mi możliwość swobodnego utonięcia we własnej głowie.

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz