40. Kilka dni

137 11 12
                                    

14 stycznia 2019

Margaret zapytała się mnie, czy zaniosę jej bukiet białych róż. Podobno są to jej ulubione kwiaty.

Zrobiłbym to. Zrobiłbym dla niej wszystko, bo nie jest dłużej brudną grzesznicą zasługującą wyłącznie na potępienie, ale nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie dokładnie pochowałem jej ciało. Wchodząc do lasu, słyszę za wiele głosów, aby móc się skupić na wspomnieniach z tamtej nocy. Nie mogę tam wejść.

Od tamtej pory Margaret płacze. Nie chce przestać. Mówi, że będzie mnie męczyła, dopóki nie dam jej kwiatów symbolizujących oczyszczenie. Bez nich nie może trafić do Raju. Ciągle to powtarza. Ciągle krzyczy. Ciągle na mnie patrzy.

Chciałbym, żeby zniknęła, ale za bardzo się boję, że jak to się spełni, to znowu nie będę miał kogo kochać. Nie chcę być sam.

~*~

Wpatrzona w kamienny nagrobek ułożyłam na ziemi pąki czerwonych róż w pełnym rozkwicie. Intensywny kolor płatków wraz z zielonymi łodygami wybijał się na tle mieniącego się niczym diamenty śniegu. Ich piękno zupełnie nie pasowało do tego zimnego oraz pustego miejsca. Nie zasługiwały na to, aby po tych kilku dniach życia skończyć właśnie tutaj i jedynie czekać na upragniony moment zwiędnięcia.

Moja mama również na to nie zasługiwała.

Splatając dłonie przed sobą, wzrok wlepiłam w jej zdjęcie, które osobiście wybierałam. Zrobiłam je w dniu jej czterdziestych urodzin, kiedy to razem siedziałyśmy na kanapie i oglądałyśmy Eliksir miłości. Jej rozpuszczone włosy falami opadały na ramiona okryte bordowym golfem, a piegi uroczo wybijały się na tle mlecznej skóry.

— Zawsze żałowałam, że nie jestem do ciebie podobna — powiedziałam do pomnika, korzystając z tego, że nikogo nie było w pobliżu. — Myślałam, że gdyby było inaczej, świat umiałby mnie pokochać.

Och, Livi. Ty jeszcze nie wiedziałaś.

— Wiem, że mnie kochałaś, ale do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego robiłaś to w taki sposób. Dlaczego nie pozwoliłaś mi uciec, a potem dobrowolnie do ciebie wrócić — wzruszyłam ramionami przez doskwierające mi niezrozumienie i bezsilność. — Teraz wiem, że przy tobie przez większość czasu czułam się bardziej martwa niż żywa. A to boli mnie najbardziej, bo ze wszystkich ludzi na świecie to ty powinnaś mnie chronić. Nie ja ciebie.

Penelope za sobą zabrała odpowiedzi, których pragnęłam od dziecka. Skąd miałam wiedzieć, jaki tak naprawdę był mój ojciec, jeżeli nie od niej? Co takiego w sobie miał, że się w nim zakochała? Byłam chcianym dzieckiem? Dlaczego nigdy nie pisnęła słowem o tym, że tata nie żyje? Przecież mogła mi wmówić wypadek, nagłą chorobę czy nawet samobójstwo. Cokolwiek, byleby mogło to zaspokoić ciekawość, z jaką dorastałam.

Przez tamtą jedną noc straciłam swoją jedyną szansę. Przez jej tajemnice i moje kłamstwa zwiędła.

— Nienawidzę swojej miłości do ciebie — im dłużej wpatrywałam się w jej zdjęcie, tym mocniejszy ścisk w piersi odczuwałam. — I nienawidzę tego, że nigdy nie przestanę tego czuć.

Słowa mamy niczym chwasty wrosły się w mój umysł, zatruwając każdą kolejną komórkę mojego organizmu. Może i była martwa, lecz jej jad do dziś płynął w moich żyłach.

Najgorsze w tym jednak było to, że gdybym tylko otrzymała taką możliwość, zrobiłabym wszystko, byleby do mnie wróciła.

— Chciałabym opowiedzieć ci tyle rzeczy. Powiedzieć, jaka jestem szczęśliwa u boku mężczyzny, który wcale mnie nie zdradza, bije czy źle traktuje. Który jest przeciwieństwem obrazu, jakim zakryłaś mi rzeczywistość — mówiłam łamiącym się głosem. — Jego miłość nie boli tak jak twoja, wiesz?

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz