WALKA TOCZYŁA SIĘ BEZ KOŃCA.
Na polu bitwy krasnoludy traciły coraz więcej żołnierzy. Orkowie byli jak fala, która nie zamierzała ustąpić. Podczas, gdy przed Ereborem i w Dale przelewała się krew setek, jak nie tysięcy, niewinnych osób, Thorin siedział na swym tronie pogrążony w myślach. Usłyszawszy dźwięk zbliżających się kroków podniósł leniwie wzrok. W jego kierunku zmierzał Dwalin, który nie zamierzał więcej czekać. Reszta kompani także, dlatego po wspólnej naradzie wyznaczyli Dwalina do rozmowy z synem Thraina.- Dlaczego nie pomagamy naszym braciom? Oni tam umierają.
Jego słowa były jak wiatr, który przeleciał mimo uszu Thorinowi, który miał w głowie tylko jedno – złoto. Nie interesowało, go to co działo się pod murami jego królestwa, a jedynie sposób jak zabezpieczyć skarb, aby nie dostał się w niepowołane ręce.
- Są sale we wnętrzu Góry. Można je ufurtyfikować, wszystko tam przetrwa. Tak, właśnie tak. Musimy przenieść złoto głębiej pod ziemię.- mówił jak w amoku.
- Nie słyszysz? Dáin jest otoczony, tam trwa rzeź.
- Wojna żąda ofiar. Życie jest tanie, wartości tego skarbu nie da się zliczyć liczbą ofiar. On wart jest każdej ilości krwi.
- Siedzisz w tej ogromnej Sali. Na głowie masz koronę, a jednak jesteś tak mały jak nigdy.
- Nie mów do mnie, jakbym był pierwszym lepszymi krasnoludem. Jakbym wciąż był Thorinem Dędową Tarczą. Jestem twoim królem!- krzyknął wyciągając miecz przy czym się zachwiał.
- Zawsze nim byłeś.- odparł spokojnie – Kiedyś to wiedziałeś, ale nie widzisz kim się stałeś.
Dwalin był bliski płaczu.
Thotin był jego przyjacielem i kompanem od wielu lat. Widząc jego nagłą przemianę było mu go żal. Zawsze uważał go za jednego z najsilniejszych kransoludzkich przywódców.- Idź, odejdź za nim cię zabije.
Słysząc te słowa nie mógł uwierzyć, że Thorin je wypowiedział. Widział, że powstrzymuje się przed popełnieniem błędu, którego by żałował. Wolał już nic nie mówić i odszedł. Thorin za to udało się do Sali, w której toczyli walkę że smokiem. Podłoga tam była ze złota, którym mieli nadzieję zabić bestię, a tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyli. Ta złość została skierowana na mieszkańców Esgaroth, którzy musieli uciekać po spaleniu ich miasta.
Thorin chodził po Sali, a w jego głowie przewijały się wszystkie słowa osób, które starały mu się jakkolwiek pomóc, a także jego własne. Słyszał wyraźnie słowa Dwalina z przed chwili, że mimo posiadania korony jest mały. Balina, który mówił, że ten skarb jest przeklęty i jest przyczyną choroby, która dotknęła wcześniej jego dziadka. Barda, który chciał się dogadać, by ominąć niepotrzebnej wojny. Jego własne słowa na temat skarbu, który jest tylko jego. Aż w końcu usłyszał słowa Elanor, która wzbraniała się przed wejściem do Góry i jego odpowiedź na jej słowa. To jak stała wraz z innymi pod bramą Ereboru i próbowała przemówić mu do rozumu, a on nazwał ją podłą zdrajczynią. Nagle przypomniał sobie moment, w którym to białowłosa stoczyła pojedynek z Azogiem, a następnie to jak obiecała, że wspólnie go pokonają i uwolnią się od niego raz na zawsze. To wszystko w kółko się powtarzało.
Nie jestem jak mój dziadek.
Powtarzał sobie to zdanie w kółko w myślach chcąc wyprzeć to co było prawdą. Tak bardzo nie chciał być jak Thor, że nawet nie zauważył, jak sam się nim stał.
Spojrzał na złotą podłogę i zdawało mu się, że zobaczył sunącego pod taflą Smauga. Był przerażony. Przecież smok był martwy i leżał gdzieś na dnie Anduiny. Nagle zauważył drugiego siebie, który zaczął sie zapadać, złoto zaczęło się rozpływać, a on wpadał w środek nie mając możliwości się uwolnić. Znalazł się w place bez wyjścia. Złoto, którego tak bardzo pragnął dla siebie teraz pragnęło jego. Mieć go przy sobie i nie oddać nikomu innemu. W pewnym momencie drugi on zniknął, a taflą się zamknęła.
Wtedy zrozumiał, przejrzał na oczy. Ściągnął z głowy koronę i rzucił nią o ziemię. Złoto nie było warte tego co miało miejsce przed bramą. Nie było warte żadnej krwi.
Opuścił salę i skierował się ku bramie, przy której nadal znajdowali się pozostali. Ściągnął z siebie ciężką zbroję zostając jedynie w kolczudze. Uzbrojony w miecz ruszył ku swoim ludziom.
Kili widząc swojego wuja wstał natychmiast i przyglądał się zmierzającemu ku nim Thorinowi ruszył ku niemu.
– Nie będę chował się za kamienna ścianą, gdy inni walczą za naszą sprawę!- krzyknął – To nie w mojej naturze.- dodał już ciszej.
– Nie, to prawda. Jesteśmy synami Durina, a ród Durina nie ucieka przed walką.- powiedział spokojnie patrząc na siostrzeńca, który słysząc słowa wuja uśmiechnął się. – Nie mam prawa prosić was o to.- zaczął zwracając się do pozostałych – Ale czy pójdziecie za mną poraz ostatni?
Zapytał tak jak to zrobiłby dawny Thorin, który nie zmusza swoich ludzi do niczego, a prosi o moc swoich przyjaciół. Kompania widząc zmianę nie tylko w zachowaniu, ale też w sposobie jego zachowania postanowiła zrobić to co robili do tej pory. Działali razem, pomagając sobie nawzajem. Podnieśli broń w znaku, że nie zamierzają opuścić swojego króla w potrzebie.
Armia Dáin’a wycofała się pod bramy Ereboru. Orkowie otoczyli ich i czekali na rozkaz do ataku. Było ich znacznie więcej niż krasnoludów, ale ci nie zamierzali się tak łatwo poddać. Orkowie ruszyli do ataku, a z Góry wydobył się dźwięk potężnego rogu, który świadczył o nadejściu kolejnej armii. Oddziały wroga zwolniły zdezorientowane i zaczęły się rozglądać, z której to strony nadchodzi odsiecz. Dźwięk dotarł także do Dale, skąd Gandalf, Bilbo i Elanor zwróciło swą uwagę na Erebor.
– A jednak.- szepnęła elfka, w której sercu rozpaliła się nowa nadzieja na zwycięstwo.
Nie była to żadna armia, a kompania Thorina Dębowej Tarczy. Ogromny dzwoń uderzył o kamienny mur niszcząc go, a jego części spadły do wody tworząc most, po którym z wnętrza Góry wybiegła grupa krasnoludów z Thorinem na czele. Wojownicy Dain’a dołączyli do niego i wspólnie rozpoczęli kolejny atak na wroga.
Elanor wbiegła na mur skąd był doskonały widok na pole walki. Gdy tam dotarła zastała tam czarodzieja wraz z hobbitem.
– Krasnoludy walczą.- oznajmił Bilbo.
– Za swojego króla.- odparł zadowolony mag.
– Gandalfie!- zawołała podbiegając do czarodzieja – Udało mu się. Pokonał chorobę.
– W rzeczy samej moja droga. Może jednak przeżyjemy. – odparł – Chodźcie potrzebni jesteśmy gdzieś indziej.- oznajmił ruszając z powrotem na dół, gdzie trwała kolejna potyczka z orkami.
CZYTASZ
SŁONECZNA GWIAZDA ~ Droga Ku Przeznaczeniu [TomI]
Fanfiction"Ktoś mi kiedyś powiedział, że nieważne jest to kim się rodzimy, a to kim się potem staliśmy. " Życie lubi zaskakiwać wtedy, gdy się tego najmniej spodziewamy. Elanor przekonała się o tym na własnej skórze, kiedy to do Rivendell przybył Gandalf z ni...