Polegli (GT)

1 0 0
                                    

" Nie wszystkie wizyty u rannych były tak radosne. 

Przez całe rano starałem się odwiedzić ilu tylko zdołam rannych. Niekiedy nie byłem w stanie zrobić nic więcej, tylko się przyglądać, jak ich ciała przygotowywano do kąpieli antyzombi i ostatniego pożegnania. Tarkwiniusz znikł, a jego ghule najwyraźniej rozpadły się wraz z nim, ale nikt nie chciał ryzykować.

Dakota, który od lat był centurionem Piątej Kohorty, zmarł nocy od ran odniesionych podczas walk w mieście. Uznaliśmy wspólnie, że jego stos pogrzebowy będzie pachniał kool-aid.

Jacob, dawny chorąży legionu i mój uczeń łucznictwa, zginął w Caldecott, rażony kwaśnym prysznicem myrmek. Magiczny złoty orzeł przeżył, jak mają w zwyczaju magiczne przedmioty, ale Jacob poległ. Terrel, dziewczyna, która chwyciła sztandar, zanim upadł na ziemię, trwała przy Jacobie aż do jego śmierci.

Wielu zginęło. Rozpoznawałem ich twarze, choć nie znałem ich imion. Czułem się odpowiedzialny za każdego z nich. Gdybym tylko zrobił więcej, działał szybciej, był odrobinę bardziej boski...

Najtrudniejsza była wizyta u fauna imieniem Don. Przyniosła go grupa nereid, które znalazły go we wraku jednego z imperialnych jachtów. Pomimo niebezpieczeństwa Don pozostał na miejscu, żeby mieć pewność, że sabotaż się uda. W przeciwieństwie do Franka wybuchy greckiego ognia strasznie pokiereszowały biednego Dona. Większość koziej sierści na nogach spłonęła. Skóra była spalona. Mimo najlepszej leczniczej muzyki, jaką zaoferowali mu inni faunowie, i mimo że był cały pokryty leczniczą mazią, cierpiał okropnie. Tylko oczy miał te same: jasne, niebieskie, rozbiegane.

Klęczała przy nim Lavinia, trzymając go za lewą rękę, któга niewiadomych przyczyn była jedynym nieporanionym kawałkiem jego ciała. W pobliżu, ale na pełną szacunku odległość, stała grupka driad i faunów, a wśród nich uzdrowiciel Prandiel, który zrobił już wszystko, co było w jego mocy. 

Don na mój widok skrzywił się. Na zębach miał popiół. 

- Cze-cześć, Apollo. Masz może... drobne?

Usiłowałem powstrzymać łzy.

- Och, Don. Och, ty słodki, głupi faunie.

 Przykląklem przy jego łóżku, naprzeciwko Lavinii. Przebiegłem wzrokiem straszne obrażenia Dona, z rozpaczliwą nadzieją że znajdę coś, co da się naprawić, coś, co pozostali lekarze przegapili, ale oczywiście niczego takiego nie było. To, że Don w ogóle przeżył tak długo, zakrawało na cud.

- Nie jest tak źle - wycharczał. - Doktor dał mi coś na ból.

- Wiśniową fantę - wyjaśnił Prandžel.

Potaknąłem. To dla satyrów i faunów istotnie potężny środek przeciwbólowy, który należy zażywać jedynie w najpoważniejszych przypadkach, bo pacjentom grozi uzależnienie. 

- Ja tylko... chciałem... - Don jęknął, a jego oczy zalśniły. 

- Oszczędzaj siły - powiedziałem błagalnie.

- Na co? - Jego śmiech był jak groteskowe krakanie. - Chciałem zapytać, czy to boli. Reinkarnacja.

Mgła przed oczami sprawiała, że nie widziałem dobrze.

-Ni... nigdy nie reinkarnowałem, Don. Kiedy staję się człowiekiem, to coś innego, jak sądzę. Ale słyszałem, że reinkarnacja jest spokojna. Piękna.

Driady i faunowie potakiwali i pomrukiwali na znak zgody, aczkolwiek ich miny zdradzały mieszaninę strachu, smutku i rozpaczy, co nie czyniło z nich najlepszych akwizytorów Wielkiej Niewiadomej.

Apollo i Boskie Próby: Moje ulubione fragmenty i cytatyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz