Summer
Kiedyś usłyszałam że czas leczy rany. I chodź naiwnie starałam się w to wierzyć to po czasie zrozumiałam że to nie prawda. Bo rany może zaleczyć tylko osoba które je nam zadała. Ale co jeśli tej osoby już nie ma? Czy teraz mamy żyć z tymi ranami już do końca życia? Otóż ja uważam że nie. Bo skoro osoba która zadała nam tą ranę nie może już tego naprawić to musimy zrobić ro sami. To my musimy zabliźnić tą ranę. Ale to nie należy do rzeczy prostych. Bo to my musimy znaleźć sposób żeby to zrobić. Jednak najgorszy jest chyba fakt, że żebym ja mogła zabliźnić jedną z moich najgłębszych ran musiałabym zamknąć pewien etap w moim życiu. Musiałabym odciąć się od przeszłości i w końcu ruszyć do przodu. Jednak ja nie potrafiłam tego zrobić bo coś wciąż mnie przed tym powstrzymywało, sprawiając że żyłam jednocześnie w teraźniejszości jak i przeszłości. A to przecież nie mogło skończyć się dobrze.
-Jesteś pewna że nie chcesz z nami iść?-zapytał Jayden stojąc przy drzwiach wyjściowych razem z Martinem.
-Nie mam dzisiaj ochoty na imprezy-odparłam patrząc na niego.
-Okej, jak chcesz. Ale jakby się coś działo to dzwoń-odpowiedział na co uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową. Gdy oboje wyszli z domu, ja udałam się do salonu gdzie położyłam się na kanapie i włączyłam pierwszy lepszy serial, aby zabić jakoś czas.
Po pooglądaniu trzech odcinków podniosłam się z miejsca i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych z zamiarem udania się na krótki spacer. Tak naprawdę nie mam pojęcia dokąd mam zamiar iść zważywszy na to że jest już dwudziesta trzecia ale teraz nie ma to większego znaczenia.
Zaciągnęłam się zimnym powietrzem nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak bardzo go potrzebowałam. Nie myśląc zbyt wiele ruszyłam przed siebie ulicami Londynu które o tej porze były niemal puste w stronę niedużego parku który znajdował się niedaleko mojego domu. Było tam całkiem pusto. Gdzie nie gdzie leżał śnieg a co kawałek były latarnie rzucające bladożółte światło na park. Usiadłam na jednej z ławek i wyciągnęłam papierosa odpalając go. Patrzyłam jak dym unosi się w powietrze aż w końcu znika.
-Wolne?-niemal podskoczyłam gdy usłyszałam głos jakieś starszej pani stojącej obok i wpatrującej się we mnie z miłym uśmiechem. Bez słowa zrobiłam jej miejsce na ławce po czym wróciłam do obserwowania dymu unoszącego się z papierosa.
-Co pani tutaj robi sama o takiej porze?-zapytałam po chwili milczenia na co ona cicho się zaśmiała.
-Nie jestem tu sama. Mój wnuk spaceruje z psem kawałek dalej. A ty? Co robisz tu sama?-spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
-Przyszłam pomyśleć-odparłam ostatni raz zaciągając się swoim papierosem po czym wyrzucałam go i przydeptałam butem-Myśli pni że odcięcie się od przeszłości oznacza zapomnienie o osobie która była jej znaczną częścią?-zapytałam po chwili patrząc przed siebie i jeśli mam być szczera, to nie mam pojęcia dlaczego zapytałam o to całkiem obcą mi osobę.
-Nie-pokręciła głową-To że odcinamy się od przeszłości, nie jest równoznaczne z zapomnieniem. Bo możemy żyć w teraźniejszości pozostawiając przeszłość za sobą ale jednocześnie wciąż pamiętać-posłała mi delikatny uśmiech.
-Babciu?-usłyszałam niedaleko czyjś głos-Tutaj jesteś-powiedział wysoki chłopak podchodząc do nas i patrząc na kobietę -Jest późno. Musimy już wracać do domu-oznajmił lekko zachrypniętym głosem a gdy to mówił, z jego ust unosiła się para która po chwili znikała w powietrzu. Kobieta podniosła się z ławki po czym powoli ruszyła za chłopakiem.
-Pamiętaj, odcięcie się nie jest równoznaczne z zapomnieniem-powiedziała ostatni raz odwracając się w moją stronę po czym oboje wyszli z parku. A ja znów zostałam sama z moimi myślami.
Możemy żyć w teraźniejszości pozostawiając przeszłość za sobą ale jednocześnie wciąż pamiętać. To zdanie wciąż dźwięczało mi w uszach i może to właśnie dlatego już chwilę później stałam pod domem znajdującym się przy ulicy Savile Row w dzielnicy Mayfair. Być może to właśnie dlatego zmusiłam moje nogi do ruchu i przekręcając klucz w zamku weszłam do środka. Przechodziłam po kolei po pomieszczeniach sprawdzając czy w żadnym z nich nie ma czegoś co należało do Taylera. Jedyne rzeczy które do niego należały a które znalazłam po drodze to były zeszyty ze szkoły ale zdecydowałam się je zostawić. Następnie przeszłam do garażu a gdy zobaczyłam coś co liczyłam tam zobaczyć dopadło mnie chwilowe zawahanie. Bo czy aby na pewno robię słusznie? Może to co chce zrobić to totalna głupota i szaleństwo? Po chwili wyciągnęłam telefon i niewiele myśląc wybrałam numer do Charliego.
-Summer? Coś się stało? Jest już po północy-zapytał z troską w głosie.
-Hej Charlie-odparłam decydując się na zignorowanie jego pytań. I być może to co chciałam za chwilę zrobić było szalone, nienormalne i być może i niemoralne ale jakie to ma znaczenie? Czy istnieje coś takiego jak granica szaleństwa, moralności czy normalności?-Pamiętasz jak rozmawialiśmy o nowych początkach?-wiedziałam że zdziwiłam go tym pytaniem jednak nie dał mi tego wyczuć.
-Pamiętam-potwierdził.
-Uważasz że zasługuje na nowy początek?-zapytałam ruszając w stronę kanistra z benzyną.
-Każdy zasługuje na nowy początek. Ty też na to zasługujesz-odpowiedział gdy ja złapałam za kanister i otwierając go, zaczęłam rozlewać benzynę po garażu kierując się w dalej.
-A jeśli...żeby to zrobić muszę odciąć się od przeszłości? Czy to oznacza że jestem złym człowiekiem?-zapytałam rozlewając ciecz po kolejnym piętrze. W całym budynku śmierdziało benzyną i ja zapewne też ale ten zapach z jakiegoś powodu dawał mi dziwne ukojenie i spokój którego tak bardzo potrzebowałam.
-Nie jesteś zła Summer. To że zrobisz coś dla swojego dobra nie czyni cię złym człowiekiem-odparł a ja w tym czasie wylewałam kolejny kanister tym razem na podwórze.
-Dziękuje, Charlie-odpowiedziałam uśmiechając się do siebie. Zanim chłopak zdążył powiedzieć cokolwiek więcej ja się rozłączyłam. Tak po prostu. Może i w tej konkretnej chwili zachowywałam się jak wariatka i może to właśnie za nią mnie uznał. A może właśnie po prostu byłam wariatką. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Telefon włożyłam do kieszeni moich spodni a do ręki wzięłam paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpaliłam jednego i wsadziłam go pomiędzy wargi zaciągając się mocno. Pomimo tego co miałam zamiar zrobić czułam spokój. W ciszy spalałam papierosa, a gdy została mi tylko końcówka, rzuciłam go w kałużę benzyny. Ogień pojawił się od razu. Cały ogród zaczął płonąć aż zapalił się i dom. Płomienie były coraz wyżej i w coraz szybszym tempie trawiły budynek. A ja patrzyłam na to z cholerną satysfakcją. Patrzyłam jak właśnie płonie coś co trzymało mnie i nie pozwalało ruszyć dalej. W końcu poczułam się wolna. I być może wglądałam jak wariatka gdy stałam i wpatrywałam się w rozszalałe płomienie ale to nie jest ważne. Bo w końcu poczułam się wolna. A to było tak cholernie dobre uczucie. Gdy konstrukcja dachu zaczęła się walić a z budynku nie pozostało już praktycznie nic wyciągnęłam telefon i wybrałam numer straży pożarnej.
-Pali się dom przy Savile Row-rzucałam ze spokojem po czym tak po prostu się rozłączyłam nie zwracając uwagi na mężczyznę który zaczął coś mówić i w dalszym ciągu patrzyłam jak właśnie płonie przeszłość jednocześnie mając świadomość że teraz pozostała mi jedynie teraźniejszość. Razem z domem przy Savile Row spłonęły niewidzialne liny trzymające mnie kurczowo w przeszłość. W końcu mogłam ruszyć ku przyszłość która była jedną wielką niewiadomą .A to przerażało mnie najbardziej ze wszystkich rzeczy na świecie.
***
Hejka
Kolejny rozdział w środę z perspektywy Charliego
Do zobaczenia
K.
CZYTASZ
Sunflowers in summer
Fiksi RemajaWszystko zaczęło się Roszpunki która malowała słoneczniki... Dziewczyna z dobrego domu, któremu do dobrego dużo brakowało i chłopak wyglądający niczym obraz samego Vincenta Van Gogha, który kochał sztukę ponad wszystko. Summer określano mianem...