Charlie
Odkąd skończyłem piętnaście lat czekałem tylko i wyłącznie na ten moment. Nie mogłem się doczekać dnia gdy ja i Blake skończymy osiemnaście lat i w końcu się wyprowadzimy. Ale teraz gdy ten dzień był coraz bliżej a czas leciał coraz szybciej, ja miałem ochotę chodź na chwilę zwolnić. Ale wiedziałem że było to nie możliwe. Nie mogłem zatrzymać czasu i stanąć w miejscu. I może właśnie ten dzień który nadchodził coraz szybciej był dniem mojego wybawienia. Ale i tak nie mogłem pozbyć się tej jednej myśli. Bo przecież gdy się wyprowadzę to najprawdopodobniej już więcej nie zobaczę mamy. Może i tak byłoby dla nas wszystkich najlepiej. Ona nie musiałaby mnie oglądać a ja nie usłyszałbym od niej już więcej o tym jak chujowym człowiekiem jestem. Ale to wciąż nie zmieniało faktu że była moją mamą. Nieważne jak bardzo mnie niszczyła. Jak bardzo ja sam się przez nią zniszczyłem. To wciąż nie zmieniało faktu że to ona mnie wychowała.
Stałem na środku mieszkania które miało stać się moim domem. Rozglądałem się po nim ze świadomością że już za dwa dni w nim zamieszkam. Przyglądałem się dokładnie każdej jednej rzeczy. Beżowej kanapie, ścianach które miały odcienie beżu i szarości...to wszystko wydawało się takie inne. Nie było tu tak jak w moim domu rodzinnym. Tam zawsze zdawało się że panuje mrok i wieczna zima. Tam cisza dzwoniła w uszach a myśli przypominały jeden wielki chaos. A tu...było tak inaczej, lepiej. Bardziej.
-Nad czym myślisz?-usłyszałem za sobą głos zachrypnięty Blake który podszedł bliżej i stanął tuż obok mnie.
-Czekaliśmy na to tyle lat a teraz...-nie dokończyłem ale chyba nawet nie musiałem bo chłopak obok mnie doskonale wiedział co mam na myśli-Nie mogę uwierzyć w to że jesteśmy już...dorośli-powiedziałem po chwili wpatrując się w widok zza oknem-W to że nie jesteśmy już dzieciakami które uciekały z domu, przed problemami, tymi które paliły za szkołą...
-Wciąż nimi jesteśmy Charlie-odpowiedział Blake uśmiechając się do mnie lekko z nostalgią-Już zawsze nimi będziemy. Nieważne czy będziemy mieć dwadzieścia, sześćdziesiąt czy osiemdziesiąt lat. Zawsze będziemy tymi dzieciakami-chłopak wpatrywał się w okno a na jego ustach błąkał się lekki uśmiech-Bo czy wiek tak naprawdę cokolwiek zmienia?-zapytał odwracając wzrok w moją stronę a w jego oczach szarych oczach lśnił dziwny blask. Blask nadziei że teraz będzie już tylko lepiej-Ja uważam że nie. Może i fakt, w wieku dwudziestu paru lat powinienem być poważnym człowiekiem i mieć prace ale ja nie chce taki być i nie zamierzam-dodał w dalszym ciągu patrząc na mnie.
-W takim razie my będziemy wyjątkami od tej reguły-uśmiechnąłem się do niego.
-Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem-jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej a ja zrozumiałem że lubię gdy jest właśnie taki. Beztroski i po prostu szczęśliwy. A przez myśli przeszło mi że może właśnie to mieszkanie niemal w centrum Londynu stanie się moim prawdziwym domem którego już od bardzo dawna nie miałem. A który odkąd pamiętam, tak bardzo chciałem mieć.
Siedziałem w samochodzie czekając na wystrzał z pistoletu oznaczający start wyścigu. Byłem na nim maksymalnie skupiony. Gdy usłyszałem strzał, ruszyłem coraz bardziej przyśpieszając. Świat wokoło przestał istnieć. Teraz byłem już tylko ja i samochód który jechał z zawrotną prędkością. Dla mnie nie miało żadnego znaczenia to czy wygram. Liczyło się to co czułem gdy pokonywałem kolejne kilometry. Teraz tylko to uczucie miało dla mnie znaczenie. Adrenalina. To właśnie ona była jednym z moich uzależnień. Kiedyś potrzebowałem jej jak tlenu bo tylko ona sprawiała że coś czułem. Ale było tak do czasu aż poznałem Summer. Teraz to jej potrzebowałem jak powietrza. Bo to ona była moim powietrzem bez którego już nie potrafiłem żyć. I nawet nie chciałem. Chodź i tak nie mogłem zaprzeczyć że wciąż byłem uzależniony od adrenaliny. Ale teraz coś się zmieniło. Bo niegdyś nie bałem się zginąć. Było mi wszystko jedno czy dla mnie będzie jutro czy już nie. To nie miało żadnego znaczenia. Żyłem na krawędzi, nie przejmując się konsekwencjami. Ale teraz zrozumiałem że życie już wcale nie jest mi tak bardzo obojętne. Bo to Summer nadała mu sens i to ona sprawiała że świat nie wydawał się już takim złym miejscem. Teraz to ona była moją ucieczką, ciszą, moim wszystkim a ja chciałem żyć. Dla niej i tylko dla niej. Tak cholernie bardzo ją kocham.
Przejechałem przez linię mety po czym wyszedłem z samochodu. Od razu zostałem otoczony przez przyjaciół a wokoło nas zebrali się też inni ludzie. Summer od razu podeszła do mnie objęła mnie mocno ramionami.
-Wygrałeś!-krzyknęła ze śmiechem a ja odwzajemniłem jej uścisk z szerokim uśmiechem.
-Ja zawsze wygrywam Roszpunko-szepnąłem do jej ucha a na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec w duecie z zadziornym uśmiechem. Boże, ona jest taka piękna...
-Tak się składa Charlie, że ja też nigdy nie przegrywam-wyszeptała wprost w moje usta po czym odsunęła się jak gdyby nigdy nic. Pokręciłem głową z rozbawieniem widząc to. Ale gdzieś z tyłu głowy miałem że ona nie musiała grać żeby ze mną wygrać. Ona już to zrobiła. Wygrała ze mną chodź nie zdawała sobie z tego sprawy. Sprawiła że byłem jej i tylko jej w każdym możliwym aspekcie. Po raz drugi w życiu przegrałem. I nie było mi z tym ani trochę źle.
Siedziałem przy ognisku razem z Summer. Świętowaliśmy właśnie moją wygraną w wyścigu. Blake i Livvy zmyli się gdzieś chwilę wcześniej razem z butelką szampana. Ja sam piłem jedynie sok bo nie miałem dzisiaj ochoty na nic mocniejszego.
-Charlie?
-Tak?-odwróciłem wzrok w jej stronę. Dziewczyna cały czas się we mnie wpatrywała. Jej blond włosy były teraz zmierzwione a policzki zaróżowione przez panujący na dworze mróz i alkohol.
-Dlaczego zacząłeś jeździć w wyścigach?-zapytała przechylają lekko głowę w bok i patrząc na mnie z zainteresowaniem.
-Bo odkryłem że są dla mnie czymś w rodzaju ucieczki a adrenalina była jedyną rzeczą która sprawiała że coś czułem-odpowiedziałem nie odrywając od niej wzroku-I przez długi czas właśnie tak było. Ale teraz nie potrzebuje już wyścigów bo w końcu znalazłem moją ucieczkę, ciszę, coś co pozwala mi czuć a jednocześnie zapomnieć, moje wszystko-dodałem uśmiechając się do niej.
-Co to takiego?-zapytała w dalszym ciągu mi się przyglądając.
-Ty-odpowiedziałem a na jej twarzy pojawił się rumieniec i lekkie zdziwienie.
-Jestem twoją ucieczką i ciszą?-zapytała znacznie ciszej z błyskiem w niebieskich oczach.
-Nie Summer-lekko pokręciłem głową z uśmiechem-Ty jesteś wszystkim-gdy to powiedziałem, jej oczy rozbłysły jeszcze bardziej a ja zdałem sobie sprawę że mógłbym w nie patrzeć godzinami, tygodniami, miesiącami, latami...całą wieczność i nigdy nie miałbym dość. Bo z nią nawet wieczność wydawała się trwać zbyt krótko.
***
Hejka
Jak tam rozdział?
W tym tygodniu tik toki o Sunflowers najprawdopodobniej pojawią się bliżej weekendu chyba że uda mi się coś szybciej zmontować. Ale jak narazie mam cały tydzień testy i kartkówki a do tego dochodzą jeszcze inne rzeczy więc może być ciężko, ale jeśli coś dodam to napisze na tablicy.
Kolejny rozdział w piątek
Do zobaczenia
K.
CZYTASZ
Sunflowers in summer
Teen FictionWszystko zaczęło się Roszpunki która malowała słoneczniki... Dziewczyna z dobrego domu, któremu do dobrego dużo brakowało i chłopak wyglądający niczym obraz samego Vincenta Van Gogha, który kochał sztukę ponad wszystko. Summer określano mianem...