2. Pomimo upływu czasu, to wciąż bolało

165 6 0
                                    

Teraz:

Summer

Drzwi jego pokoju były uchylone. Nie zastanawiając się dłużej otworzyłam je a to co tam zobaczyłam, sprawiło że moje serce na moment stanęło. Nie myśląc za wiele, podbiegłam do niego a do moich oczu zaczęły napływać łzy, które usilnie starałam się powstrzymać.

-Nie, nie, nie, nie...-szeptałam w panice patrząc na dużą, ciemnoczerwoną plamę na podłodze. Krew. Było tam tak dużo krwi...

-Chyba najwyższy czas się pożegnać-powiedział słabym głosem, blado się przy tym uśmiechając.

-Nie zostawiaj mnie, proszę...nie rób mi tego. Słyszysz?-łzy spływały po moich policzkach, mieszając się z krwią na podłodze-Tayler, nie zostawiaj mnie. Nie poradzę sobie bez ciebie-wyszeptałam wpatrując się w jego oczy po raz ostatni. Bo kolejnego razu miało już nie być.

-Dasz sobie radę Summer-wyszeptał odnajdując moją dłoń i lekko ją ściskając-Jesteś cholernie silna i...przepraszam że ja taki nie byłem-dodał z trudem utrzymując otwarte oczy.

-Nie chce życia w którym ciebie nie będzie-wypowiedziałam, zaciskając mocno oczy aby zatrzymać kolejne łzy.

-Nie ważne co zrobisz, ja zawsze z tobą będę. Zawsze Summer-wyszeptał-Na zawsze

-I jeden dzień dłużej-cicho dokończyłam za niego naszą obietnice a tuż po tym chłopak po raz ostatni się uśmiechnął a jego powieki opadły. I właśnie w tym momencie z mojego gardła wydarł się cholernie głośny krzyk pełen bólu i rozpaczy. Bo jego już nie było. Miałam już nigdy nie zobaczyć jego zielonych oczu w które tak lubiłam patrzeć, miałam już nigdy nie przeczesać dłonią jego gęstych, brązowych włosów, miałam już nigdy nie zadzwonić do niego w środku nocy...miało go już nigdy nie być. Zostawił mnie. A mój cały świat, pochłonął ogień...

Z przyśpieszonym oddechem i szybko bijącym sercem usiadłam na łóżku. Mój wzrok mimowolnie padł na ścianę naprzeciwko łóżka, na której przyklejone były zdjęcia. W tym to na którym był Tayler. A gdy tylko na nie popatrzyłam, w moich oczach pojawiły się łzy, które już po chwili mimowolnie popłynęły po moich policzkach.

-Tak bardzo za tobą tęsknię-wyszeptałam a cichy szloch opuścił moje gardło. Bo pomimo upływu czasu, to wciąż bolało. Wciąż bolał fakt że już go nie ma. I już nigdy nie będzie.

~*~

Jayden zaparkował nasz samochód pod ogromnym budynkiem Birkbeck University of London. Wysiadłam z samochodu a do moich uszu dotarł gwar rozmów a w oczy rzuciła mi się masa uczniów, znajdujących się dziedzińcu. Ja i mój brat jesteśmy dopiero na pierwszym roku a ja mimo że teraz mamy już listopad, jeszcze nie przywykłam do tego jak ogromny to jest budynek.

-Wrócisz później na nogach? Ja będę musiał zostać po lekcjach-zapytał Jay podchodząc do mnie na co ja skinęłam głową i uśmiechnęłam się do niego lekko. Chłopak odwzajemnił uśmiech po czym ruszył do swoich znajomych a ja zostałam sama na parkingu. Westchnęłam cicho z zamiarem udania się do środka a w tym samym usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.

Od Liv:

Czekam przy wejściu.

Schowałam telefon do kieszeni po czym ruszyłam w miejsce wskazane przez dziewczynę.

Tak jak pisała, czekała na mnie przy wejściu. Jak zwykle wyglądała ślicznie. Miała na sobie szerokie, jasnoniebieskie jeansy i biały top. Swoje średniej długości, brązowe włosy pozostawiła luźno rozpuszczone a do tego miała lekki makijaż który pasował do jej zielonych oczu. Gdy tylko jej wzrok padł na mnie, uśmiechnęła się szeroko i pomachała do mnie. Odwzajemniłam uśmiech po czym podeszłam do niej i przytuliłam ją a do moich nozdrzy dotarł zapach jej ulubionej mgiełki o zapachu truskawek.

-Wszystko okej? Jesteś trochę blada-zapytała z troską wymalowaną na twarzy.

-Tak, po prostu się nie wyspałam-odpowiedziałam jej z lekkim uśmiechem-Co teraz mamy?-zapytałam po chwili gdy znalazłyśmy się w środku.

-Historię sztuki z Douglasem-odpowiedziała z grymasem na twarzy, na co ja westchnęłam. Nie był to mój ulubiony przedmiot i to z niego musiałam najdłużej jak i najwięcej uczyć.

-W takim razie chodźmy. Douglas nienawidzi spóźnień-odparłam z kwaśną miną na co brunetka cicho się zaśmiała.

-Panno Wilde?-głos nauczyciela wyrwał mnie z rozmyślań

-Tak?-zapytałam starając się udawać że słuchałam o czym mówił, mimo że nie miałam pojęcia o czym jest ta lekcja. A tym bardziej nie miałam pojęcia, czego on ode mnie chce.

-W którym roku powstał obraz Impresja, Wschód słońca namalowany przez Claude Monet?-zapytał patrząc na mnie uważnie a ja przełknęłam ślinę. Nie mam bladego pojęcia w którym to roku było a stres nie pomagał mi w wymyśleniu czegokolwiek.

-W 1872-usłyszałam cichy szept Livvy po czym to samo powtórzyłam na głos na co nauczyciel jedynie skinął głową a ja odetchnęłam z ulgą.

-Jesteś aniołem Liv-wyszeptałam na co dziewczyna uśmiechnęła się.

Livvy Rae poznałam jeszcze gdy byłam dzieckiem. Pamiętam że wujek wziął mnie wtedy na plac zabaw. Siedziałam na huśtawce a ona podeszła do mnie i zapytała czy chce się z nią pobawić. Zgodziłam się i tak jakoś wyszło że się zaprzyjaźniłyśmy. Obie kochałyśmy sztukę, dlatego po skończeniu Secondary education zdecydowałyśmy się razem iść do Birkbeck University of London. Ale w pewnej kwestii od zawsze byłyśmy różne. Bo Liv była dobra w każdym tego słowa znaczeniu. A ja za to nie uważałam się za dobrą osobę. Byłam zniszczona, tak cholernie zniszczona przez ludzi ale i przez samą siebie. A przecież dobrzy ludzie nie są zgnici i zniszczeni od środka. Bo przecież dobrzy ludzie robią dobre rzeczy. A ja takowych nie robiłam.

~*~

Gdy skończyłam lekcje, na dworze zaczynało się powoli ściemniać. Ulice Londynu zdawały się wtedy tajemnicze i nieodkryte. Kolorowe liście opadające z drzew i lekki wiatr, tylko dodawały uroku tej z lekka mrocznej scenerii. W słuchawkach które miałam teraz na uszach rozbrzmiało We fell in love in october które idealnie wpasowało się w klimat. Lubiłam tą piosenkę dlatego z lekkim uśmiechem ruszyłam w dalszą drogę do domu.

Byłam już na mojej ulicy gdy mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę białego domu z brązowych dachem. Domu w którym mieszkała Emily Edison. Przeszłam koło niego udając że nie wiążą się z nim wspomnienia. Udając że nie znam układu pomieszczeń niemal na pamięć. Udawałam że osoba która w nim mieszkała była zwykłą osobą, niczym nie wyróżniającą się na tyle innych ludzi. Nic nie znaczącą. Mimo że to było kłamstwo. Bo do niedawna Emily Edison była dla mnie wszystkim. A fakt, że teraz nie powinna już nim być, bolał cholernie mocno.

Bo tak naprawdę czas nie goi ran. Nie sprawia że pęknięte na milion kawałków serce, nagle się zrasta. Nie sprawia też że rany znikają czy chociażby się zabliźniają. Czas jedynie przyzwyczaja nas do bólu. Uczy nas jak z nim żyć, aż w pewnym momencie zapominamy że tego bólu kiedyś nie było. Wydaje się nam że tak było od samego początku. Bo pęknięte serce może skleić tylko osoba która je złamała a rany zabliźnić tylko ten kto je zadał. Tyle że mojego serca nie miał kto skleić a ran zabliźnić. Dlatego więc przyzwyczaiłam się do bólu i nauczyłam z nim żyć. Bo nie pozostało mi nic więcej.

***

Hejj

Mam nadzieje że rozdział wam się podobał. Bo jak na razie są te takie bardziej początkowe rozdziały ale tak od czwartego rozdziału zaczyna się więcej dziać i ogólnie akcja się bardziej rozkręca.

Co do jakiś informacji czy tego typu rzeczy, to będę je pisać na tablicy i ewentualnie pod rozdziałami.

W piątek kolejny rozdział a dzisiaj albo jutro będzie jego spoiler. Wydaje mi się też że będzie ciekawszy od tego i będzie też trochę więcej dialogów.

Widzimy się w piątek

K.


Sunflowers in summerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz