Rozdział 2

333 4 5
                                    

Neil

Restauracja, w której miałem spotkać się z moim ojcem, należała do tych miejsc, w których okoliczni bogacze gromadzą się na obiadki biznesowe. Kiedy wszedłem do środka, poczułem na sobie spojrzenia pełne pogardy i zniesmaczenia. Przywykłem do tego już dawno temu, jednak bawiła mnie myśl, że ci wszyscy biznesmeni, uważający mnie za ścierwo, w rzeczywistości niewiele się ode mnie różnili. Zgrywali ludzi sukcesu, przykładnych mężów i ojców, a na sumieniu mieli wiele brudów. Przesiadywali w kasynach, gdzie tracili nie tylko ukochane przez nich pieniądze, ale i swoją godność. Upijali się i robili rozróby w drogich hotelach, w których umawiali się z prostytutkami, a potem przychodzili do mnie, bym dał im to, co pozwoli im wyciszyć sumienie. A ja dawałem, z szatańską satysfakcją przyglądając się temu, jak upadają na samo dno.

Ojciec czekał na mnie przy stoliku, niecierpliwie bębniąc opuszkami palców o blat. Jego ponura mina zdradzała wszystkie niewybredne myśli dotyczące tego, jak to jest mieć syna debila zaliczającego się do grona kryminalistów i patologii.

- Znów się spóźniłeś. - burknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Brzydził się na mnie patrzeć, a innymi słowami nie potrafił znieść widoku swojej porażki. Byłem duchem jego przeszłości, tej, która napawała go wstydem i złością.

- Wybacz, staruszku. Zeszło mi się przy prasowaniu koszuli, żebyś nie musiał się za mnie wstydzić. - odparłem beztrosko, rozsiadając się wygodnie w fotelu naprzeciwko niego. Uwielbiałem doprowadzać tego człowieka do szału, a już szczególnie tym, gdy w miejscu publicznym nazywałem go moim tatusiem. Cholernie tego nie znosił, tak samo jak faktu, że z biologicznego punktu widzenia, po prostu nim, kurwa, był. Niestety.

- Może przejdźmy do rzeczy i porozmawiajmy wreszcie jak normalni ludzie.

- Niezły żart. Tu nie przychodzą normalni ludzie.

- Cóż, zapomniałem, że definicja normalności brzmi dla ciebie nieco inaczej.

Cóż, to było słabe jak na niego. Zazwyczaj stać go na więcej.

- Może gdybym miał przykład tej prawdziwej normalności, to inaczej bym ją definiował. - odparłem. Cios był celny. Dowodem na to była żyłka, która uwidoczniła się na jego czole, jak zawsze, gdy dusił w sobie zbyt wiele złości. - Swoją drogą, zastanawiam się, kiedy w końcu zaprosisz mnie do swojej willi. Minęło prawie piętnaście lat, odkąd jestem w Los Angeles, a ty wciąż nie pokazałeś mi kolekcji kryształów, którą ponoć tak chwali się twoja żona.

- Masz swoje, pierdolone kryształy. - odciął się. Uniosłem brew, nieco zaskoczony. Myślałem, że ma nieco większą wiedzę na temat tego, czym się zajmuję.

- Chyba coś ci się pomyliło, Richie. Nie dysponuję czymś takim i nigdy nie dysponowałem. Poza tym, przyjąłem postanowienie, że od teraz będę grzeczny jak aniołek. Zmieniam całe swoje życie. Nie zamierzam już nikogo demoralizować, ani samemu obracać się w złym towarzystwie. Zobaczysz, że wkrótce będę zupełnie innym człowiekiem.

- Skonam ze śmiechu. - podsumował ojciec tonem grabarza. Obaj zignorowaliśmy kelnera, który przyniósł nam jakieś cholerne owoce morza. - Oczywiście, gdyby tak się stało, byłbym kurewsko szczęśliwy. Ale jestem pesymistą, Neil. I ty też powinieneś być, wiedząc, ile forsy kosztowała mnie znów twoja wolność.

Gdy podał kwotę, musiałem przyznać, że byłem pod wrażeniem. Spisał się na medal.

- To miło z twojej strony. - przyznałem bez grama emocji. - Ale powtarzam po raz kolejny, nie zamierzam padać przed tobą na kolana, bo o nic cię nie prosiłem. Nie musisz płacić za moje grzechy, choć cały czas dajesz mi do zrozumienia, że właśnie to robisz. Tymczasem prawda jest taka, że wciąż płacisz za swoje własne. Jesteś niewolnikiem swojego idealnego świata, Riccardo.

The SinnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz