43.

894 96 7
                                    


POV Anastazja:

Po raz kolejny spojrzałam na zegarek, nerwowo wystukując paznokciami nierówny rytm na skórzanych obiciach drzwi. Całe miasto leniwie budziło się do życia, serwując nam bezkresny gąszcz czerwonych światełek na horyzoncie, które odbijały się od lekko zaśnieżonej szyby samochodu. Od kilkudziesięciu minut stałyśmy praktycznie w miejscu, sporadycznie staczając się zaledwie o kilka błahych metrów.

- Zaraz wyjdę z tego auta i pójdę pieszo! - odgrażałam agresywnie, zaciskając zęby.

- Wiesz, że nie trzymam cię tu na siłę. - szatynka odpowiedziała nad wyraz spokojnym tonem.

Było to do niej niepodobne.

- Ykh! - burknęłam z bezsilności. - Musisz być taka? - westchnęłam pretensjonalnie.

- Jaka? - dopytywała.

- No nie wiem! - paplałam bez sensu, dając upust swojej frustracji.

- O nie! Nie dam się w to wciągnąć. - niebieskooka stanowczo zaprzeczyła. - Nie przerzucisz swojej złości na mnie. - podkreśliła, uświadamiając mi moje wewnętrzne zamiary.

- Wiem, przepraszam... - pokornie pogładziłam ją po policzku. - Po prostu nie mogę już wytrzymać w tym cholernym korku! Mówiłam, że nocowanie na tym wygwizdowiu to zły pomysł, ale nikt mnie nie słuchał... - kontynuowałam poranne marudzenie.

- Tym bardziej twoja dłoń, gdy przystawiała ci kolejny kieliszek wina do ust. - wyższa zażartowała, delikatnie mnie rozbawiając.

- Nienawidzę Cię. - rzuciłam agonalnym tonem. - Nie możesz chociaż raz wkroczyć w moją krainę desperacji? - posłałam jej teatralnie smutną minę.

- Ani mi się śni. Ktoś musi strzec uśmiechu na tej pięknej twarzy! - głupkowaty ton jej głosu rozbawił mnie do reszty. - A nie mówiłam? Trochę optymizmu i ruszamy z miejsca! - klasnęła w dłonie, w pośpiechu zmieniając bieg na wyższy.

- To tylko niedorzeczny zbieg okoliczności... - zawzięcie broniłam strzępów własnej godności.

- Kochanie wybacz, ale odkąd się poznałyśmy nie wierzę w zbiegi okoliczności... - uniosła znacząco lewą brew.

Przymrużyłam oczy, skanując każdy centymetr jej radosnej twarzy. Błękit jej oczu momentalnie wywołał falę przeszywającego mnie ciepła.

- Niechętnie przyznam ci rację. - wyszeptałam, ściskając jej chłodną dłoń, która od dłuższego czasu spoczywała na moim udzie.

Przychylność wszechświata sprawiła, iż pod biurem redakcji zjawiłam się zaledwie z dziesięciominutowym opóźnieniem. W normalnych warunkach drobne spóźnienie nie zrobiłoby nikomu żadnej różnicy, jednak dziś czekała mnie rada nadzorcza. Czym prędzej zabrałam wszystkie swoje torby, w pośpiechu opuszczając wnętrze rozgrzanego pojazdu.

- Nie zapomniałaś o czymś? - odwróciłam się na pięcie, gdy do moich uszu dotarł krzyk szatynki.

Uśmiechnęłam się subtelnie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wyraz jej twarzy nie wskazywał na żartobliwe podejście do sprawy, więc posłusznie podbiegłam do spuszczonej szyby auta, aby złożyć na jej ustach pożegnalny pocałunek.

- Zadowolona? - zapytałam zadziornie, z trudem odklejając się od wilgotnych warg niebieskookiej.

- Bardzo. - puściła mi oczko. - Wieczorem u mnie? Kończę dziś wcześniej, więc przygotujemy obiad. - zapropnowała, drapiąc zaspanego pupila na tylnym siedzeniu.

- Kocham was. - powiedziałam instynktownie, reagując na rozczulający obrazek, który malował się przede mną.

- Ja też cię kocham. - szatynka odpowiedziała bez sekundy zawahania. - Miłego dnia! - dodała, nim zniknęłam za rogiem betonowej dżungli.

Before I met herOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz