Trzy dni mojej pracy minęły strasznie szybko. Za szybko. Michael stwierdził, że nie ma co tracić czasu i w podróż do Londynu wyruszyliśmy od razu po skończonej zmianie. Specjalnie zamienił się tak, żebyśmy oboje kończyli o piętnastej i od razu mogli ruszyć w drogę.
Jechaliśmy już od prawie trzech godzin. Z każdą minutą denerwowałam się coraz bardziej, więc w końcu, by choć na chwilę oderwać swoje myśli od tego, co zamierzałam zrobić, podgłosiłam radio i zaczęłam śpiewać to, co akurat leciało. Michael szybko podchwycił mój pomysł i już po chwili oboje daliśmy się wniebogłosy do najnowszego utworu Years&Years. Kiedy piosenka się skończyła i zastąpił ją głos spikera, Mike zmienił stację, szukając kolejnego kawałka, który moglibyśmy zarżnąć. Niestety, właśnie dobijała osiemnasta i niemal na każdej stacji puszczali wiadomości. Jakiś karambol we Francji, trzęsienie ziemi na wschodzie, przebudzenie jakiegoś wulkanu, którego nazwy nie zapamiętałam, narodziny kilkoraczków w Szkocji, strzelanina w jakimś spożywcza w Londynie... Nic ciekawego, same dołujące informacje. Może poza kilkoraczkami, bo w końcu cud narodzin i te sprawy...
Mike właśnie miał przełączyć kolejną stację w nadziei, że na jakiejś innej puszczają już muzykę, kiedy reporter zaczął opowiadać o strzałach, które padły w sklepie na ulicy, która była mi bardzo znajoma.
- Boże, przecież to ulica, na której jest szkoła Giny! - pisnęłam wystraszona. Odtrąciłam rękę Michaela od panelu i razu podkręciłam radio, wsłuchując się w głos dziennikarza.
- Według ustaleń policji, przed godziną siedemnastą do sklepu wszedł siedemnastolatek, uczeń szkoły leżącej na tej samej ulicy. Okrążył sklep, po czym podszedł do kasy i celując w sprzedawcę z broni, zażądał wydania mu pieniędzy. Jeden z przebywających w tym czasie w środku mężczyzn próbował negocjować. Doszło do kłótni i szamotaniny, w wyniku której mężczyzna został postrzelony. Jak wynika z relacji świadków, napastnik spanikował i zabarykadował drzwi, czyniąc z klientów sklepu, w tym kilkorgu uczniów ze swojej szkoły, zakładników. Przetrzymywał ich przez czterdzieści pięć minut, Dopiero, kiedy ranny mężczyzna stracił przytomność nastolatek poddał się i dobrowolnie oddał się w ręce policji. Mężczyzna z raną postrzałową brzucha natychmiast został przewieziony do szpitala. Jego stan określa się jako ciężki. Z Londynu, mówił...
- Muszę zadzwonić do Giny! - powiedziałam spanikowana. Mówili, że kilkoro zakładników było rówieśnikami tego napastnika. Co, jeśli Gina była jedną z nich? - Jedź szybciej! - warknęłam do Mike'a, który od razu docisnął pedał gazu.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy siostra nie odbierała ode mnie telefonu. Ponowiłam próbę połączenia się jeszcze dwa razy, a potem wybrałam numer mamy. Ona również nie odebrała od razu. Uparcie do niej wydzwaniałam, aż w końcu usłyszałam po drugiej stronie jej głos.
- Mamo, w końcu! - Niemal krzyknęłam.
- Crystal, skarbie... - zaczęła, ale szybko jej przerwałam.
- Mamo, słyszałam o tej strzelaninie obok szkoły Georginy.
- Och... Nie martw się, to na pewno...
- Czy Gina tam była, mamo? - Po raz kolejny weszłam jej w zdanie.
- Gina? - zdziwiła się. - Nie, Gina wróciła do domu zaraz po szkole. Żaden z jej znajomych nie uczestniczył w tym wydarzeniu.
- Całe szczęście... - Odetchnęłam. - Jak usłyszałam, że byli tam rówieśnicy tego napastnika od razu pomyślałam o Ginie i trochę zaczęłam panikować. - Zaśmiałam się.
- Nie słyszałaś żadnych... plotek? - Zapytała dziwnym tonem. Nie potrafiłam go określić, ale czułam, że czai się za tym coś nieprzyjemnego.
- Jakich niby plotek? - Spojrzałam na Michaela, ale on tylko wzruszył ramionami, nie wiedząc o czym mówi moja mama.
- Gina dostała telefon od Avy. A ona wie od kogoś jeszcze innego. To nic pewnego, ale ta pogłoska krąży wśród uczniów i nikt nie wie, czy to prawda czy nie - mówiła powoli i spokojnie. Nie podobała mi się ta jej ostrożność.
- Na miłość boską, mamo, powiedz w końcu o co chodzi! - ponagliłam ją, bo zaczynałam martwić się coraz bardziej.
- Ten mężczyzna... ten, który został postrzelony... - Zaczęła, ale nie wiedziała jak dokończyć. Słyszałam w słuchawce jej głośne westchnienie i szept, kiedy mówiła coś sama do siebie.
- Mamo, do czego zamierzasz?
- Ten mężczyzna, to ponoć nauczyciel że szkoły Giny - powiedziała, a ja poczułam jakby jakaś lodowata dłoń zacisnęła się na moim sercu. - Mówią, że to Harry.
Gdybym teraz nie siedziała, z pewnością bym upadła, bo wszelkie mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Mike, który słyszał całą moją rozmowę z mama, ponieważ mój telefon połączony był z zestawem głośnomówiącym w aucie, teraz patrzył na mnie zmartwiony. Nieśmiało położył dłoń na moim kolanie, pocierając je lekko. Rozbudziło mnie to i przywołało do porządku. Szybko odzyskałam mowę i władzę nad własnym ciałem.
- Mamo zadzwonię później - powiedziałam i zakończyłam połączenie, od razu wybierając numer do Stylesa. Raz, potem drugi, trzeci i czwarty. Nic. Za piątym i szóstym to samo. Zaczęłam coraz bardziej wierzyć w to, że ta plotka to jednak prawda i coraz bardziej zaczęło mnie to przerażać. Wybrałam więc numer do Holly. Gdyby coś się działo, wiedziałaby, prawda? Na szczęście ruda odebrała już po trzecim sygnale.
- Holly, właśnie usłyszałam plotkę, że... - urwałam, słysząc w tle jakieś dziwne hałasy i pokrzykiwania. - Holly, gdzie jesteś? - zapytałam, próbując opanować drżenie głosu. Położyłam dłoń na dłoni Mike'a w poszukiwaniu wsparcia.
- W szpitalu Crystal - odpowiedziała roztrzęsiona. - Harry...
- Nie - przerwałam jej. - To tylko plotka. Proszę, powiedz, że to plotka... - Zamknęłam oczy i zacisnęłam dłoń na dłoni przyjaciela, która nadal znajdowała się na moim kolanie.
- Dopiero przyjechaliśmy. Zayn był z nim, kiedy... - przerwała i zamilkła na chwilę, oddychając głęboko by się uspokoić. - To on nas powiadomił. Harry jest teraz na operacji, ale i tak nic nam nie powiedzą, bo nie jesteśmy z rodziny. Gemma jest u mamy w Holmes Chapel. Louis już po nie pojechał, ale nie przyjadą wcześniej niż za klika godzin - wyjaśniła, próbując walczyć z łamiącym się głosem. - Obiecuję, że zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem, ale...
- Który szpital? - przerwałam jej.
- Święty Tomasz - odpowiedziała zdezorientowana. Nie miała pojęcia, że właśnie jesteśmy na przedmieściach miasta.
- Będziemy za pół godziny.
HAHAHA!
No bo, serio, kto myślał, że ja ich po prostu tak od razu spiknę? Bez żadnej dramy? Bez niczego? Co wy, nie znacie mnie, czy jak? :D
Pewnie teraz połowa z Was chce mnie zabić, ale na szczęście nie wiecie, gdzie mieszkam. Ha!
Ale dla bezpieczeństwa jutro wynoszę się na kilka dni w całkiem inne, odludne miejsce. NIGDY MNIE NIE ZNAJDZIECIE!
Ech... sorki, trochę za długo przesiadywałam chyba na słonku...
Ale zmieniając temat. Mam dla Was WYZWANIE! Ciekawa jestem, czy się Wam uda. Chodzi o to, że poprzedni rozdział póki co polubiło 40 osób. I tak sobie myślałam, że gdyby te 40 osób zostawiło komentarz pod tym rozdziałem, byłoby już ponad 400 komentarzy dla całej historii. Daruję Wam już te "ponad" i stawiam wyzwanie dobicia do 400! Ale tak naprawdę bardziej chodzi mi o to, by każdy, kto przeczyta ten rozdział, zostawił po sobie komentarz. Raz na jakiś czas chyba mogę mieć do Was taką prośbę, prawda? :)
Myślę, że same wiecie, co będzie nagrodą :). I dostaniecie ją dziś, jeśli pęknie 400. Oczywiście potem nadal bardzo mile widziane będą komentarze od każdej osoby, która przeczyta rozdział.
Życzę Wam powodzenia, Koty (a wy życzcie mi powodzenia z pakowaniem się na tydzień :() xx
CZYTASZ
I do [h.s] [zakończone]
FanfictionRok temu wszystko było inne. Nie wyobrażałam sobie siebie taką, jaką byłam teraz. Kiedy patrzę wstecz, zdaję sobie sprawę z tego, jak rok potrafi wiele zmienić w człowieku. Rok temu byłam w Londynie, zaczynałam pracę w butiku Gemmy, mieszkałam z r...