Kiedy wyszłam z gabinetu menadżer byłam w szoku. Nie zwolniła mnie ani nawet nie opieprzyła. Nic z tych rzeczy, a wręcz przeciwnie - pochwaliła mnie za dobre wyniki. Owszem, zganiła trochę za częste zwolnienia i nagłe urlopy, ale sama usprawiedliwiła to faktem, że jestem oddalona od rodziny i rozumie, że czasem rodzinne sprawy wymagają nagłej interwencji.
Ale nie to w tym wszystkim jest najlepsze. Najlepsze jest to, że na koniec zaproponowała mi pracę. Owszem, pracę to ja już mam. Ale ta była miliard razy lepsza. Właściwie, to taka sama, ale jednak lepsza. A czemu?
Bo w Londynie!
Nie mogłam w to uwierzyć. W sierpniu, po roku pobytu poza domem, mogłam wrócić. Mogłam wrócić do rodzinnego miasta, w którym czekała na mnie praca na stanowisku recepcjonistki w nowo otwartym hotelu Linera. To był jakiś cud! Kadra do całej placówki została obsadzona już pół roku temu, aż nagle ni z gruchy ni z pietruchy jedna z recepcjonistek wycofała się, łamiąc umowę. To po prostu przeznaczenie!
Kiedy wróciłam do domu, uchlałam się z Michaelem do upadłego. Jakby tego było mało, w piątek nie miałam nawet kaca! Czy można mieć więcej szczęścia?
Obudziłam się o trzynastej w mieszkaniu Michaela. Nawet nie pamiętałam, jak tam dotarłam, ale ważne było, że wszystkie rzeczy miałam przy sobie. Czym prędzej się ubrałam i taksówką popędziłam do swojego mieszkania, by na piętnastą punktualnie zjawić się w pracy. Już wszyscy wiedzieli o moich przenosinach. Wystarczyło, że wypiszczałam radosne nowiny przy dwóch sprzątaczkach, a od nich poniosło się na cały hotel. W tym miejscu wieści naprawdę szybko się rozchodzą. I choć wiedziałam, że strasznie będzie mi brakowało tych ludzi, to nie mogłam się doczekać sierpnia i powrotu do Londynu. Oficjalne otwarcie hotelu miało mieć miejsce dopiero w Sylwestra, ale już od sierpnia kadra musiała być na miejscu, by brać udział w szkoleniach, zapoznać się z budynkiem i inne takie. Ważne, że mogłam wrócić.
Z tego wszystkiego nawet nie miałam kiedy zadzwonić do mamy, czy do dziewczyn i podzielić się tą cudowną wiadomością. Dopiero kiedy przed północą dotarłam do domu, wybrałam numer do Holly. Był piątek, więc zakładałam, że o tej porze jeszcze nie śpi. Trafiłam idealnie. Obie z Phoebe siedziały w mieszkaniu urządzając sobie babski wieczór i były już w stanie lekkiej nieważkości. Uwielbiałam je takie. Zwłaszcza, kiedy ja byłam tą trzeźwą i mogłam się później z nich nabijać. Chociaż długo trzeźwą nie pozostałam, bo jak tylko powiedziałam im o moim niedługim powrocie, dziewczyny otworzyły kolejną butelkę wina i ja zrobiłam podobnie. W końcu było co świętować.
- A co dziś robią nasi chłopcy? - zagadnęłam, kiedy skończyłyśmy już temat zaproszeń ślubnych Phoebe i Zayna, na które wciąż się nie zdecydowali, chociaż za dwa dni mieli jechać złożyć ostateczne zamówienie.
- Nasi chłopcy robią sobie męską imprezę w The Riddle. Zayn jest na posterunku, a Liam pochlewa razem z Niallem, Louisem i Harrym - odpowiedziała Phoebe już lekko niewyraźnie.
- Swoją drogą, to ciekawa jestem co wyskoczyło - odezwała się Holly. - Siedzieliśmy sobie z Niallem, mieliśmy w planach noc filmową, ale zadzwonił Harry i ten wyszedł jakby się paliło.
- A najdziwniejsze jest to, że żaden teraz nie odbiera telefonów - dodała Phoebe. - Zayn tylko napisał, że nic się nie dzieje, ale mają jakąś ważną sprawę do przegadania.
- Te ich męskie narady - westchnęła ruda. - Pewnie znowu mają tylko trzy bilety na mecz i targują się o to, kto idzie tym razem - dodała i prychnęła lekceważąco. Jestem pewna, że gdyby Niall usłyszał o jej podejściu do, według nich, tak ważnej sprawy, wygłosiłby jej kazanie na pół godziny o wielkiej wadze tego meczu i blablabla...
CZYTASZ
I do [h.s] [zakończone]
FanfictionRok temu wszystko było inne. Nie wyobrażałam sobie siebie taką, jaką byłam teraz. Kiedy patrzę wstecz, zdaję sobie sprawę z tego, jak rok potrafi wiele zmienić w człowieku. Rok temu byłam w Londynie, zaczynałam pracę w butiku Gemmy, mieszkałam z r...