Zdecydowanie nienawidzę latać samolotem. Leciałam 3 raz w życiu i 3 raz miałam ochotę wysiąść w połowie drogi. Kiedy okazało się, że będę musiała siedzieć "na skrzydle" pomyślałam sobie, "hej, dam radę, w końcu to tylko 12 godzin lotu" ale kiedy obok mnie usiadła starsza pani, która jak tylko zajęła miejsce zaczęła opowiadać o swoich wnukach w Sydney, robiąc przerwy jedynie, na napady typowego dla dinozaurów kaszlu... Tak, chciałam wyjść i nie wrócić. Po 2h znałam już wszystkich członków jej rodziny i to na 3 pokolenia wstecz. Wiedziałam też jak będą się nazywać jej prawnuki. Ponad 4 razy powiedziałam jej, że ni chuja mnie to nie obchodzi, jednak kobieta kontynuowała zupełnie nie zrażona moimi słowami. Po kolejnej godzinie to próchno uznało, że musi iść do łazienki. TO BYŁA MOJA SZANSA! Jak tylko wstała sięgnęłam do bagażu podręcznego, był to całkiem spory plecak, w którym miałam niebywale drogocenne rzeczy, które mogły by się zniszczyć w walizce - laptop, telefon, paszport i inne dokumenty, mp4 (ponad 1400 piosenek, jeśli uda mi się włożyć do uszu słuchawki i włączyć muzykę, będę mogła udawać, że śpię!!), e-papierosa (wiem, że wcześniej o tym nie wspominałam, ale nie palę od 2 lat, w sumie to nawet nie wiem czemu go wzięłam) i ładowarki. Wcieliłam swój misterny plan w życie i zanim mój osobisty dinozaur wrócił udawałam, że śpię. Zdawała się tego nie zauważyć i dalej nawijała, ale nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, kiedy słyszałam ją tylko jako tło do piosenki, która aktualnie leciała mi na słuchawkach. Po kilku zamulaszczych utworach zasnęłam.
Obudziłam się 6h później, czyli według moich szybkich obliczeń dokładnie 10h odkąd coś jadłam i 3h do przewidzianego lądowania. Zauważyłam, że staruszka, która obok mnie siedziała zmieniła miejsce. Teraz opowiadała swoją historię jakiemuś mężczyźnie koło 40 lat, który miał minę zbitego psa. Korzystając z cudownej wolności, jaką otrzymałam w momencie, gdy pani-dinozaur zmieniła miejsce, spokojnie, bez żadnych obaw o swoje zdrowie psychiczne udałam się do toalety. Kiedy ponownie zajęłam swoje miejsce zobaczyłam, że powoli zbliża się do mnie stewardessa z wózkiem pełnym żarcia. Wyjęłam swój portfel (tak, on też był w bagażu podręcznym) i zapłaciłam kobiecie za paczkę M&M's, 2 kanapki z szynką i warzywami (taki subway w ubogiej wersji, ale jak to w samolocie, milion razy droższy) i małą butelkę wody. Szybko zjadłam, bo byłam głodna i z powrotem założyłam słuchawki. Włączyłam muzykę i do końca lotu czytałam (po raz 13) książkę, którą dostałam od mojej najlepszej przyjaciółki (tak, książka też była w podręcznym!! No halo!!).
Dokładnie o 12 Australijskiego czasu samolot wylądował. Wysiadłam i próbując zgubić w tłumie tę beznadziejną staruszkę, poszłam do hali przylotów. Wysłałam mamie esemesa, że już wylądowałam i zadzwoniłam do Ashtona, który obiecał, że mnie z tego lotniska odbierze.
-Jak jesteś ubrana?
-Szary swetr, czarne rurki, czarne kowbojki, biała koszulka, czapka Caluma... Duży czerwony plecak...
-Ok, widzę cię. Nie ruszaj się już idę.
Jakieś pół minuty później wisiałam na szyi Asha i cieszyłam się jak głupek. On w sumie też, ale on zawsze wyglądał jak głupek, więc to porównanie mu nie pasuje. Po tym jakże gorącym powitaniu ruszyliśmy na poszukiwania mojej walizki. Jak wspomniałam już wcześniej, nie było w niej nic ważnego, tylko jakieś ubrania i buty, bo wszystkie istotne rzeczy miałam w plecaku. Mimo to piekielnie się wkurzyłam, kiedy po pół godzinnych poszukiwaniach, nigdzie nie było mojej walizki. Okazało się (Ashton poszedł się dowiedzieć, powiedział że ja nie pójdę bo mam mord w oczach), że jakiś jełop pomylił loty i walizki wszystkich pasażerów lecących tym samolotem co ja (zebrało się za nami już kilkadziesiąt osób) zostały wysłane do Chin.
-No kurwa, bez jaj! To chyba żart!
-Nope. Twoja walizka, tak jak i ponad 300 innych, leży sobie w Chinach. "Obsługa lotniska przeprasza za utrudnienia. Gwarantujemy, że otrzymacie państwo swoje rzeczy w przeciągu 2 tygodni"-mój kuzyn całkiem nieźle naśladował głos typka udzielającego mu odpowiedzi.
CZYTASZ
Cookie (5sos)
Fanfiction-Ellie pamiętasz to drzewo genealogiczne co miałam zrobić? -Mhm. I co? -Okazało się, że mój dziadek miał siostrę, która przeprowadziła się do Australii i wyszła za jakiegoś typka o nazwisku Irwin. -Czekaj, czekaj, Irwin? Jak Ashton Irwin?