Rozdział 36

5.2K 287 8
                                    

Szczerze mówiąc bałem się wrócić do domu. Czego? Nie mam pojęcia. Może tego, że Loreen nadal tam będzie. Może tego, że ojciec będzie zły na to, że w ogóle pozwoliłem jej wejść znowu z butami w nasze życie. Serio nie wiem, czego się boję. Jeszcze dobrą godzinę spędziliśmy w domu Daniela, po czym zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Między mną a Rebeccą chyba wszystko jest OK. Dziewczyna zrozumiała dlaczego nie chciałem zwierzać jej się ze swojej przeszłości i nie zadawała więcej pytań z nią związanych. Daniel z resztą tak samo. Oboje udzielili mi wsparcia, którego tak potrzebowałem. Poczułem się lepiej i zaczynałem żałować, że nie powiedziałem im o tym wcześniej.

- Zadzwoń do mnie później. - powiedział blondyn, gdy wsiadaliśmy do czarnego Jeepa.

- Dobra.

Kiedy odjechałem z podjazdu chłopak zniknął w czeluściach domu, a drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, który spowodował, że mała warstewka śniegu spadła z niewielkiego daszku nad drzwiami. Patrzyłem się przed siebie, ale wyczuwałem, że wzrok Becky spoczywa na mnie.

- Gapisz się. - rzuciłem nie odwracając się do niej.

- A Ty się martwisz. - zauważyła słusznie.

- To nic...

- Przecież widzę, że to nie jest nic, ale Jeremy... - coś w jej głosie sprawiło, że musiałem na nią spojrzeć. - Twoja pojebana matka nie sprawi, że przestanę Cię kochać, rozumiesz? Ktoś taki jak ona nie zniszczy naszej rodziny.

- Boję się, że właśnie ktoś taki jak ona to zrobi. - powiedziałem szczerze.

- Obiecuję, że tak się nie stanie. Obiecuję. - jej głos załamał się trochę pod koniec, ale nie chciała dać po sobie tego poznać.

Poczułem na swojej dłoni nacisk maleńkiej rączki szatynki, która splotła nasze palce razem.

- Przejdziemy przez to razem. - powiedziała twardo, gdy zaparkowałem na kostce przed naszym domem.

Nie mogłem się powstrzymać i posłałem jej pełne miłości spojrzenie. Wysiedliśmy z samochodu i ramię w ramię ruszyliśmy do drzwi wejściowych. Dłonie zaczęły mi się pocić, a kolana lekko drżeć. To głupie, żeby prawie dwudziestoletni facet bał się swojej matki, ale nikt kto tego nie przeżył nie zrozumie mojego strachu. Otworzyłem drzwi i przepuściłem Rebeccę przodem. W środku było zupełnie cicho. Jedynym dźwiękiem, który słyszałem, i który wydawał mi się zbyt głośny, było bicie mojego serca. Na dworze robiło się coraz ciemniej, ale mrok panujący w domu przyprawiał mnie wręcz o dreszcze.

- Mamo?

Ciszę przerwał łagodny głos Rebeccy. Nie musieliśmy długo czekać na odpowiedź, bo sekundę później w kuchni rozbłysło światło.

- Jestem w kuchni.

Dziewczyna puściła moją rękę i poszła przodem, a ja zaraz za nią. John siedział przy stole ogrzewając dłonie o parujący kubek. W całym pomieszczeniu pachniało herbatą owocową. Carmen opierała się o blat kuchenny, a na lewą dłoń miała założoną materiałową łapkę.

- Wszystko w porządku? - zapytałem siadając przed ojcem.

Z ulgą stwierdziłem, że Loreen tutaj nie ma. Chciałem przyjrzeć się twarzy ojca, ale on uparcie wpatrywał się w kubek.

- Tato.

- Jeremy.... - zaczęła Carmen posyłając mi serdeczny uśmiech. - Daj tacie zebrać myśli.

Oparłem się łokciami o stół i podparłem na dłoniach głowę. Czułem się coraz bardziej zmęczony,a  tajemniczość mojego ojca zaczynała mnie drażnić. Chwile później przede mną pojawił się kubek parującego kakao. Na sam widok brązowej cieczy uśmiechnąłem się promiennie.

- Dziękuję. - powiedziałem w kierunku Carmen.

Kobieta wykrzywiła usta w uśmiechu i wróciła na swoje miejsce, które teraz zajmowała Becky. Szatynka oparła brodę o ramię mamy i przytuliła się do niej. Carmen objęła córkę ramieniem i stały tak chwilę w uścisku. Stwierdziłem, że nie chcę dłużej czekać, aż ojciec raczy się do nas odezwać.

- Gdzie ona jest? - powiedziałem.

Tym razem ojciec podniósł głowę. Na jego policzkach lśniła mokra ciecz. Łzy? On płakał?

- Kazałem iść jej w cholerę. - powiedział.

- I dlatego płaczesz?

John zrobił minę w wyrazie politowania.

- Uwierz mi Jeremy, ale Twoja matka jest ostatnią osobą przez którą bym płakał. Zwłaszcza teraz.

- Więc płaczesz tak sobie? - zapytałem unosząc brwi. - Czy tak chcesz pokazać swoją męskość przed Carmen?

Na moje słowa kobieta zachichotała. Tata puknął się dwa razy w czoło palcem i odchylił się na krześle, przybierając maskę rozluźnienia i spokoju,a  może nawet szczęścia.

- Gdyby to dotyczyło Ciebie też byś płakał. - powiedział z zamkniętymi oczami.

- To może w końcu powiesz mi o co chodzi, bo zaczynam się niecierpliwić. - wyrzuciłem z siebie.

Mówiłem już, że mój tata to najbardziej denerwująca osoba w całym moim życiu? Na pewno tak. W końcu tylko on tak potrafi wystawić moją cierpliwość na próbę i w dodatku cieszyć się jeżeli wybuchnę. Ten człowiek to maszynka do denerwowania i podnoszenia ciśnienia.

- Oh, synu. - powiedział otwierając oczy. - Będziesz miał rodzeństwo.. mhkm... właściwie to będziecie mieli rodzeństwo.

Zatkało mnie.

- Co takiego? - wydarła się Becky.

- No tak... będziemy mieli z Johnem dziecko. - powiedziała Carmen kładąc sobie dłoń na brzuchu.

- O Boże to cudownie! - Becky rzuciła się w ramiona matki i zaczęła piszczeć.

- Wow. Nie wiem co powiedzieć. - wydusiłem w końcu z siebie. - Jestem z Ciebie dumny tato.

Ojciec zgromił mnie wzrokiem, ale za chwilę posłał mi szczery uśmiech. Wstał z miejsca i podszedł do Carmen.

- A teraz przepraszam Was drogie dzieci, moja przyszła żona musi odpocząć. - powiedział składając na jej czole czuły pocałunek.

Razem z Becky zachichotaliśmy. To słodkie, że w tym wieku chce im się jeszcze wyrażać jakąkolwiek czułość. No dobra, dobra... nie są jeszcze tacy starzy. Wstałem z miejsca i podszedłem do szatynki, jednocześnie kładąc na jej biodrach swoje dłonie.

- To może my też zmajstrujemy sobie dzieciaczka, co? - zapytałem opierając swoje czoło o jej.

- Chyba w Twoich snach. - pokazała mi język.

- W moich snach mamy już gromadkę dzieci, uwierz mi. - teraz to ja pocałowałem moją przyszłą żonę w czoło.

- Zgapiasz ze swojego taty. - powiedziała z udawanym wyrzutem Rebecca.

Odsunąłem się od niej i zrobiłem obrażoną minę.

- Wypraszam sobie! To on zgapia ze mnie. W tym domu to ja jestem mistrzem czułości, moja droga.

- Oh, czyżby?

- Wątpisz w to? - zapytałem kierując swoje usta na jej szyję.

- Ni..nie. - dziewczyna zająkała się, gdy moje wargi zderzyły się z jej delikatną skórą.

- Szkoda, bo już chciałem Ci udowodnić jak bardzo potrafię być czuły.

Odsunąłem się od szatynki zostawiając ją z przyspieszonym oddechem i delikatnie rozchylonymi wargami. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem w kierunku wyjścia z kuchni.

- Chyba sobie jaja robisz, White! - ryknęła na mnie i zaczęła mnie gonić, a ja ze śmiechem zacząłem przed nią uciekać.


Save Me NowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz