Rozdział 41

5.2K 275 16
                                    

Następne wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. W zastraszająco szybkim tempie wybiegliśmy z domu, wskoczyliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę miejscowego szpitala. Szczerze nawet nie pamiętam, czy zamknąłem drzwi wejściowe. W tej chwili było to dla mnie nieistotne. Najważniejszą rzeczą, a raczej informacją, którą musiałem otrzymać było to, że moja rodzina przeżyła. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś im się stało. Rebecca przez całą drogę płakała, a ja nie wiedziałem jak ją uspokoić. Nie potrafiłem zdobyć się na pocieszające słowa, czy gest pełen wsparcia, ba nawet nie umiałem podarować jej odrobiny nadziei. Kiedy z piskiem opon zatrzymałem się na podjeździe przed szpitalem kilka osób spojrzało na mnie z dezaprobatą. Nie czekając na dziewczynę wybiegłem z samochodu i skierowałem się do recepcji.

- Przywieziono tu moją rodzinę. Trzy osoby. Gdzie oni są?! - warknąłem na niewinną kobietę stojącą za kontuarem.

- Nazwisko proszę. - powiedziała znudzona, a ja miałem ochotę pirzgnąć jej przez ten siwy łeb.

- White. - syknąłem, nerwowo ruszając nogą.

- Proszę chwilę poczekać.

- Nie mam chwili! - ryknąłem na nią, aż podskoczyła.

Jej zlękniony wzrok omiótł moją twarz.

- Drugie piętro, sala operacyjna na końcu korytarza. - powiedziała cicho.

Odwróciłem się na pięcie, tym samym zderzając się z Becky. Natrafiłem na jej pytający wzrok, ale nie odpowiedziałem na wiszące między nami pytanie. Złapałem ją za dłoń i pociągnąłem w stronę schodów. Najszybciej jak się dało wspięliśmy się na wskazane piętro i ruszyliśmy w stronę sali operacyjnej.

- Co jest z nimi? - zapytała Rebecca, kiedy stanęliśmy pod drzwiami zamkniętego pomieszczenia.

- Nie wiem. Operują kogoś, ale nie mam pojęcia kogo. - powiedziałem próbując zobaczyć coś przez wąską szybkę w drzwiach, jednak było to na nic.

- Co zrobimy? - wyszeptała, mocniej ściskając moją dłoń.

- Poczekamy. - odparłem głucho.

****

Od kilku godzin siedzieliśmy na podłodze pod salą operacyjną. W międzyczasie wychodziło i wchodziło do niej kilkanaście osób, ale za każdym razem byliśmy zbywani krótkimi słówkami. Napięcie narastało  w nas z każdą mijającą minutą. Nadal nie wiedzieliśmy kto jest operowany i z jakiej przyczyny. Oprócz tego, że mieli wypadek samochodowy, nic nie było nam wiadome. Nie wiedziałem, gdzie jest mój braciszek. Nie chciałem dopuścić do siebie najgorszego, a każda kolejna minuta czekania była malutkim potwierdzeniem naszych najgorszych obaw.

- Zimno mi. - wyszeptała szatynka, a ja bardzo powoli przeniosłem na nią wzrok.

Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie tylko moją koszulkę i czarne legginsy.  Był koniec stycznia, a ona ubrała się jakby było lato, z resztą sam byłem nie lepszy. W biegu narzuciłem na siebie bluzę i to wszystko.

- Chodź tutaj. - powiedziałem wciągając ją na swoje kolana.

Dziewczyna oparła głowę na moim torsie i objęła mnie w pasie. Rozcierałem dłońmi skórę na jej ramionach, na której pojawiła się już gęsia skórka spowodowana zimnem. Dodatkowy chłód potęgowały płytki, na których siedzieliśmy.

- Pan White i panna Jules? - do naszych uszu dobiegł smutny głos.

Podnieśliśmy głowy, aby spojrzeć na wysokiego mężczyznę w białym kitlu stojącego przed nami.
Podniosłem się, nadal trzymając szatynkę w ramionach.

Save Me NowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz