Rozdział 20

6.4K 333 4
                                    

 Na pierwszej stronie szkicownika widniał rysunek leżącej dziewczyny całej we krwi. Przed nią widać było dłoń mężczyzny. Trzymał w niej jakiś przedmiot. Zaskoczony nie wiedziałem co powiedzieć. Patrząc na idealne linie i pociągnięcia ołówka, cienie i doskonałe odwzorowanie kształtów wiedziałem, że Rebecca ma prawdziwy talent. Bardziej martwiło i przerażało mnie to, że te obrazy to jej sny. Przerzuciłem kolejne strony. Większość obrazów była podobna. W połowie szkicownika rysunki zaczęły się zmieniać. Dziewczyna nie leżała już pod ścianą jak wcześniej tylko stała pochylona nad ciałem jakiegoś faceta. Na żadnym z obrazów nie było widać twarzy postaci.

- I.. i Tobie to się śni? - zapytałem zamykając szkicownik i oddając go Becky.

- Odkąd przeprowadziłam się tutaj.

- Co?! Odkąd mieszkasz z nami? - zapytałem zaskoczony.

- Nie... teraz mam zupełnie inne sny. Te pierwsze to... one zaczęły mi się śnić kiedy Bruno uderzył mnie pierwszy raz. - odpowiedziała wertując strony przedmiotu, który jej oddałem. 

- Mówisz poważnie? - zapytałem i dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie jakie to głupie. - Przepraszam. Jestem takim idiotą. Przecież nie żartowałabyś o takich rzeczach.

- Nie chciałam Ci ich pokazać, bo... bo bałam się, że uznasz mnie za idiotkę.

Spojrzałem na nią kątem oka, po czym podszedłem do niej i wziąłem w ramiona. Musiałem pochylić się dość mocno, żeby złożyć na jej włosach pokrzepiający pocałunek.

- Nigdy bym tak nie pomyślał. - odparłem mocniej ją do siebie tuląc.

- Nie byłabym tego taka...

Dziewczyna przerwała wpół zdania, bo z dołu usłyszeliśmy trzask przekręcanego w zamku klucza. Kilka sekund później usłyszeliśmy głos mojego taty:

- Młodzież wróciliśmy!

- Jer, oni nie mogą dowiedzieć się o tym co się stało. - wyszeptała Rebecca coraz mocniej mnie przytulając.

- To nierealne... Nie da ukryć się blizny na twarzy. Zwłaszcza, kiedy ma się na niej wielki plaster.

Kiedy staliśmy na środku pokoju przytuleni do siebie drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich Carmen. Początkowo spojrzała na nas czule, ale gdy jej wzrok skierował się na twarz córki jej mina zmieniła się diametralnie. Otworzyła szeroko oczy i wydała z siebie stłumiony okrzyk.

- Boże! Rebecca co Ci się stało, kochanie? - zapytała podchodząc do nas.

Szatynka spojrzała na mnie błagalnie.Chyba chciała, żebym wymyślił jakąś bajkę o tym co jej się przytrafiło. Nie wiedziałem, czy jej mama w to uwierzy, ale zacząłem mówić:

- Widzi pani, bo Rebeccę zaatakował pies.

- Co takiego?! - jej matka spoglądała to na mnie, to na Becky. 

Rebecca uszczypnęła mnie w plecy najwidoczniej chcąc, żebym jakoś rozwinął tą myśl.

- Mieliśmy iść do kina z Becky, no i... ja jeszcze się szykowałem, a ona wyszła na dwór. Kiedy miałem już wychodzić usłyszałem krzyk Rebeccy, więc wybiegłem na dwór i zobaczyłem jak wielki, czarny pies leży na niej i wierzga strasznie łapami...

- Jeremy rzucił w niego butem i wydarł się, a on uciekł. - dorzuciła dziewczyna, a ja o mało nie wybuchnąłem śmiechem.

Posłałem jej spojrzenie mówiące: " Butem? Serio? Myślisz, ze tylko na tyle mnie stać? ".

- Jakim cudem wskoczył na Ciebie pies? - dociekała jej mama.

W tej samej chwili do pokoju wszedł tata i także zbladł na widok twarzy Becky. On natomiast nie wypytywał się co się wydarzyło, tylko stanął za Carmen i złapał ją w talii.

- No, gdy wyszłam z domu zauważyłam jakiegoś psa na podjeździe. Nie wiedziałam, że jest taki groźny. Kiedy mnie zobaczył podbiegł do mnie i na mnie wskoczył. No, a później przejechał mi pazurami po twarzy i stąd ten plaster. - kłamała jak z nut, a dla potwierdzenia swoich słów zaczęła żywo gestykulować dłońmi.

- Moje biedne dziecko... - wyszeptała carmen i objęła córkę. - Czasami zachowujesz się jak mały bez mózg. Przecież on mógł Ci zrobić coś gorszego, niż podrapanie. 

- Wiem, wiem.

Spojrzałem na mojego ojca. On także na mnie patrzył. Widziałem w jego oczach, że nie do końca uwierzył w naszą historyjkę, ale nic się nie odzywał. Wzruszyłem tylko ramionami i opadłem na łóżko. Dziewczyny jeszcze przez chwilę się przytulały, po czym mama Becky odsunęła się i posyłając mi uśmiech wyszła z pokoju, a zaraz za nią John. 

- Ufff. Udało się. - odetchnęła dziewczyna, kiedy usłyszała stąpanie na schodach.

- Rzuciłem w psa butem, tak? - zapytałem unosząc brew do góry.

Dziewczyna tylko zachichotała i wzruszyła ramionami.

- A może powinienem Ci pokazać, że potrafię sobie inaczej poradzić z psem?

- Ależ pokaż. - powiedziała i w tej samej chwili rzuciłem się na nią i pociągnąłem na siebie, tak że obydwoje wylądowaliśmy na łóżku. - Hmm wydaje mi się, że gdybyś pociągnął psa na Ciebie to zjadłby Ci kawałek twarzy.

- Oh cicho bądź. - powiedziałem uciszając ją pocałunkiem.

Kiedy oderwaliśmy się do siebie Rebecca spojrzała na mnie czule.

- Wiesz, Jer? Zawsze chciałam mieć kogoś przy kim będę czuła się bezpieczna i kochana.

- I co z tego wyszło? - zapytałem puszczając jej oczko.

- Mam Ciebie. - uśmiechnęła się promiennie, ale po chwili znowu zastąpił go grymas bólu.

Rana nie była głęboka, ale mimo to goiła się powoli. Każde poruszenie policzkiem, czy dotyk musiał ją cholernie boleć.

- No masz. - potwierdziłem jeżdżąc dłonią po jej boku.

- Nie chcę myśleć w ten weekend o Brunie. Proszę zróbmy coś, dzięki czemu wywalę go ze swojej głowy. - poprosiła.

- Chyba mam pomysł. - odpowiedziałem uśmiechając się zawadiacko.



Save Me NowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz