~Luke~
-Sara!- krzyknąłem obolały.
-Tak?-zapytała niewinnie jak ja przed chwilą.
-Cholera co to było!?- wkurzyłem się.
-Obawiam się, że śnieg.- uśmiechnęła się rozbawiona moją reakcją.
Było mi strasznie przez nią zimno. Miałem wrażenie, że zostałem pozbawiony pewnej istotnej części ciała.
-Wracamy.- powiedziałem, kierując się do domu.
-Co?! Nie ma mowy!- zaprotestowała. Kobiety....
Przerzuciłem ją sobie przez ramię i pomimo krzyków i protestów ruszyłem do drzwi.
-Luke! Do kogo ja mówię?!- krzyczała.
-Oj nie piszcz już.- klepnąłem ją w tyłek. Spodziewałem się, że piśnie, gwałtownie się poruszy albo, że polecą epitety, ale na pewno nie tego, że mi odda i to dwa razy mocniej.
Postanowiłem to zignorować i zanieść ją do jej pokoju. Nie obyło się bez dziwnych spojrzeń reszty, ale w tym momencie nie obchodziło mnie to. Przekroczyłem próg jej pokoju i położyłem ją na łóżku.
-Chciałam się pobawić na śniegu!- obdarowała mnie gniewnym spojrzeniem.
-A ja wolę się z Tobą "pobawić" tutaj.- mruknąłem dwuznacznie.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, a nawet się nie ruszyła tylko wpatrywała się w obiekt za mną.
-Przepraszam. Przesadziłam.- spuściła wzrok.
Nie mogłem się na nią długo gniewać, a o ten śnieg w gatkach sam się prosiłem. Ukucnąłem przed nią i ściągnąłem jej rękawiczki by spleść nasze palce razem. Miała zimne dłonie, więc ucałowałem jedna i drugą, a następnie ściągnąłem jej czapkę, szalik i kurtkę, robiąc to samo ze sobą.
-Jesteś zimna.- przytuliłem ją do siebie. Pokiwała głową i wtuliła się we mnie.
-Luke?- wyszeptała.
-Co?
-Ymm no...Nadal Cię boli?-zapytała nieśmiało.
-Tak. Obawiam się, że będę bezpłodny i nie spłodzę Ci naszych dzieci.- odpowiedziałem sarkastycznie.
-Czy Ty już myślisz o dzieciach?- zdziwiła się.
-Mówiłem już, że myślę o Tobie w bardzo poważnych i życiowych kategoriach. Nie wiem jak Ty, ale wydaje mi się, że będziesz matką moich dzieci.- pocałowałem ją w czoło.
-Wiesz, że wszystko, może się zmienić?- zapytała smutno.
-Wiem, ale wolę o tym nie myśleć.- oparłem głowę o jej zagłówek jej łóżka i wpatrywałem się w sufit. Bałem się trochę tego, że kiedyś znów ją stracę.
- Ale z tymi dziećmi to przesadziłeś. Nie ma mowy, że będę miała dzieci! Ja się do tego nie nadaję!- zaczęła się śmiać.
-Nadajesz. Już za parę lak, kiedy będziesz moją żoną urodzisz mi piątkę dzieci i adoptujemy dwa psy i chomika.- rozmarzyłem się.
-Taaa jeszcze tego mi brakuje by po domu biegały takie dzieci pochodzące od demona.- prychnęła.
-A założymy się, że prędzej, czy później urodzisz mi piękne dzieci?- zapytałem.
-Jak chcesz, ale musisz wiedzieć, że już przegrałeś.- uścisnęła moją dłoń.
-No to ja pójdę do chłopków. Muszę im powiedzieć, że ja też odpadam z zakładu.- podniosłem się.