****14 dni później****
- O której masz dziś lot? - usłyszałam głos Olivera dochodzący ze słuchawki.
- O 19, więc mam jeszcze sporo czasu. Będziesz już jutro, tak? - spytałam chcąc zmienić temat. Wszystko, byle odpędzić od siebie myśl, że już dziś wracam do domu, do Kanady. Ostatnie 2 tygodnie zleciały mi dość zwyczajnie. Poza atrakcją pierwszego dnia, którą był koncert 1D nie robiłam nic ciekawego, nie licząc zwiedzania miasta.
- Clair, słuchasz mnie? - z rozmyśleń wybudził mnie głos brata.
- Tak, przepraszam, zamyśliłam się - westchnęłam głośno, zwracając tym samym na siebie uwagę paru osób w kawiarni.
- Mam nadzieję, że dobrze spędziłaś ten czas, podczas którego powinnaś bacznie pilnować mojego mieszkania, a nie szlajać się po mieście - zaśmiał się do słuchawki. Oliver i te jego nietypowe poczucie humoru.
-Oczywiście, że tak. Niestety teraz czuję się odrobinę gorzej, ponieważ miałam cichą nadzieję, że wpadniesz do jakiegoś wulkanu na tych Hawajach - prychnęłam. Mój brat był na studiach, planował pracować w biurze podróży. Wyjazd na Hawaje był jego stażem w jednym z takich miejsc.
- Jak zwykle kochana i potulna. Muszę kończyć, wołają nas. Zadzwonię jak już wrócę do Londynu. Pozdrów rodziców, jak spotkasz ich w domu - próbował wypowiedzieć ostatnie zdanie poważnie, ale po chwili usłyszałam tylko głośny, gardłowy śmiech, na co sama się delikatnie zaśmiałam.
- Pa braciszku. Liczę na to, że jeszcze zdążysz coś sobie zrobić - pożegnałam się i skończyłam rozmawiać. Po chwili do mojego stolika podszedł kelner z zamówioną przeze mnie Cafe Latte.
Po wypiciu kawy zamówiłam jeszcze sernik i sok pomarańczowy. Naprawdę nie chciałam się stąd ruszać. Było tu cicho, spokojnie, a wystrój kawiarenki w stylu vintage zdecydowanie trafiał w mój gust. Wyjęłam więc notatnik i zapisałam w nim kilka słów, które latały mi po głowie. Dokończyłam swoje zamówienie, zapłaciłam rachunek i z wielkim niezadowoleniem opuściłam budynek.
Szłam prosto przed siebie z zeszytem w ręku, gdy nagle zaczęło padać. Chwyciłam za torbę i całą uwagę poświęciłam temu, żeby ukryć mój skarb przed deszczem, gdy nagle się z kimś zderzyłam. Patrząc w górę zobaczyłam tylko młodego mężczyznę w czapce, kapturze i okularach przeciwsłonecznych. Wydawał mi się podejrzanie zamaskowany, więc rzuciłam tylko "przepraszam" zbytnio nie zwracając na niego uwagi i ruszyłam szybkim krokiem, by jak najszybciej dojść do mieszkania Olivera.
Zamknęłam za sobą drzwi i udałam się do pokoju, by przygotować się do powrotu. Odłożyłam torbę, która miała być moim bagażem podręcznym, na bok i wyjęłam 3 wielkie walizki. Proces pakowania potrwał dłużej niż się spodziewałam i zanim się obejrzałam, było już po 18. Cała zdenerwowana wyjęłam telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Ubrałam się nieco cieplej, przebiegłam się po mieszkaniu w celu sprawdzenia, czy niczego nie zostawiłam i zeszłam na dół z moim dobytkiem.
Po 40 minutach stania w korku dojechałam na lotnisko. Najsprawniej jak potrafiłam chwyciłam moje rzeczy i pobiegłam na odprawę. W ten sposób o 19:07 znalazłam się na pokładzie samolotu. Zanim ruszyliśmy wyjęłam jeszcze swoją komórkę i wystukałam wiadomość do Olivera, że za moment wylatuję. Po kilku minutach zaczęliśmy wzbijać się w powietrze, a ja zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie zapaść w sen.
***
Obudziła mnie stewardessa mówiąc, że już wylądowaliśmy. Serdecznie jej podziękowałam, po czym zaczęłam zbierać się do wyjścia. Poszłam odebrać moje walizki, udałam się do samochodu, który czekał na mnie na płatnym parkingu koło lotniska i ruszyłam w drogę powrotną.
Zmęczenie spowodowane podróżą uderzyło we mnie w momencie, w którym przekroczyłam próg domu. Na darmo łudziłam się, że zostanę przywitana, gdyż rodziców nigdy nie było w domu. Dosłownie NIGDY. Powolnym krokiem weszłam na piętro niosąc ze sobą tylko bagaż podręczny. Otworzyłam go w celu wyjęcia ładowarki do telefonu i zamarłam w miejscu. Nie było go tam. Mój notatnik zaginął. Przestraszona zbiegłam na dół w celu przeszukania reszty walizek.
Załamana stwierdziłam, że tam również go nie ma, gdy przed oczami pojawiły mi się wydarzenia dzisiejszego dnia. Deszcz. Torba. Mężczyzna. Przeklęłam się w duchu, że nie zauważyłam, że nie pomyślałam, iż mógł mi wypaść. Zrezygnowana usiadłam na podłodze i ledwo powstrzymując płacz zaczęłam się zastanawiam, co będzie, jeśli ktoś go przeczyta.
***
Mam nadzieję, że Was nie zanudzę tym początkiem. :)
Jednak na początku musi być trochę nudno, żeby potem akcja mogła się rozkręcić, tak? :D
CZYTASZ
Fate. |H.S|
FanfictionZmęczenie spowodowane podróżą uderzyło we mnie w momencie, w którym przekroczyłam próg domu. Na darmo łudziłam się, że zostanę przywitana, gdyż rodziców nigdy nie było w domu. Dosłownie NIGDY. Powolnym krokiem weszłam na piętro niosąc ze sobą tylko...