Rozdział 77

693 54 20
                                    

- Jak w szpitalu? - Byłem zaskoczony. Czyżby zrobiła sobie coś... Przez Dezego... Ehh ten idiota mógł ją chociaż do słowa dopuścić. - Co się stało?

- Nie mogę powiedzieć - mówiła nie pewnie.

- Tu nie chodzi tylko o nią, tylko ich oboje... - Starałem się jakoś ją przekonać. Popierdolona sprawa.

- Wiem, dlatego nie mogę nic mówić - powiedziała głucho, jakby Mery kazała jej być cicho, ale ona sama nie uważa tego za słuszne.

- W którym jest szpitalu? Gdzie? - Chociaż tą informację chciałem od niej wyciągnąć.

Przez chwilę się wahała. Nie wiedziała czy dobrze robi, czy może mi odpowiedzieć.

- Sara, tu chodzi o szczęście ich obojga. Nie uwierzę że Mery zostawiła Dezego dla kariery - mówiłem z pogardą.

- No bo nie chodzi o jej karierę! - Krzyknęła od razu. - Tu nie chodzi tylko o nią... Ona to... Specjalnie... - Mówiła cicho i nie pewnie. O co tu do cholery chodzi?

- W którym jest szpitalu - spytałem stanowczo, ale spokojnie.

- Dezy nie może wiedzieć... - zaczęła, ale przerwałem jej.

- Nie dowie się. Najpierw ja chcę ogarnąć sprawę, bo nie wierzę, żeby ona szczerze przyznała, że kariera jest ważniejsza. Zawsze była taka skromna... - Tłumaczyłem.

- Ale obiecaj że mu nie powiesz - mówiła spokojnie.

- Obiecuje.

- Jest w szpitalu w Gdyni - podała dokładną nazwę i adres.

Nie myśląc o niczym pożegnałem się i ruszyłem do Gdyni.

~^.^~

Jechałem przekraczając prędkości na większości odcinków drogi, dzięki czemu dotarłem do szpitala w zaledwie dwie godziny.

Długo szukałem miejsca na dużym parkingu. Gdy wreszcie udało mi się zaparkować szybko pobiegłem w stronę budynku jednocześnie znów dzwoniąc do Sary.

- Co? - Nie była tak miła jak wcześniej.

- Gdzie leży? - Spytałem szybko.

- Jeżeli jesteś pod drzwiami frontowymi, to poczekaj chwile, zaraz też będę pod szpitalem i razem pójdziemy - mówiła bardziej zmartwiona i przejęta.

- Dobra, czekam - mówiłem gdy doszedłem do wejścia.

Smutni ludzie miajali mnie. Stałem obok żeby nie tarasować przejścia. Gdy zobaczyłem blondynkę zmierzającą w moją stronę, przywitałem się z nią.

- Powiesz mi o co tutaj do cholery chodzi? - Spytałem trochę ostro. Jeszcze staliśmy przed szpitalem. - Dlaczego Maria powiedziała Dezemu że kariera jest ważniejsza i teraz leży w szpitalu... - Mówiłem już spokojniej widząc zakłopotaną i smutną twarz dziewczyny.

- To nie było tak... - Odezwała się patrząc pod nogi. - To Dezy przyszedł w złym momencie i słyszał złe słowa... - Mówiła tajemniczo. - Mery jest tu przez stres... Za dużo się rzeczy zebrało w jednym momencie...

- Dalej nie rozumiem dlaczego... Stresuje się, chociaż to ona chciała go zostawić... Przecież przez stres nie ląduje się w szpitalu - mówiłem już całkiem zdziwiony.

- Wiesz to nie był najlepszy czas dla niej... - Mówiła ze spuszczoną głową. - Słuchaj, może się martwisz i chcesz wiedzieć... Ja też chcę dla niej jak najlepiej, ale nie mogę za nią decydować o życiu, dlatego też jeżeli będzie chciała to powie Ci wszystko sama. Ode mnie tego nie wymagaj - mówiła spokojnie, ale słuchać było jak sama się martwi.

- To chodźmy już.

Weszliśmy do szpitala. Dotrzymywałem kroku dziewczynie, jednocześnie rozglądając się po szpitalu.

- Najpierw staniesz za drzwiami, a ja powiem jej że przyszedłeś. Tak żeby... Nie dokładać jej jeszcze... No rozumiesz - mówiła z troską i zamieszaniem.

- Okey, rozumiem - potwierdziłem.

Gdy byliśmy już pod salą zostałem przy drzwiach, tak żeby nikt z sali mnie nie zauważył, a Sara weszła do środka z uśmiechem.

Zamknęła za sobą drzwi, więc nie słyszałem nic ze środka. Usiadłem na krześle, które stało obok drzwi. Nie obchodziło mnie że jest za cholerę nie wygodne.

Co teraz...

Wejdę tam, ale czy powie mi prawdę?

Moje myślenia przerwała Sara wychodzące z sali.

- No ten... Wejdź, ale spokojnie, dobrze - mówiła smutna. - Nie wiń jej za wszystko... - Poprosiła.

Pokiwałem głową na zgodę.

- Dobrze, ja już pójdę... Nie będę przeszkadzać wam... - Pożegnała się.

- Czekaj - złapałem ją jeszcze za ramię i odwróciłem do siebie, gdy chciała już iść. - Dziękuję - powiedziałem szczerze. Posłała mi ciepły uśmiech i poszła.

Stanąłem przed drzwiami i powoli je otworzyłem.

Gdy wszedłem do pokoju stały tutaj cztery łóżka. Dwa były zajęte przez starsze panie, które w tej chwili stały, a na jednym leżała Mery wpatrzony w okno.

Przykryta do szyi kołdrą, mimo że w pomieszczeniu jest dość ciepło. W końcu to połowa maja.

Gdy podszedłem zauważyłem jak źle wygląda. Blada twarzy, wory pod oczami i lekko wsklęsłe, wychudzone policzki.

- Hej - powiedziałem spokojnie i cicho żeby nie obudzić pań obok. Dziewczyna powoli przekręciła głowę w moją stronę. Teraz dopiero zobaczyłem jej oczy.

Zawsze gdy Dezydery o niej opowiadał mówił że kocha te niebieskie oczy, które zawsze mają te iskierki szczęścia. Dzisiaj były bez wyrazu.... Jakby puste...

Aaaaaaa
Dzisiaj gorzej z wędrówką, bo złapał nas deszcz i jestem mokra... Ale zdążyłam jeszcze przed obiadem!

Wgl to chyba w następnym rozdziale już dowiecie się o co chodzi i... Epilog już blisko :'(

A wgl to jakoś tak szybko idą te niezbyt szczęśliwe rozdziały że nie myślałam iż tak szybko będę pisać o co chodzi ciągle xD Choć nie myślę że w tej rozmowie Mery się przyzna o czym myślała ciągle i czy tu naprawdę chodzi o karierę...

MadziK

Kamisamamira.blogspot.com

Love song || MasterczułekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz