- Tutaj Raven Reyes. - w radio odezwał się ledwo słyszalny głos dziewczyny. - Przeżyłam.
Wszyscy odwrócili się w stronę urządzenia, przerywając tym samym zacięta naradę, która miała rozstrzygnąć dalsze losy Ludzi Nieba i Ziemian.
- Zbiorę ludzi i wyruszymy najszybciej jak to tylko możliwe. - przerwał ciszę Bellamy.
- To misja samobójcza! - odezwał się Kane.
- Wszyscy jesteśmy jej to winni. - Clarke w zamyśleniu podeszła bliżej, wtrącając się do rozmowy. - Pojadę z Tobą.
- Wykluczone! - Abby niemal wrzasnęła. - Nie zdążycie wrócić z wyspy przed falą!
- Gdyby nie ona, dawno już byśmy nie żyli. Wszyscy. - blondynka zaostrzyła ton i zlustrowała każdą osobę w pomieszczeniu, zatrzymując się na jednej, jedynie wsłuchującej się w ich konwersację, nie biorąc w niej udziału. - Jest naszą przyjaciółką.
Po tych słowach, żaden starszy członek rady, nie próbował podważyć decyzji jaką podjęli.
-
- Załóżcie to. - Marcus zwrócił się do "sztabu ratunkowego", który składał się z Ballamy'ego, Clarke, Murphy'ego, Emori i Lincolna.
- Powtórka z rozrywki. - burknął Blake i znacząco spojrzał na blondynkę.
- Gdyby radia przestały działać, przynajmniej będziemy wiedzieć, że żyjecie. - wtrąciła lekko przygnębiona i przestraszona pani Griffin.
- Jasne. - Clarke przyjrzała się dokładnie tej samej bransoletce, którą dostali gdy byli zesyłani na Ziemię.
- Kombinezony są już przygotowane. - z całej ekipy w pomieszczeniu zostali jedynie Clarke i Bellamy.
- Clarke... - Abby zbliżyła się do córki. - Uważaj na siebie. - nie powstrzymała płaczu. - Uważajcie. - zwróciła się też do bruneta.
- Tak jest, proszę pani.
- Myliłam się. - w jej oczach zbierało się coraz więcej łez. - Istnieją dobrzy ludzie. - zacięła się. - Ty jesteś dobrym człowiekiem, Clarke. - przytuliła córkę. - Wybacz nie mogę na to patrzeć.
- Kocham Cię mamo. - schowała głowę w zagłębieniu szyi. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Idź już, na górze potrzebują Cię bardziej.
- Kocham Cię, córeczko. - otarła łzy, ostatni raz spojrzała na nią krzywiąc się i odeszła.
- Clarke, ubieraj się, mamy mało czasu. - ponaglił ją Bell.
- Już idę. - wzięła głęboki oddech i zabrała specjalny strój. - Idziesz ze mną? - wiedziała, że nie usłyszy odmowy, więc ruszyła do oddzielnego pokoju.
-
- Jeszcze nie jest za późno. - zaczęła niepewnie. - Pojadę z wami. - dodała, dopinając kombinezon na plecach blondynki.
- Powtarzałam Ci i powtórzę to jeszcze raz. - odwróciła się przodem do rozmówczyni. - Jesteś tutaj potrzebna, ludzie potrzebują przywódcy, potrzebują Ciebie. - schowała pojedynczy kosmyk włosów za ucho kobiety.
- Clarke... Ja... - zacięła się. - Ja będę czekać.
- Niedługo się zobaczymy, obiecuję. - chwyciła za jej dłoń, zbliżając ją do ust.
- Nie możesz tego obiecać. - wyrwała rękę z uścisku.
- Lexa... - czule spojrzała w przygnębione zielone tęczówki. - Obiecuję. - zatrzymała palce na jej policzkach, znacząco się do niej zbliżając. - Obyśmy znów się spotkały. - delikatnie ją pocałowała, jednak Commander od razu pogłębiła pocałunek, obrazując jej tym samym wszystkie swoje uczucia. Próbowała nie myśleć o tym, że to może być ich ostatnie zbliżenie. Nie chciała myśleć, że to pożegnanie.