XV.

790 76 2
                                    

Lexa szła wolnym krokiem przyglądając się opuchniętej i zakrwawionej twarzy dziewczyny, którą niosła na rękach. Z trudem powstrzymywała napływające do jej oczu łzy. Jej ruchy były w pełni zautomatyzowane, działała jak w swego rodzaju transie. Żadne bodźce nie docierały do jej zmysłów, tak jak nie docierała do niej aktualna sytuacja. 

Na nogach utrzymywał ją jedynie widok nierówno unoszącej się i opadającej klatki piersiowej nieprzytomnej Clarke. Przez jej głowę przelatywało tysiące myśli i pytań. Tysiące emocji. Czuła jak jej całe ciało pulsuje. 

- Odsuńcie się do cholery! 

Abby, która biegła przed nią, gdy tylko się otrząsnęła wpadła w niekontrolowaną panikę. Zaraz po tym, jak Lexa podniosła z ziemi bezwładną sylwetkę, podbiegła do nich i potarła policzek córki dłonią. Był to pewien impuls, który przywrócił jej trzeźwe myślenie. 

Nakazała od razu zanieść ją do skrzydła szpitalnego i sama ruszyła w jego kierunku odpychając ludzi stojących na jej drodze.

Kane chciał zabrać od brunetki dziewczynę, lecz ta odmówiła surowym tonem. Powoli czuła, że traci siły jednak zignorowała ten fakt i bezpiecznie przeniosła Clarke na szpitalne łóżko. 

- Wszyscy macie natychmiast wyjść!- zakomunikował Jackson świecąc latarką w źrenice blondynki. - Abigail, odłóż to i również wyjdź! - zabrzmiał trochę zbyt szorstko, gdy zobaczył jak kobieta zakłada na siebie zielony fartuch. 

- Nie mów mi co mam robić! - wysyczała, wiążąc supeł w okolicach karku. 

- Nie możesz pracować ze swoją rodziną!

- Wszyscy tutaj jesteśmy jej rodziną. - wyszeptał zdyszany Bellamy. 

Gdy tylko Octavia się z nim skontaktowała, jak w amoku pognał w kierunku pokoju, w którym się teraz znajdują. Gdy dotarł do wejścia białego pomieszczenia stracił możliwość swobodnego oddychania. Poczuł jak wszystkie jego mięśnie się napinają. Przełknął ślinę i niepewnym krokiem podszedł do pozostałych. 

Jackson, doktor Griffin i kilku ich asystentów dokładnie badało Clarke. Nic nie wskazywało na gorsze obrażenia oprócz kilkunastu głębokich ran ciętych na powierzchni całego ciała, kilku podskórnych krwiaków i ogólnego wymęczenia organizmu. 

- Nic jej nie będzie. - ciemnoskóry odwrócił się do zdenerwowanych obserwatorów.

Lexa przymknęła powieki, które przez ten cały czas były szeroko otwarte.  Zaznała ulgi, jeśli można to tak w ogóle nazwać. Wzięła kilka głębokich wdechów kiedy poczuła lekkie zawroty głowy. 

Postanowiła wyjść, kiedy wszystkie rany Clarke były spajane w całość. Będąc już prawie przy drzwiach straciła równowagę i zachwiała, w ostatniej chwili podpierając się o wystający blat. Bellamy, tak jak wcześniej momentalnie do niej doskoczył i chwycił za ramię. 

- Nic mi nie jest. - warknęła i wyszła. 

Lekkie zamieszanie wzbudziło zainteresowanie Abby. Po wyjściu brunetki w niewerbalny sposób poleciła Octavii, aby poszła za drugą panią Kanclerz.

Blake przez kilkanaście minut szukała Lexy. Znalazła ją dopiero przy jednym  z wyjść z bunkra. Przywarta do ściany opierała dłonie o kolana, zgięta w pół. 

- Mówiłam, że nic mi nie jest. - wysyczała. - Zarządź spotkanie Rady za piętnaście minut. Abby niech zostanie przy - zacięła się. - niech zostanie przy Clarke.

- W końcu będziesz musiała z kimś o tym porozma-

- Nic nie muszę. - podniosła się, otarła oczy i wyminęła szatynkę odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.



For humanity | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz