Lexa szła wolnym krokiem przyglądając się opuchniętej i zakrwawionej twarzy dziewczyny, którą niosła na rękach. Z trudem powstrzymywała napływające do jej oczu łzy. Jej ruchy były w pełni zautomatyzowane, działała jak w swego rodzaju transie. Żadne bodźce nie docierały do jej zmysłów, tak jak nie docierała do niej aktualna sytuacja.
Na nogach utrzymywał ją jedynie widok nierówno unoszącej się i opadającej klatki piersiowej nieprzytomnej Clarke. Przez jej głowę przelatywało tysiące myśli i pytań. Tysiące emocji. Czuła jak jej całe ciało pulsuje.
- Odsuńcie się do cholery!
Abby, która biegła przed nią, gdy tylko się otrząsnęła wpadła w niekontrolowaną panikę. Zaraz po tym, jak Lexa podniosła z ziemi bezwładną sylwetkę, podbiegła do nich i potarła policzek córki dłonią. Był to pewien impuls, który przywrócił jej trzeźwe myślenie.
Nakazała od razu zanieść ją do skrzydła szpitalnego i sama ruszyła w jego kierunku odpychając ludzi stojących na jej drodze.
Kane chciał zabrać od brunetki dziewczynę, lecz ta odmówiła surowym tonem. Powoli czuła, że traci siły jednak zignorowała ten fakt i bezpiecznie przeniosła Clarke na szpitalne łóżko.
- Wszyscy macie natychmiast wyjść!- zakomunikował Jackson świecąc latarką w źrenice blondynki. - Abigail, odłóż to i również wyjdź! - zabrzmiał trochę zbyt szorstko, gdy zobaczył jak kobieta zakłada na siebie zielony fartuch.
- Nie mów mi co mam robić! - wysyczała, wiążąc supeł w okolicach karku.
- Nie możesz pracować ze swoją rodziną!
- Wszyscy tutaj jesteśmy jej rodziną. - wyszeptał zdyszany Bellamy.
Gdy tylko Octavia się z nim skontaktowała, jak w amoku pognał w kierunku pokoju, w którym się teraz znajdują. Gdy dotarł do wejścia białego pomieszczenia stracił możliwość swobodnego oddychania. Poczuł jak wszystkie jego mięśnie się napinają. Przełknął ślinę i niepewnym krokiem podszedł do pozostałych.
Jackson, doktor Griffin i kilku ich asystentów dokładnie badało Clarke. Nic nie wskazywało na gorsze obrażenia oprócz kilkunastu głębokich ran ciętych na powierzchni całego ciała, kilku podskórnych krwiaków i ogólnego wymęczenia organizmu.
- Nic jej nie będzie. - ciemnoskóry odwrócił się do zdenerwowanych obserwatorów.
Lexa przymknęła powieki, które przez ten cały czas były szeroko otwarte. Zaznała ulgi, jeśli można to tak w ogóle nazwać. Wzięła kilka głębokich wdechów kiedy poczuła lekkie zawroty głowy.
Postanowiła wyjść, kiedy wszystkie rany Clarke były spajane w całość. Będąc już prawie przy drzwiach straciła równowagę i zachwiała, w ostatniej chwili podpierając się o wystający blat. Bellamy, tak jak wcześniej momentalnie do niej doskoczył i chwycił za ramię.
- Nic mi nie jest. - warknęła i wyszła.
Lekkie zamieszanie wzbudziło zainteresowanie Abby. Po wyjściu brunetki w niewerbalny sposób poleciła Octavii, aby poszła za drugą panią Kanclerz.
-
Blake przez kilkanaście minut szukała Lexy. Znalazła ją dopiero przy jednym z wyjść z bunkra. Przywarta do ściany opierała dłonie o kolana, zgięta w pół.
- Mówiłam, że nic mi nie jest. - wysyczała. - Zarządź spotkanie Rady za piętnaście minut. Abby niech zostanie przy - zacięła się. - niech zostanie przy Clarke.
- W końcu będziesz musiała z kimś o tym porozma-
- Nic nie muszę. - podniosła się, otarła oczy i wyminęła szatynkę odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.