VI.

857 85 0
                                    

Lexa stanęła na wprost wejścia. Założyła ręce za plecy, w jednej z nich trzymając sztylet. Bezpieczeństwo ponad wszystkim. Sprzed namiotu słychać było głos kobiety z mocnym akcentem, sprzeczającej się ze strażnikami. Obok niej stała Indra, gotowa w każdym momencie do kontrataku oraz straszy z Miller'ów. 

- Dobra, dobra, spokojnie. - weszła do środka trzymając ręce w górze. Była rozbawiona.

Stanęła przed nimi na oko czterdziestoletnia kobieta. Jasnobrązowe włosy upięte w wysoki kok dodawały jej surowym rysom twarzy, władczego wyrazu. Ubrana była w solidną materiałową kurtkę, na której ramieniu naszyty był sporej wielkości  napis "Gagarin" .

- Jeśli tak wysoko stawiacie własne bezpieczeństwo, chyba mogę liczyć na to samo. - wystawiła przed siebie dłoń. - Ręce do przodu, Pani Kanclerz. - zadrwiła.

Lexa ze spokojem oddała swój sztylet wojowniczce obok i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. 

- Indra? Dobrze pamiętam? Ciebie się to też tyczy. - spojrzała na czarnoskóra. 

- Mijałaś naszych strażników? Ich magazynki są pełne, sama to sprawdzałam. Zareagują momentalnie- 

Commander uniosła dłoń, dając jej do zrozumienia, że ma wykonać polecenie "gościa". Nie chciała traktować tak jej najwierniejszego człowieka. Uznała jednak, że musi tak postępować, aby wzbudzić szacunek u kobiety, która jak widać nie traktuje ich poważnie. 

Indra odłożyła swoją broń. 

- Myślałam, że po tylu latach będziecie bardziej rozwinięci. - rozejrzała się wokoło. - No cóż. 

- Więzisz naszych ludzi. Chciałabym poznać warunki ich uwolnienia. - Lexa uniosła głowę, ignorując nietaktowne docinki Diyozy. 

- Taa. - prychnęła. - Poznałam już waszą solidarność. - zaczęła masować się po żebrach. 

- Więc? 

- Coś za coś. 

- Mogłabyś traktować sprawę poważnie? - wtrącił wzburzony Miller. 

- Kochany, rozmawiam z dzieckiem. - wskazała głową na brunetkę. - Chcę rozmawiać z dowódcą. - na jej słowa czarnoskóra zrobiła pewne kroki do przodu. 

- Indro! - Lexa krzyknęła szorstkim głosem. - Jestem dowódcą. Skoro nie chcesz współpracować, to możemy zakończyć rozmowę. David - zwróciła się do mężczyzny. - wstrzymaj przesyłkę racji żywieniowych. - odwróciła się tyłem i zaczęła stawiać kroki w kierunku swojej sypialni. 

- Zaczekaj. - kobieta wzięła głęboki wdech. 

Commander uśmiechnęła się do siebie. Idealne zagranie. Z obojętnością na twarzy odwróciła się do rozmówczyni. 

- Powtórzę pytanie. - wróciła na stare miejsce. - Jakie są wasze warunki? Jedna kobieta, którą więzicie oczekuje dziecka. Ją chcemy odzyskać w pierwszej kolejności. - ponownie założyła ręce za plecami. - Oprócz niej, są jeszcze dwie inne. 

- Nie będę ukrywać, że brakuję nam jedzenia i wody. Ludzie zaczynają się buntować. 

- A więc potrzebujecie pożywienia? 

- I człowieka, którego więzicie. 

- Najpierw odzyskamy naszych ludzi, później porozmawiamy o reszcie. 

- Słucham? - zapytała oburzona. - To nasza jedyna karta przetargowa. 

- Nasz człowiek zapewnił o waszych pokojowych zamiarach. - uniosła jedną brew. 

- Jesteśmy tylko ludźmi, którzy mają podstawowe potrzeby. Musimy sobie jakoś radzić, a tutaj nawet nie ma na co zapolować. Inaczej sobie to wyobrażaliśmy. 

- Tutaj, na Ziemi my stanowimy prawo. - oznajmiła podniośle. - Żaden rodzaj przemocy nie jest tolerowany. - Skoro tak bardzo potrzebujecie pożywienia, zapewnimy wam je. - spotkała się z podejrzliwym wzrokiem swoich towarzyszy. - Najpierw jednak odzyskamy naszych. 

- Jaką mam pewność, że nie jest to tylko najprostsze zagranie?

- Nie masz. - odpowiedziała pewnie. 

- No właśnie. - zaczęła się zastanawiać. 

Spojrzała głęboko w zielone oczy Kanclerza, powoli się zginając. Wyciągnęła zza nogawki średniej wielkości nóż. Podniosła się widząc przed sobą lufę wycelowaną prosto w jej głowę. 

- Bezpieczeństwo ponad wszystkim. - wycedziła Lexa, dzierżąc w ręce broń. 

- Oczywiście. - przytakując, sprawnym ruchem rozcięła wnętrze swojej dłoni i wyrzuciła nóż w kąt. Wyciągnęła ją przed siebie. Z zaciśniętej pieści zaczęła sączyć się czerwona posoka.  Nie musiała tłumaczyć tego co robi.

Heda była zdziwiona tym co właśnie ujrzała. Nie sądziła, że tym ludziom znane są ich obrządki. Jeszcze bardziej zdziwił ją kolor krwi kobiety. Przecież Blake wspominał, że są Czarnokrwiści. 

- Indro, podaj mi mój sztylet. - nakazała pełna obaw. Czarnoskóra doskonale wyczytała niepokój w oczach brunetki.

Trzymała ostrze w dłoni, rozważając różne opcje wybrnięcia z uciążliwej sytuacji. Jeszcze raz spojrzała na Lexę. Momentalnie podjęła decyzję. Szybkim ruchem schowała rękę i rozcięła nią swoją drugą. Wyciągnęła zaciśnięta pieść przed siebie. 

- Dowódca miał to zrobić. - uniosła wysoko brwi z podejrzliwym wzrokiem. 

- Ty też nim nie jesteś. Za to jesteś na porównywalnej pozycji co ja. - wyprostowała palce.

Kobieta po chwili zastanowienia, zamknęła jej dłoń w silnym uścisku i zatopiła w niej głęboko wzrok.

- Jutro w południe pięćset metrów na północ od obozu. - przerwała cisze Commander.

- Nie radzę wam żadnych sztuczek. - wytarła dłoń o nogawkę spodni i odeszła.

- Musimy zadbać o dokładność pracy naszych strażników. - Lexa zakomunikowała obojętnie i skierowała się do swojej sypialni, gdy miała pewność, że kobieta opuściła namiot.




For humanity | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz