Na średniej wielkości wysepce zajęli miejsce członkowie Rady oraz Lincoln, Raven, Ballamy obok, którego stała lekko przerażona Madi.
- Nastały trudne i niespokojne czasy. Przez ponad sześć lat społeczność Wonkru mogła czuć się bezpiecznie w murach Bunkra. Niestety, donosy które od pewnego czasu trafiają do Was są prawdziwe. Mamy przed sobą bardzo niebezpiecznego wroga. Nie znamy ich zamiarów, co nie sprzyja rozwiązaniu konfliktu. Niczego nie możemy Wam obiecać. W każdej chwili nasi żołnierze mogą ruszyć na wojnę, której żniw tak dawno nie doświadczyliśmy. Jedyne co wiemy, to to, że tutaj jesteście bezpieczni. Nie znają naszych zabezpieczeń i naszego terenu, co tylko działa na naszą korzyść. Pamiętajmy o najważniejszym - to też są ludzie. Tak samo jak niektórzy z Was, tak samo jak ja, wraz Setką oraz nasi najbliżsi, wróciliśmy na Ziemię po latach tułaczki w przestrzeni kosmicznej. Nie chcemy, aby o pokoju między nami, a przybyszami decydował rozlew krwi. - Octavia zrobiła miejsca na mównicy Lexie.
- Każdy, kto dopuści się aktu zdrady zostanie bezpowrotnie wygnany z naszej społeczności. - Kanclerz nawiązała do informacji jaką uzyskała od Zeke'a. - Zwracam się do każdego z was - jeśli macie jakiekolwiek podejrzenia na temat ludzi, którzy dostarczają im informacji o nas, zgłoście to. Zapewniamy anonimowość. - wzięła głęboki wdech, ciężko było jej to przepuścić przez usta. - Clarke Griffin jest zdrajcą. - usłyszała poruszenie za plecami. Wystawiła za nie rękę chcąc chociaż odrobinę uspokoić rozgniewanie członków Rady i przyjaciół dziewczyny. Jedynie Octavia wiedziała o co chodzi, odwróciła się i wyjaśniła wszystko pozostałym. - Wróciła na pokład Gagarina, aby pomóc wrogowi w planach odbicia ich ludzi. Jednak dzięki naszej ostrożności, nie poznała naszej taktyki i broni, którą dysponujemy.
- Klark wudd nowe dit bilaik. - wyszeptała Madi ze łzami w oczach.
Lexa jedynie spojrzała surowo na Bellamy'iego, chcąc aby ten uspokoił dziewczynkę.
- Jednak w tym wszystkim zachowała resztkę osoby, którą kiedyś była. Dzięki jej poczynaniom zyskaliśmy nową członkinie naszej społeczności. Powinniśmy brać z niej swego rodzaju przykład - wróćcie do swoich domów, nakarmcie swoje dzieci i spędźcie spokojnie wieczór z najbliższymi. - poczuła ucisk w klatce piersiowej. Kaszlnęła kilkukrotnie zakrywając usta dłonią, na której pojawiły się czarne plamy krwi.
- Chciałabym również zdementować każde przypuszczenie na temat mojego stanu zdrowia. Wszystko jest w porządku. - rozejrzała się po wszystkich z delikatnym uśmiechem, co było tylko pozorem. Czuła się coraz słabsza. - W imieniu Kanclerz Blake dziękuję za przybycie. Wracajcie do siebie.
- Nie możemy więzić ich ludzi w nieskończoność! - krzyknął ktoś z tłumu. - Przecież to kwestia czasu, a zaatakują! Mówisz o dzieciach i spokojnym życiu, kiedy narażacie ich na niebezpieczeństwo! Nawet teraz! Hipokryzja!
Kilku strażników ujęło mężczyznę w średnim wieku i próbowało wyprowadzić z pomieszczenia.
- Tak rozwiązujecie problemy?! Zamiatacie wszystko pod dywan! A raczej do celi... - wybuchł ironicznym śmiechem. - To nie jest rozwiązanie!
- Każdy przejaw buntu, zastanie surowo ukarany. - mikrofon przejął Kane. - Zbudowaliśmy naszą społeczność na pokoju i wzajemnym zaufaniu. Dlatego proszę Was, zaufajcie nam i tym razem.
Nikt nie odważył się już odezwać. Wszyscy powoli zaczęli opuszczać sale.
- Spokój nie potrwa długo. - Lexa zwróciła się do Octavii.
- Musimy czekać. - odparła nieprzekonana. - Wszystko w porządku? - spojrzała na chwiejącą się brunetkę.
- T-tak, ja t-tylko... - wyszła z pola widzenia podwładnych.
- Usiądź. - Abby chwyciła ją za ramię. Lexa nawet nie miała siły protestować.
- Raven coś w-wymyśliła? - spojrzała na nią resztkami sił.
- Jutro zaczniemy terapię, jednak nie mamy pewności czy pomoże. - odpowiedziała z satysfakcją. Kanclerz jedynie pokiwała twierdząco głową biorąc kolejny, ciężki oddech. - Odprowadźcie ją do jej kwatery. - zwróciła się Lincolna i Bellamy'iego. - Starajcie się aby jak najmniej osób was widziało.
- Pani Griffin - usłyszała niski, roztrzęsiony głos. - Znalazłam to przed spotkaniem, gdy się przebierałam. - wystawiła przed nią dłoń z małą kartką papieru. - Od Clarke, to chyba ważne. Przepraszam, że wcześniej tego nie zauważyłam. - zaczęła się tłumaczyć.
- Spokojnie, nic się nie stało. - uśmiechnęła się do niej i uścisnęła jej dłoń. - W porządku, Madi. - przytuliła ją do siebie widząc, że brunetka jest coraz bardziej przerażona.
- Clarke nigdy by wam tego nie zrobiła. - powiedziała smutnym tonem.
- Wiem, kochanie - pogładziła ją po włosach. - Wiem. - znów się pogodnie uśmiechnęła. - Idź z Echo i poczekajcie razem na Bellamy'iego. - spojrzała porozumiewawczo na kobietę obok.
Od razu otworzyła zagiętą kartkę. Po przeczytaniu treści, poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Raz jeszcze, tym razem przygnębiona spojrzała na oddalającą się Madi.
-
"Clarke nigdy by tego nie zrobiła" - słowa Madi do Lexy w czasie jej przemówienia.