V.

960 84 0
                                    

- Hedo... - Indra zaniemówiła dołączywszy do reszty podczas ostatniej narady przed opuszczeniem bunkra. 

- Armia przygotowana? - odwróciła w jej kierunku twarz, powodując u niej jeszcze większe zdziwienie i tym samym szacunek. 

Commander założyła swój dawny strój, który miała w zwyczaju nosić, gdy sprawowała władzę w Polis. Dokładnie ten sam naramiennik z wypuszczoną krwistoczerwoną tkaniną. Włosy upięte w taki sposób, aby żaden kosmyk nie miał prawa wchodzić w jej pole widzenia. Wokół oczu, wymalowany czarną farbą makijaż charakterystyczny wyłącznie dla Hedy. U boku dzierżyła swój ukochany sztylet, który zapewne odebrał życie dziesiątkom niewiernych podwładnych. Z tyłu pleców wystawały dwie rękojeści od mieczy. 

Broń palna również znalazła się w jej wyposażeniu. Wiedziała, że jej potencjalni wrogowie są w nią dobrze zaopatrzeni; tym razem nie ryzykowała. 

- Dwustu doskonale wyszkolonych żołnierzy czeka jedynie na Twoje rozkazy. - schyliła głowę.

- Indro, chciałabym abyś mi towarzyszyła. Wiem, że nie dałam Ci czasu na przygotowanie, jednak stwierdziłam, że będziesz mi potrzebna. 

- Oczywiście, to będzie zaszczyt dla mnie. 

- Nie zapominaj, że nie jesteśmy już w Polis. To, że sprawuje posadę Kanclerza, nie czyni mnie lepszą od Ciebie. - czarnoskóra skinęła głową na jej słowa.

- Za niedługo będziemy mogli wyruszyć. - oznajmiła i wyszła przygotować się do wyprawy.

- Zgodnie ze wskazówkami Bellamy'ego, do statku pozostał nam około kilometr. Tutaj rozbijemy swój obóz. - rozkazała, gdy znaleźli się na niewielkiej polanie obok lasu. - Z ich technologia, doskonale wiedzą o naszej obecności. Jeżeli w ciągu sześciu godzin nie dostaniemy żadnego znaku, ruszymy.

-

- Bez zmian, żadnej próby komunikacji. - oznajmiła przez radio w specjalnie przygotowanym dla niej namiocie. 

Obóz wyglądał jeden do jeden, jak te, które rozbijali, gdy setka wylądowała na Ziemi. Dziesiątki tak samo wyglądających namiotów, bez wyjątku. Nikt z zewnątrz nie był w stanie rozpoznać, w którym z nich znajdują się wpływowi ludzie. Tak od zawsze wyglądała taktyka Commander'ów, którą Lexa skrupulatnie podtrzymywała. 

- Została jeszcze godzina, później wyśle odpowiednich ludzi z Indrą, aby przekazali wiadomość. Gdy sytuacja ulegnie zmianie, od razu się z wami skontaktuję. - zakończyła.

Kanclerz przechadzała się po prowizorycznym pomieszczeniu, planując dalsze decyzję. Nie mogła pozwolić aby doszło do wylewu krwi. Chciała rozwiązać konflikt w jak najbardziej pokojowy sposób. Nie znała zamiarów przybyszów, miała wiele wątpliwości. 

Obstawiała, że powód ich lądowania, był identyczny jak Ludzi Nieba. Kończące się zasoby tlenu i pożywienia. W takim wypadku nie byliby w stanie im pomóc, gdyż w bunkrze powoli zaczynało brakować jedzenia i wody. Dopiero teraz, gdy wiedzieli, że można żyć na powierzchni Ziemi, mogli zacząć planować wtórny rozwój ich cywilizacji. 

Kolejną rzeczą, która nie dawała jej spokoju, byli Czarnokrwiści znajdujący się pokładzie. W momencie, gdy Abigail z pomocą Raven udowodniły, że ten rodzaj tkanki można uzyskać za pomocą nauki, wszystko w co wierzyła, w co wierzyli jej ludzie od lat... Prysło z momentem wstrzyknięcia krwinek, do naczyń Clarke. 

Bekka Pramheda, zapoczątkowała całe społeczeństwo i kulturę Ziemian. Przybywając w Polaris na ówczesne tereny Polis, stała się dowódcą dla przetrwałych. Dla następnych pokoleń była swego rodzaju bożkiem. Oddawano jej kult, zawdzięczając wszystko. 

Wiadomość o tym, że cała ich historia, jest wynikiem nieudanego eksperymentu dobiło Lexę.

Spojrzała na zegarek. Zostało trzydzieści minut. Musiała przekazać odpowiednie oświadczenie czarnoskórej. 

- Sienno, wezwij Indrę. - rozkazała blond kobiecie, z tatuażem na skroni. 

- Nie wiemy jaką bronią dysponują, miejcie oczy szeroko otwarte. Uważajcie na każdy ich ruch. Weźmiesz ze sobą radio, chcę mieć z Tobą stały kontakt. Wyruszysz z Osias'em i Caris'ą. Gdy podniosą broń, macie się niezwłocznie wycofać. Jeśli jednak będą skorzy do rozmowy, przekaż ich przywódcy, że chciałabym z nim porozmawiać. Będę na niego czekać do zachodu słońca. - wręczyła jej krótkofalówkę. - Uważajcie na siebie. 

- Oczywiście. - delikatnie się uśmiechnęła i odeszła zebrać ludzi. 

-

Minęła kolejna godzina, Lexa zaczęła się niepokoić mimo zapewnień Indry o bezpiecznym pobycie na terenie "wroga". Miała przeczucie, że czarnoskóra pod wpływem tortur lub gróźb mówi to, co chcą aby usłyszała.

 Słońce powoli zaczęło znikać za horyzontem, gdy nagle członkini Rady weszła do jej namiotu. 

- Pani Kanclerz, Charmaine Diyoza przybyła z Tobą porozmawiać. - spojrzała głęboko w jej oczy, dając znak ręką, że wszystko jest pod kontrolą.




For humanity | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz