Dwa tysiące sto dziewięćdziesiąt jeden dni później.
- Wonkru ponownie zaufało i wybrało do dalszego sprawowania władzy, Lexe... - Kane uniósł znacząco brwi i spojrzał na panią Commander. - Kiedyś znaną jako Lexe kom Trikru. - kobieta ubrana w zwykłe spodnie i koszulkę z krótkim rękawem, obdarowała go uśmiechem i pokiwała z niedowierzaniem głową. - Jednak jak wszyscy wiemy, czas podziałów minął, czas klanów minął. - tym razem odwrócił się do czarnowłosej dziewczyny. - Chciałbym z wielką dumą, przedstawić wam moją następczynie. - zrobił miejsce na podeście. - Octavie. Wszyscy ją dobrze znacie, więc darujmy sobie te wszystkie ceremonię. Niech żyję Wonkru!
W tym momencie prawdopodobnie po całym bunkrze niosły się głośne okrzyki, wiwaty kierowane w stronę nowych (i nie do końca) Kanclerzy. Obie kobiety spojrzały na siebie i wymieniły szczerymi uśmiechami. Kiedy tłum zaczął klaskać, Blake chwyciła dłoń Lexy i razem ze swoją uniosła je w górę w triumfalny sposób.
Trudno uwierzyć, że między tymi wszystkimi ludźmi, których niegdyś dzieliły różnice w prawie każdym aspekcie życia, teraz w całkowicie przyjaznej i można powiedzieć luźnej atmosferze, razem świętują Dzień Zjednoczenia.
Octavia spojrzała na Lexę, a dokładniej w jej tasujące każdą osobę w pomieszczeniu, zaszklone oczy. Nie musiała zastanawiać się nad powodem jej stanu. Czuła dokładnie to samo. Pod napływem emocji, adrenaliny, w momencie kiedy setki wykrzykują ich imiona, wszystko uderza z podwójną siłą.
Rocznice Praimfayi, odbywały się zawsze w podniosłej atmosferze, upamiętniając pojednanie klanów oraz wszystkich tych, którzy w imię ratowania rasy ludzkiej, poświęcili swój najcenniejszy skarb - życie.
Mimo, że bransoletki Bellamy'ego i Lincolna, w dalszym ciągu wskazywały ich funkcję życiowe, nowo wybrana pani Kanclerz od pewnego czasu zaczęła powątpiewać, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze tych dwóch najważniejszych dla niej mężczyzn. Nadal miała nadzieję, lecz gdy mijał kolejny dzień, w którym radia milczały, nawet ona zawodziła. W końcu, zgodnie z założeniami znajdowali się na Arce, na której wszystkie urządzenia powinny być sprawne.
Patrząc teraz na Commander i panią Griffin, zastanawiała się czy nie lepiej byłoby, gdyby była w takiej samej sytuacji jak one. Jasnej sytuacji.
Od sześciu lat z Niezwyciężonymi (bo tak wszyscy z bunkrze zgodnie nazwali ekipę ratunkową, która wtedy bez zastanowienia wyruszyła na pomoc Raven Reyes) nie było żadnego kontaktu, nawet pojedynczego sygnału. Jedynie na monitorach wciąż wyświetlały się ich uśmiechnięte buzię. Nikt nie wiedział czy fakt ten jest dobry, czy może zwiastować kolejne problemy w przyszłości.
Młodsi przedstawiciele społeczności Wonkru, po trzech latach zaczęli nawet obstawiać zakłady, dotyczące ich dalszych losów. Jednak gdy tylko Rada usłyszała o takich, Lexa wraz z Kane'em odpowiednio ukarali młodzieńców, poprzez przydzielenie ich do ciężkich prac, przy poprawie bezpieczeństwa bunkra.
Octavia, mając przed sobą obraz ostatnich lat szybko wyrzuciła wszystkie myśli z głowy. Kiedy tłum powoli kończył swoją owację, podeszła bliżej mikrofonu nie mając pojęcia jak zacząć. Wiedziała, że musi to zrobić. Dla nich.
- Korzystając z chwili, gdy dalej jesteśmy wszyscy razem, chciałabym powiedzieć jeszcze jedną ważną rzecz. - spojrzała pokrzepiająco na Lexe i panią doktor. - Chciałabym, abyśmy w tym niebywale radosnym dniu, nie zapomnieli o tych, którzy narażali życie, abyśmy mogli być w tym, a nie innym miejscu. - wzięła głęboki oddech. - Za tych, których z nami nie ma... Za mojego brata Bellamy'ego Blake'a, Lincolna, John'a Murphy'ego, Emori, Raven Reyes, Monty'ego Green'a, Harper McIntyre i Echo... - zacięła się. - I za tych, których z nami już nie będzie. Za Clarke Griffin, która zrobiła dla nas najwięcej, nigdy nie oczekując nic w zamian. - złożyła pocałunek na swoich zaciśniętych palcach i wyniosła swoją pięść w stronę, tym razem milczącego tłumu. Po kilkunastu sekundach ciszy, ponownie zabrała głos. - A teraz świętujmy Dzień Zjednoczenia. - odeszła od mikrofonu. - I ich życie. - dodała, chwytając ramię Lexy.
Mało kto wiedział, o tym co tak naprawdę łączyło dwie przywódczynie. Oprócz Octavii, wszyscy, którzy byli świadomi znajdywali się aktualnie w przestrzeni kosmicznej lub nie żyli. Nawet Abby, zdawała się nic nie podejrzewać. Wydawać by się mogło, że uważała, że ich bliska relacja, spowodowana była chęcią wzmocnienia i polepszenia przymierza; kierowana dobrem Ludzi Nieba i Ziemian. Właściwie po części się nie myliła. Po części.
- Pani Kanclerz nie świętuje z nami? - Marcus zatrzymał oddalającą się Lexe.
- Nie mam ochoty. - skrzywiła się, próbując uśmiechnąć. - Będę u siebie, gdyby ktoś mnie potrzebował.
-
- Clarke je narysowała, prawda? - brunetka momentalnie odwróciła w kierunku starszej kobiety.
- Tak, pani Griffin. - odłożyła rysunek z powrotem między ubrania.
Po starej pani Commander nie było śladu. Lexa po śmierci Clarke, diametralnie się zmieniła. Obierała swoją charakterystyczną postawę i ton głosu, jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Zrezygnowała ze swojego typowego odzienia, na rzecz zwykłych ubrań, które mieli w zwyczaju nosić Skaikru. Upadające falami na ramiona włosy, teraz zazwyczaj są spięte w kok lub kucyk. Zmieniła się dla niej, gdyż wiedziała, że taką chciała by była - sobą.
- Przepraszam, powinnam zapukać. - po fakcie zorientowała się, że weszła do jej sypialni zupełnie bez zapowiedzi.
- Nic się nie stało, ja tylko-
- Byłaś dla niej ważna. - przerwała jej. - Od początku wiedziałam, to moja córka. - wytłumaczyła, gdy zauważyła jej zdziwione spojrzenie.
- Clarke była wyjątkowa. - odwróciła się w stronę ściany by uniknąć przenikliwego wejrzenia i zaczęła bawić się starym zegarkiem na swojej lewej ręce.
- Z każdym dniem coraz bardziej mi jej bra-
Nie dokończyła, gdyż obie poczuły wibracje swoich pagerów. Zaraz po ujrzeniu czerwonego światła spojrzały na siebie znacząco i wybiegły z pomieszczenia. Przedzierały się przez bawiących się ludzi, aby zaraz przed drzwiami Głównej Sali Narad usłyszeć krzyki nowo wybranej Kanclerz.
- Otwórzcie te cholerne drzwi! - docierał do nich zdenerwowany głos Octavii. - Nie widzicie, że on potrzebuje pomocy?!
- Co się dzieje? - z impetem weszły do środka.
- Sama zobacz, Hedo.
Na ekranie wyświetlił się obraz jednego z dronów. Im oczom ukazała się sylwetka, dobrze zbudowanego, ciemnowłosego mężczyzny. Był to pierwszy człowiek, którego zarejestrowały ich kamery od sześciu lat. Klęczał, związany zaraz przy włazie prowadzącym do środka bunkra. Ktoś, kto go tam zostawił, doskonale wiedział co robi.
- Czy to...
- Bellamy. - Abby odpowiedziała, zanim Commander dokończyła pytanie.