przed tym rozdziałem pojawił się jeszcze jeden, tego samego dnia
-
Wracałam z powrotem do domku, po krótkim polowaniu, na które zgodziłam się po długich namowach mamy i przyjaciół. Właściwie nie żałuję, że się w końcu się zgodziłam. Lexa od wczoraj czuła się znacznie lepiej. Zaczęła chodzić i ukazywać swoją władczą naturę, co tylko utwierdzało nas w fakcie, że powoli wraca do siebie.
Nieopisanie cieszyłam się z tego powodu. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się jej stało. Jedynie Marcus i Indra nie byli z tego powodu do końca zadowoleni. W szczególności Abby. Widziałam z jakim politowaniem patrzyła na, z minuty na minutę, coraz lepiej wyglądającą Lexę.
Podążając do pobliskiego potoku, z którego najczęściej razem z Madi zdobywałyśmy pożywienie, zastawiłam kilka pułapek, które jak się okazało w drodze powrotnej, zadziałały.
Szłam z kilkoma rybami i drobnym leśnym zwierzęciem przy boku. Zarys budynku stawał się coraz bardziej widoczny moim oczom. Im bliżej byłam, tym czułam coraz większy, nie wiadomo skąd wzięty, niepokój.
Będąc zaledwie kilkanaście metrów od celu dojrzałam patrzącą z politowaniem i przerażeniem na mnie Echo. Obok siedziała oparta o ściana Indra patrząca ślepo w jeden punkt. Marcus wraz z Bellamym opierali się o barierkę przy wejściu do budynku. Kane mówił coś do chłopaka, jednak ten tylko ze zrezygnowaniem kręcił głową.
Była Ziemianka podeszła do niego wskazując na mnie głową. Blake momentalnie poderwał się z miejsca i kierował w moją stronę patrząc na mnie z żalem.
Wiedziałam co to oznacza. Otrząsnęłam się i tracąc z rąk wszystko co dotychczas w nich było, zaczęłam biec. Moje serce jak i oddech gwałtownie przyspieszyły. Wyminęłam chłopaka, który wystawił rękę, aby mnie złapać.
- Clarke... - usłyszałam słaby głos za plecami.
Nawet nie próbował mnie dogonić.
Tysiące czarnych scenariuszy przelatywało przez moją głowę. Poruszałam się jak w transie.
Nawet nie patrząc na mnie, ustąpili mi miejsca, gdy chciałam wejść do środka.
Potrząsnęłam głową aby upewnić się, że to co widzę nie jest wytworem mojej wyobraźni. Raven szarpała czarnoskórego chłopaka, krzycząc i wyzywając go w co drugim słowie.
Moja mama i Lincoln stali tyłem do łóżka, na którym leżała półprzytomna Lexa. Abby, gdy tylko mnie zobaczyła podniosła się ze stołu, o który się opierała.
- Co się stało? - zapytałam drżącym głosem, co chwile patrząc w inną twarz, rządna wyjaśnień.
- Kochanie... - chwyciła mnie za ramię i wejrzała głęboko w oczy.
Dokładnie zapamiętałam to spojrzenie, gdy obdarowała mnie nim po raz pierwszy. Zamarłam. Zamknęłam kilkukrotnie powieki, kiwając przecząco głową.
- Nie pozwolę na to. - powiedziałam bezdźwięcznie.
- Nie jestem w stanie jej już pomóc. - wyszeptała.
- To wymyśl coś! - krzyknęłam jej prosto w twarz.
- Clarke... - usłyszałam zachrypły głos przede mną.
- To już czas. - Abby dotknęła mojego ramienia, gdy nie pewna stawianych kroków, zbliżałam się do Lexy.
Będąc praktycznie przy niej, w pełni uświadomiłam sobie, co właśnie się dzieje. Ciśnienie rozsadzało moją głowę. Nie byłam w stanie wziąć oddechu.