Bellamy ruszył w kierunku stojącej czwórki, aby ochronić ich przed świstającymi w powietrzu kulami. Wpadł w Abby i wywrócił ją na ziemię, ciągnąc za sobą Lexę. Marcus popchnął Indrę w kierunku samochodu, do którego natychmiast wsiadł.
Leżeli, z twarzami skierowanymi ku glebie. Rękoma i materiałem ubrań próbowali powstrzymać wsiąkający do ich płuc gaz usypiający.
Powoli każdy z nich tracił zmysły, pogrążając się w stanie nieświadomości.
Kanclerz resztkami sił uniosła głowę, aby sprawdzić czy ich ludzie zrobili dokładnie to co im wcześniej rozkazała. Gdy miała pewność, że większość z nich znajdowała się bezpiecznie w pojazdach, poczuła jak jej powieki robią się coraz bardziej ciężkie.
Ostatnie co poczuła to silne szarpnięcie za ramiona.
-
Powoli otworzyła oczy, żeby moment później je silnie zamknąć. Gdy ponownie podniosła wzrok rozglądnęła się wokół siebie.
- Weź, pomoże Ci. - usłyszała głos Bellamy'ego, który trzymał przed nią butelkę wody.
- Gdzie jest pani Griffin?
- W innym samochodzie. Pomaga Emori i rannym. - odezwała się Indra, siedząca obok kierującego Marcusa.
- Ponieśliśmy duże straty? Gdzie jesteśmy? Ile czasu byłam nieprzytomna?
- Kilkanaście minut. - odezwała się niepewnie Echo. - Hedo...
- Zapomnij o wszystkim w co wierzyłaś przed nadejściem fali. - spojrzała na nią, jeszcze lekko przymglonym wejrzeniem. - Ja już dawno zapomniałam. - kiwnęła jej znacząco głową, na co ta jedynie przytaknęła.
- Z tego co mówili przez radio, jedynie kilku naszych potrzebuję lekarza. - dodała nieco pewniej.
Lexa powoli przypominała sobie wydarzenia sprzed chwili. Czerwony dym, strzały i... wybuch.
- Marcus'ie natychmiast zawróć w kierunku wyspy! - badawczo spojrzała przez szybę wozu.
- Jedziemy w jej kierunku. - zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
- Chyba nie pomyślałaś, że pozwolimy aby te potwory pierwsze do nich dotarły. - wtrąciła Harper.
Dziewczyna po wypowiedzeniu tych słów zamarła. Patrzyła osłupiona na brunetke z nieco uchylonymi wargami. Na jej twarzy pojawiło się przerażenie, które Lexa doskonale dostrzegła.
- Posłuchajcie mnie. - Commander wzięła głęboki wdech. - Wszystko się zmieniło. W bunkrze wszyscy są sobie równi. Ludzie sami wybierają przedstawicieli do stanowienia władzy. - spotkała się z dawno nie widzianą troską w oczach Indry.
- Jak się pewnie domyślasz, ona należy do tych ludzi. - brunet dopowiedział szeptem w stronę byłej Ziemianki.
- Tak, Bellamy. Ale to nie wygląda tak, jak kiedyś z Polis. - ponownie skinęła głową w kierunku zdziwionej Echo. - Na dokładne tłumaczenia jeszcze przyjdzie czas. - Blake zamilkł.
Do wyznaczonego celu zostało im jeszcze około dwóch godzin drogi. W samochodzie panowała coraz bardziej napięta atmosfera. Nikt nie wiedział, co mogą zastać, gdy dotrą na miejsce.
Czy wylądowali bezpiecznie? Czy byli sami? Czego się dowiedzieli? Czy im wszystkim uda się bezpiecznie wrócić? Czy ich starania nie pójdą na marne? Czy jej starania nie poszły na marne? Coraz więcej pytań snuło się po głowie młodej pani Kanclerz.
- Nie wiemy, co możemy tam zobaczyć. - odezwał się Kane przerywając ciszę.
W myślach mężczyzny pojawiły się dokładnie takie same wątpliwości, tyle, że on zdobył się aby powiedzieć to na głos.
- Nie dowiemy się, dopóki tam nie dotrzemy. - odburknął, nieco zbyt agresywnie brunet.
- Nie możemy od razu zakładać najgorszego. - wtrąciła czarnoskóra.
- Raven na pewno wiedziała co robi. - nieoczekiwanie odezwała się Lexa.
- Tak.
-
Echo wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała. Niepewnie spoglądała w kierunku Harper. Obie chciały dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy, jednak żadna z nich jak na razie nie zdobyła w sobie tyle odwagi, aby zadać to jednego konkretne pytanie.
- Co się stało gdy Praimfaya uderzyła? - odezwała się w końcu Ziemianka.
- Powstało Wonkru. - Lexa odpowiedziała wymijająco. Doskonale wiedziała, o co chodzi jej byłej przeciwniczce. - Wszyscy ludzie w bunkrze zawarli między sobą sojusz; żadnych konfliktów, żadnego podważania słowa władzy. Toczenie dalszych walk nie przyniosłoby żadnych innych korzyści. Zrezygnowaliśmy z każdego rodzaju przemocy. Za złamanie prawa trafia się do celi. Nikt nie ma prawa podnieść na nikogo ręki. - brunetka na słowa Kanclerza wysoko podniosła brwi z ponownego zdziwienia.
- Krew nie wymaga krwi. - zaśmiała się bez krzty humoru McIntyre. - Czyli Clarke- Bellamy przełknął głośno ślinę.
- Nie. Clarke, nie żyję. - Lexa oznajmiła z kamienną twarzą, którą następnie odwróciła w kierunku migających przed jej oczami resztek drzew. - Jednak tak. Wygląda to mniej więcej tak, jakby chciała. - dopowiedziała.