Clarke stała z mocno zaciśniętymi szczękami, przysłuchując się coraz to głośniejszym krzykom dochodzącym z wnętrza budynku. Kolejny głośniejszy wrzask spowodował, że zacisnęła mocniej dłonie na drewnianej belce. Z sekundy na sekundę w jej głowie pojawiały się myśli, które próbowała poukładać w jedną całość. Zacisnęła mocniej powieki, jakby próbując uciec od rzeczywistości.
- Nic jej nie będzie. - usłyszała znajomy, męski głos.
Westchnęła ciężko i usiadła na małej ławce postawionej przy ścianie.
- Zastanawiam się, czy to kiedyś się skończy. - powiedziała niskim tonem i ukryła twarz w dłoniach.
Chłopak nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Sam obawiał się przyszłości i tego z czym przyjdzie im się jeszcze zmierzyć. Usiadł obok Griffin i oparł łokcie o kolana.
- Żyjąc tutaj z Madi - spojrzała na niego podejrzliwie, jednak gdy ten pokiwał głową, kontynuowała. - poznałam jak naprawdę wygląda życie na Ziemi. - uśmiechnęła się lekko na samo wspomnienie ostatnich lat. - Długo minęło zanim nauczyłyśmy się siebie. Stanęło przede mną niezwykle ciężkie zadanie, z którym jeszcze nigdy nie miałam do czynienia. - wyciągnęła nożyk należący do dziewczynki. - Nauczyłam ją wszystkiego co umiałam sama. Opowiadałam jej o życiu na Arce i o tym co z się z nami działo po pierwszym wylądowaniu. - wzięła cięższy wdech. - Przywiązałam się do niej szybciej niż myślałam. Dała mi nadzieję na lepsze jutro. - pokręciła głową. - A teraz nawet nie wiem czy jest bezpieczna. - zacisnęła pięść na rękojeści i wbiła ostrze w oparcie mebla.
- Skoro nauczyłaś ją wszystkiego co sama umiałaś - ułożył dłoń na jej plecach. - to gwarantuje Ci, że nic jej nie będzie. - uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Nie przekonuję mnie to. - prychnęła ze zwątpienia.
- Uwierz mi Clarke, zobaczysz ją szybciej niż myślisz. - uścisnął jej rękę.
- Mam taką nadzieję. - roześmiała się bez krzty humoru z własnych słów.
- Cholera! - usłyszeli krzyk Abby i odgłosy zamieszania w środku.
Clarke momentalnie podniosła się z miejsca i pobiegła do środka. Jednak nie dane było jej przejść przez próg. Przy wejściu stał Lincoln, który efektownie ją powstrzymał, chwytając w zdecydowanym uścisku za jej ramiona.
- Przepuść mnie!
- Twoja matka zabroniła. - powiedział pewnym, lecz lekko roztrzęsionym głosem.
- Co się tam dzieję?! - rozglądała się po pomieszczeniu próbując się wyswobodzić. - Co z nią?! - krzyknęła, gdy zauważyła biegnącą z jednego do drugiego pokoju, matkę.
- Pogorszyło się. - z poważną mina podszedł do nich Marcus. - Nie pomożesz jej tam. Zostawcie to Abby. - potarł nerwowo skroń.
- Zabierzcie ją do bunkra. - Clarke, nakazała władczym tonem, gdy stała już spokojnie obok mężczyzn.
- Nie. - Kane odpowiedział stanowczo.
- Bo? - uniosła się.
- Oni tylko na to czekają. Osłabiony Dowódca, to łatwy cel do pokonania. A tym celem jesteśmy my wszyscy. - wytłumaczył.
- Natomiast martwy Dowódca jest nam bardziej potrzebny? - wysyczała i zaraz potem zamilkła. Doszło do niej to co właśnie powiedziała. To czego najbardziej się obawiała.
To co było jej najsłabszym punktem.
Zacisnęła dłonie w pięści, odwróciła się i wybiegła z małego ganku. W jej oczach pojawiły się łzy. Bynajmniej były to łzy rozpaczy. Była wściekła na siebie. Po raz koleiny była powodem jej cierpienia.
Zatrzymała się kawałek dalej, przy prowizorycznej studni, którą stworzyła z pomocą Madi. Upiła kilka łyków, próbując ustabilizować rozchwianie emocji. Patrząc w tafle wody w jej głowie zaczął pojawiać się plan. Oddychała ciężko, układając w głowie każdy swój kolejny krok.
- Clarke... - usłyszała głos, który w tym momencie chciała najbardziej usłyszeć.
Odwróciła się i zobaczyła zmartwionego chłopaka. Ten widząc jak po jej policzku spływa kolejna łza, bez słowa podszedł do niej i przytulił układając jedną dłoń w tyle jej głowy. Clarke praktycznie od razu odwzajemniła gest.
- Bellamy. - zaczęła, oddalając się od niego i ocierając szybkim ruchem ręki, łzy. - Będziesz mi potrzebny. - dała do zrozumienia, że nie ma prawa usłyszeć słowa odmowy.
-
w tym nowym roku, wszystkiego dobrego dla Was i dla Waszych bliskich
zawsze trzymajcie się razem ;)