- Nie wstawaj! - rozkazała Abby, chwytając ją za rękę. - Straciłaś dużo krwi.
Na nic były jej prośby. Lexa wyciągnęła wenflon ze swojej ręki i sycząc z bólu podniosła się do siadu.
- Gdzie jest Bellamy? - zapytała, oglądając swój opatrunek.
- Rozmawia z Kane'em i resztą.
- Zatem, chodźmy do nich. - zakomunikowała.
- Jako Twój lekarz, jestem temu przeciwna. - obrała surowy ton.
Griffin została "obdarowana" morderczym spojrzeniem. Odsunęła się kawałek, jednak nie pozwoliła się zastraszyć. Wyciągnęła dłoń w jej kierunku z chęcią pomocy. Lexa spojrzała na nią i zignorowała jej gest. Próbując wstać sama, poczuła przeszywający ból. Nogi się pod nią ugięły. Abby chwyciła ja pod zdrowe ramię, umożliwiając złapanie równowagi. Commander spojrzała na nią i skrzywiła się, żeby następnie przekręcić głowę, aby tylko uniknąć kontaktu wzrokowego.
Po namowach, pani doktor pomogła jej przebrać pobrudzoną koszulkę, tym samym zmieniając jej bandaże.
Lexa nie dawała za wygraną i szła sama w kierunku miejsca posiedzenia Rady. Panowała między nimi niespokojna cisza. Commander mimo, że miała multum pytań, wolała usłyszeć odpowiedzi od Blake'a.
-
- Nie będziemy tak ryzykowa-
- Hedo. - wszyscy odwrócili się w stronę wchodzących kobiet. - Powinnaś odpoczywać.
- Zacznij od początku. - nakazała surowo, patrząc na bruneta.
Bellamy spokojnym wzrokiem spojrzał na nią i twierdząco skinął głową.
- Jak wszyscy wiecie, nie mieliśmy możliwości wrócić przed falą do bunkra. Musieliśmy znaleźć inny sposób, aby przeżyć. Zgodnie ustaliliśmy, że na Ziemi nie będziemy mieć takiej szansy. Postanowiliśmy wrócić na Wanh... - ugryzł się w język. - na pozostały pierścień, ten sam, z którego Thelonious skorzystał, gdy sam tutaj lądował. Było dziesiątki rzeczy, które mogły pójść nie tak, jednak musieliśmy zaryzykować. Mieliśmy mało czasu. Gdy Polis zostało zniszczone, mieliśmy zaledwie półtorej godziny na przerobienie kapsuły, na przygotowanie wszystkiego. Musieliśmy zdobyć generator tlenu, odpowiednią ilość żywności. Raven musiała posprawdzać wszystkie systemy. - zaciął się. - Monty został ranny podczas transportu generatora do laboratorium, straciliśmy mnóstwo czasu, ale nie mogliśmy go zostawić. - nerwowo potarł dłonią skroń. - Później nastąpiła awaria, straciliśmy łączność. Kapsuła również nie była sprawna. Raven mogła z niej włączyć prąd w pierścieniu, jednak przez uszkodzenia stało się to niemożliwe. Straciliśmy nadzieję... Reyes niemal się poddała. Po chwili załamania wpadła na pomysł aktywacji masztu radiowego. - wziął głęboki oddech. - Sekwencja startowa została ponownie wznowiona. Musieliśmy podłączyć odpowiedni tablet do skrzynki rozdzielczej na maszcie, oddalonym około kilometra od wejścia. Wtedy talerz na nim miał nakierować się na Arke dając jej zasilanie. - skrzywił się odwracając głowę. - Miałem to zrobić z Clarke - przetarł dłonią usta. - pojawił się Murphy. Sam. Monty został ranny, postanowiłem wrócić po niego z Johnem. - przymknął powieki. - Clarke pobiegła sama. - spojrzał z wyrzutem na odwróconą tyłem Abby. - Miała dziesięć minut na powrót do kapsuły... Inaczej mieliśmy - głos się mu załamał. Octavia ułożyła dłoń na jego ramieniu, chciała go wesprzeć. - inaczej musieliśmy ją zostawić. Czekałem, czekaliśmy do samego końca-
- Przepraszam, ale nie mogę. - wyszeptała pani Griffin kiwając głową i wyszła z pomieszczenia.
Kobieta w dalszym ciągu nie pogodziła się ze śmiercią córki. Nie pokazywała tego po sobie, ale środku była wrakiem człowieka. Wiedziała, że musi być silna. Że Ona i Jake chcieli by tego najbardziej na świecie.