XLIX [MARATON #2]

2.2K 311 189
                                    

Eren wyszedł z małej szatni i ruszył szybszym krokiem w stronę sali gimnastycznej. Lekcja powinna była zacząć się już dobrą chwilę temu, ale wuefistka od ubiegłego tygodnia ciągle się spóźniała, więc w wyżej wymienione miejsce mógł kierować się bez większego pośpiechu.

Powolnym ruchem otworzył duże drzwi i nie widząc w pobliżu nauczycielki, pewnym krokiem nastąpił na połyskującą, z lekka elastyczną podłogę. Brak Brzenskiej i ludzie grający na przemian w siatkówkę i kosza. Sala była naprawdę duża, więc bez problemu można było zawsze podzielić się na mniejsze drużyny i zająć przeróżnymi sportami na raz.

— Jaeger, a ty gdzie byłeś? — zapytał ktoś z tyłu.

Eren nawet nie musiał się zastanawiać. Doskonale znał tę barwę głosu i wiedział, do kogo należała. Odwrócił się jakby od niechcenia i zerknął zirytowany na jasną czuprynę.

— A może to nie twój interes, Jean? Nie pomyślałeś? — zagadnął pytająco.

— Założę się, że znowu przesiadywałeś z Mikasą. Przecież teraz jesteście jak papużki nierozłączki — prychnął pod nosem drugi nastolatek i skrzyżował ramiona na piersi. — Co, różowe sweterki też razem nosicie?

Szatyn wrzał. Wzbierała w nim żądza mordu. Wiedział, że chłopak mówił to tylko dlatego, żeby go zdenerwować, bo sam tak naprawdę spoglądał na Mikasę. Eren zaczynał powoli szykować całą gromadę obelg, kiedy nagle znad siatki przeleciała niebiesko—biała piłka, uderzając centralnie pomiędzy złowrogo nastawionych nastolatków.

Jaeger wzdrygnął się na ten niespodziewany ruch i jakby trochę oprzytomniał. Obejrzał się za siebie i doszedł do wniosku, że przecież mógł się tego spodziewać. Sprawcą owej "latającej piłki" był nikt inny jak Levi. Brunet zerkał na Jeana tym samym pogardliwym wzrokiem, jakim raczył darzyć wszystkich na co dzień.

— Koniec tego — rzucił oschle, mierząc każdy centymetr postaci nastolatka.

Przypominając sobie słowa Hange, Eren niezwłocznie zaczął ilustrować ciemnowłosego chłopaka, ale nie był w stanie wyodrębnić jakiejkolwiek części, która ewidentnie by nie pasowała. Pozostała też opcja, że okularnica po prostu miała humor na żarty i chciała wkręcić sztywna, pisząc te wiadomości.

— Przestań się na mnie gapić, Jaeger — wycedził niebieskooki, tak jakby był o wiele bardziej zniesmaczony niż zawsze.

Eren momentalnie przekręcił głowę w przeciwnym do bruneta kierunku. Zignorował upomnienie i najzwyczajniej w świecie udał, że go nie usłyszał.

W sali rozbrzmiał gwiazdek, a po chwili oczom uczniów ukazała się niska nauczycielka, trzymająca stertę teczek w prawej ręce. Wuefistka rozejrzała się dookoła i poprosiła do siebie szkolną drużynę, a reszcie kazała podzielić się na dwa składy. Eren, jak na złość, wylądował w jednej drużynie z Jeanem.

— Trzymaj się ode mnie z daleka, żebyś znów w mordę nie dostał — uprzedził go szatyn, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

— Jeszcze zobaczymy, kto od kogo dostanie — odpowiedział mu, śmiejąc się szyderczo, robiąc dwa kroki w tył.

— Spieprzaj — syknął Jaeger.

Jean, rzecz jasna, nie spoczął na laurach i dalej uderzał pod adresem chłopaka, ale ten zupełnie zignorował jego zapał, tym samym kończąc ich krótką wymianę zdań, a przynajmniej na chwilę. Dalsze kłótnie zajęły im chyba więcej czasu niż cała rozgrywka. Dla Erena był to swego rodzaju plus. Nie przepadał za grą w siatkówkę. Według niego, siatkówka była sportem dla ułomnych, bo każdy głupi potrafiłby z nią grać.

W międzyczasie szatyn wciąż starał się obserwować Levia. Jednak w oczy nie rzucał mu się żaden podejrzany element. Brunet jak gdyby nigdy nic grał sobie z resztą drużyny w drugim końcu sali. Oczywiście wszystko pod uważnym okiem wuefistki. Przygotowania do zawodów to dla Brzenskiej nie przelewka.

W końcu lekcja dobiegła końca. Dzwonek ledwie zdążył zadzwonić, a Levi już znajdował się przy wyjściu prowadzącym do długiego korytarza. Nie czekając ani chwili dłużej, Eren udał się w tym samym kierunku, oczywiście jak cała reszta uczniów. Nieco przyspieszył. Musiał go dopaść sam na sam i wyjaśnić parę kwestii.

Z prędkością światła wparował do podłużnej szatni. I chyba oczywistym było, że w owym pomieszczeniu znajdowała się jego zguba. Chłopak zdążył już założyć spodnie i właśnie łapał się za zmianę koszulki. Kiedy jednak spostrzegł zielonookiego nastolatka, jakby lekko podskoczył i przełknął głośniej ślinę.

— Levi — mruknął cicho szatyn.

Zrobił parę kroków w przód. Brunet w swojej odpowiedzi tylko bacznie go obserwował. Eren podszedł bliżej i nieco zdębiał. Albo miał omamy, albo to były tylko jakieś rysunki długopisem, albo Hange miała rację. Nastolatek zaczął zastanawiać się. Czy Levi ignorował go właśnie dlatego? Czy to naprawdę chodziło o tatuaż? I czy to w ogóle był tatuaż?

Tuż pod jego wystającym prawym obojczykiem, widziały trzy maleńkie ptaszki, wyglądające na pierwszy rzut oka jak jaskółki, a dokładniej na ich cienie, bo malowidło było tylko konkretnym konturem z wypełnionym wnętrzem.

— To o to rodzice zrobili ci taką spinę? — Eren odruchowo wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć malunku, jednak brunet chyba przewidział jego zamiary i odsunął się, prawie że od razu zakładając na siebie granatowy podkoszulek.

— A ty niby skąd to możesz wiedzieć? Mikasa ci wyśpiewała? — szybkim ruchem złapał za plecak i wrzucił do niego resztę swoich rzeczy, leżących aktualnie na ławce.

— Daj spokój — powiedział przeciągle szatyn.

Przewrócił oczami i głośno westchnął. To wracanie do każdego tematu Mikasy już naprawdę mu ciążyło.

— Nie, to ty mi daj wreszcie spokój, Eren — warknął w jego stronę Ackermann i wyszedł, tym samym wpuszczając do środka resztę uczniów.

*** 

XDDD COOOOO TU SIĘ DZIEJE? 

Nawet mi poprawić nie daliście. XD

To teraz trochę podbijamy — 25 gwiazdek i lecimy dalej. :3 

Przypominam, że warto zostawić komentarze, bo komentarze są bardzo fajne i w ogóle!

To do za chwilę! XD

Friendzone [Ereri/Riren texting]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz