3

3.2K 177 11
                                    

Wychodzę z klasy, całkiem zaspana po nużącej matematyce. Zauważam Megan, która wręcz podbiega do mnie i ze zbyt dużym entuzjazmem zaczyna mi coś opowiadać.

-Ciszej i spokojniej, jeszcze raz.

Stanęła w miejscu i spojrzała na mnie zirytowanym wzrokiem.

-Za około miesiąc będą połowinki. - powiedziała, ale już nie była tak podekscytowana.

-To cudownie! - udałam radość. - A co to jest?

Zmarszczyła brwi, nie wiedząc czy mówię poważnie. Przez chwilę komunikowałyśmy się na migi, aż w końcu zapytałam czy powie mi coś więcej na ten temat. Wyjęła jakąś kartkę z kieszeni spodni, teatralnie odchrząknęła i zaczęła czytać:

-Pragniemy poinformować, że nasz klub wyraził zgodę, aby wasza szkoła mogła urządzić u nas połowinki. Odbędą się one piątego października, wstęp od godziny dwudziestej pierwszej. Serdecznie zapraszamy wszystkich zainteresowanych! - skończyła i spojrzała na mnie.

Uniosłam dwa kciuki, żałując, że w ogóle spytałam.

-Ej no, musimy iść! - uniosła głos.

-Ja nic nie muszę, a już na pewno nie iść na imprezę, na której będzie pół tej szkoły.

-Proszę! - złożyła ręce jak do modlitwy. - Nie chcę iść sama.

-Przecież Sue na pewno również się wybiera. - odparłam ze spokojem.

- Nie wiadomo czy rodzice ją puszczą, wiesz jacy są.

Doskonale wiem. Kochający i pomocni, ale bardzo surowi. Jedno nie tak powiedziane słowo, jeden dzień bez porządku w pokoju czy jedna gorsza ocena i Susan może zapomnieć o wyjściach z domu na co najmniej dwa tygodnie. Megan cały czas tylko mówi o tym jak bardzo jej współczuje. Ja nie, bo Sue ma oboje rodziców, a to już jest to, czego jej zazdroszczę.

-Pomyślę.

Uśmiechnęła się szeroko, mając mnie w garści. Nienawidzę imprez, ale kocham moją przyjaciółkę - nie najlepsza sytuacja w tym wypadku.

Rozmawiałyśmy jeszcze stojąc w tym samym miejscu. Zza moich pleców wyszła pani Dawson, która wręczyła mi złożoną na pół kartkę.

-Tu masz wszystko podane, ja muszę lecieć. - rzuciła w biegu i straciłam ją z oczu.

Zdezorientowana rozłożyłam papier. Był tam adres, data i godzina. Nie wiedziałam z początku o co może chodzić, ale szybko połączyłam wątki. Na dole kartki widniał napis "próba do apelu". Jeszcze raz przejechałam wzrokiem po informacjach - piąty września, godzina dziewiętnasta.

Zapytałam Meg, którego dzisiaj mamy. Szybko dowiedziałam się, że muszę dziś się tam zjawić.

*

Jadąc autobusem, zastanawiałam się po co mam tam jechać. Powiedziałam mu, że ma grać na tym głupim apelu, czy muszę patrzeć jak gra na pianinie i szczyci się, jaki to on nie jest cudowny? Na samą myśl robi mi się nie dobrze. Powinnam w tym momencie siedzieć w pokoju i rozwiązywać zadania z chemii.

Wysiadam blisko wskazanego adresu i szukam wzrokiem tabliczki z nazwą ulicy. Kieruję się pod szkołę muzyczną, w której najwidoczniej ma odbyć się próba.

Budynek był bardzo wysoki i szklany. Wyglądał zjawiskowo i bardzo drogo. Już wyciągam rękę, aby pociągnąć za drzwi, kiedy one otwierają się same przed moim nosem. Niezręcznie przejeżdżam rękami po włosach, udając, że wiedziałam, że to się stanie. Podchodzę do wielkiej recepcji, która już wygląda na droższą niż mój cały dom i spoglądam na panią, siedzącą za ladą.

-Dzień dobry, ja do Shawna Mendesa.

Zaśmiała się kpiąco, świdrując mnie wzrokiem. Nie bardzo zrozumiałam, skąd taka reakcja, więc stałam tylko i wpatrywałam się w nią.

-To wykluczone, Pan Mendes nigdy nie wpuszcza nikogo na próby, pracuje w samotności.

Pan pieprzony Mendes.

-Dostałam takie wytyczne, proszę mi powiedzieć, gdzie on jest.

-A kim pani w ogóle jest?

-Nadzoruje jego występ w naszej szkole, dlatego tu jestem, dla własnej przyjemności nigdy bym się tu nie zjawiła. Olivia Moore.

Obrzuciła mnie niezbyt przyjemnym wzrokiem, nie będąc skora mi wierzyć na słowo. Wykręciła jakiś numer na telefonie i poprosiła chłopaka, aby na chwilę przyszedł. Szczerze mówiąc, to mogłoby go zdenerwować bardziej niż wpuszczenie mnie tam, ale przecież nie będę jej mówić jak ma wykonywać swoją pracę, czyż nie?

Usłyszeliśmy otwieranie windy i chłopaka idącego w naszą stronę. Przelotnie na mnie spojrzał i oparł się o ladę.

-Dlaczego przeszkadzasz mi w przygotowaniach?

Kobieta zaniemówiła i tylko patrzyła na niego ze skruchą. Rzucił okiem na jej biurko, irytując się jeszcze bardziej. Wyciągnął rękę i podniósł różową, małą karteczkę, która leżała całkiem na uboczu.

-Nie jest to wystarczająco wyraźnie napisane, że masz ją wpuścić i mi nie przeszkadzać? - zabrzmiał arogancko do granic możliwości.

Przeprosiła go i zapewniła, że więcej się to nie przydarzy. Nie wysłuchał tego, tylko podszedł do windy i nacisnął przycisk przywołujący ją. Niechętnie stanęłam obok. Spojrzał na mnie i ponownie przed siebie.

-Po co to całe zamieszanie?

-Sama chciałabym to wiedzieć. - odparłam.

-Czyli to nie jest twój pomysł?

-Naprawdę myślisz, że nie mam co robić, tylko cię oglądać? - przejechałam ręką po grzywce. - Jutro wyjaśnię to z panią Dawson.

Nic nie odpowiedział i w tym samym momencie drzwi od windy otworzyły się. Weszliśmy do niej i oboje oparliśmy się o ścianę. Jechaliśmy w niezbyt komfortowej ciszy, ale lepsze to niż z nim rozmawiać. I tak nie miałabym o czym.

Wyszedł z windy pierwszy, kierując nas do celu. Było tam wiele krętych korytarzy i pełno drzwi. Sama na pewno bym się tam zgubiła.

Otworzył drzwi i ku mojemu zdziwieniu wpuścił mnie pierwszą. Była to duża sala, znajdowało się tam około stu miejsc siedzących. Po lewej i po prawej widniały eleganckie fotele a wolna przestrzeń między nimi prowadziła do sceny. Na jej środku stał czarny fortepian, a po bokach wisiała czerwona kurtyna, związana grubym sznurem.

Nie chciałam pokazywać mojego zafascynowania tym pięknym wnętrzem przed nim. Zresztą on i tak od razu poszedł na scenę i usiadł przy instrumencie. Usiadłam w trzecim rzędzie po prawej stronie. Panowała krystaliczna cisza, którą aż szkoda było psuć.

Obserwowałam go. Siedział wyprostowany i zamknął oczy. Położył palce na klawiszach, ale długo jeszcze nie zaczynał grać. Wodził palcami po białych i czarnych przyciskach, ale tak delikatnie, że nie wydawały żadnego dźwięku. Nagle usłyszałam pierwsze brzmienie. W ciszy panującej w pomieszczeniu, dźwięk rozchodził się wręcz aksamitnie. Melodia z początku była wolna, a zaraz przyspieszał jej tempo. Również na moment przymknęłam oczy. Pierwszy raz słyszałam taką muzykę na żywo, więc aż przechodziły mnie ciarki.

Kilka minut później znów nastała cisza. Przeglądał jakieś kartki, na których miał pewno notatek i bazgrołów.

-No nawet fajne, ale nie znam się na tym, więc nic tu nie pomogę. - rzuciłam.

Przyłożył palec do ust, wydając bezgłośne 'ciii' i zaczął grać kolejną melodię.

Oparłam się wygodnie o oparcie fotela. Ponownie zamknęłam oczy, czując jak ta muzyka mnie odpręża i uspokaja. Co oczywiście nie zmienia faktu, że wolałabym gdyby mnie tu wcale nie było.

--------------------------

Therapy | shawn mendes fanfiction ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz