1. Początek

1.1K 52 17
                                    

© Copyright by elly_lilly

2018/2019

Wszelkie prawa zastrzeżone.Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie.

><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

- Słucham? - powiedziałam zdyszana, przyciskając telefon do ucha ramieniem i jednocześnie starając się wydobyć z czeluści mojej torebki bilet do bramek metra.

- Milciu to ja, ciocia Patrycja.

- Cześć ciociu.

- Dzwonię nie w porę kochana?

- Nie - odparłam z ulgą, wbiegając w otwarte drzwi podziemnej kolejki. - Nie - potwierdzałam z większym entuzjazmem, mimo tego że byłam zdyszana i mokra od porannej ulewy. I jak zawsze spóźniona - westchnęłam w duchu, po raz setny obiecując sobie, że to się zmieni. - Co słychać ciociu? Wracasz w ten piątek, czy coś się zmieniło?

- Właśnie dlatego dzwonię. Przepraszam cię bardzo, ale nie wyrobie się z zamówieniami do końca tygodnia i będę dopiero w poniedziałek.

- Nie widzę problemu ciociu - odparłam wesoło.

- W przeciwieństwie do mnie - powiedziała niezadowolony tonem moja opiekunka. - W sobotę są twoje urodziny i bardzo chciałabym móc, świętować je razem z tobą.

- To samo możemy zrobić w poniedziałek.

- Nie. To nie to samo, zwłaszcza że są to twoje osiemnaste urodziny.

- Nie widzę w tym nic wyjątkowego - burknęłam.

- Jak to? A pełnoletność, dowód osobisty, koniec kontroli? Czy nie są to istotne kwestie do świętowania? - spytała dziwnie podekscytowana ciotka, jakby to ona sama była nastolatką przed osiemnastką i cieszyła się z tego, że od soboty będzie miała koleżankę, która kupi „legalnie" alkohol.

Cóż, według mnie, nie było to coś istotnego, gdyż odkąd sięgnęłam pamięcią, ciotka nigdy nie krępowała i nie ograniczała mnie w niczym. Jakbym w ogóle tego nie potrzebowała. Nigdy też nie byłam zbuntowaną nastolatką z paczką szalonych przyjaciół. W sumie to samych znajomych miałam niewielu. A to dlatego, że nigdy na nikim mi nie zależało. I było to bardzo wygodne.

Gdy nachodziła mnie ochota na jakieś wyjście, dzwoniłam do którejś koleżanki, czy kolegi i umawialiśmy się na mieście. Jednak z nikim nie odczułam bliższej więzi. Nawet z ciotką, która nie przywiązała mnie do siebie nadgorliwą miłością macierzyńską. Tak więc zawsze czułam, że byłam niezależną i wolną jednostką, której życie zależało wyłącznie od swoich czynów i decyzji. Dlatego też odpowiedziałam na pytania ciotki czymś w stylu „być może ma ciocia rację".

- Na pewno kochana. Dlatego jest mi tak przykro ... - mówiła. - A o wizycie u lekarza nie zapomniałaś?

- Nie. Właśnie jadę do szpitala. Kończę ciociu, bo wysiadam na następnej stacji. Porozmawiamy, jak wrócisz - pożegnałam się szybko.

Czując, jak skład zaczyna hamować, wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę drzwi. Wyjechałam ruchomymi schodami wprost na ulice. Szybkim krokiem zmierzałam w stronę szpitala. Jednak niespodziewanie z nieba ponownie zaczął padać rzęsisty deszcz. Obejrzałam się za siebie, widząc, jak na skrzyżowanie wjeżdża autobus linii zmierzającej prosto pod drzwi szpitala. Naciągnęłam na głowę kaptur ortalionowej kurtki i niewiele myśląc, skręciłam w stronę przystanku. W tej samej chwili usłyszałam jeszcze coś na kształt czyjegoś krzyku, a sama ujrzałam przed sobą głęboki wykop, który witał mnie swoją ciemną czeluścią. Nie miałam szans z siłami fizyki i wpadłam wprost do niego. W sumie nie byłam tego pewna, a jedynie czułam to nieprzyjemne uczucie spadania, które może czasami przytrafić się we śnie.

Śpiąca królewna: w krainie czarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz