8. Kim jest mój przyszły szwagier?

343 43 0
                                    

Gdy tylko z rana służba zniknęła z mojego pokoju, kończąc poranne rytuały, w drzwiach stanął Tal-go z pytaniem, czy jestem gotowa do wyjścia.

- Oczywiście - odpowiedziałam i zadowolona ruszyłam z nim do windy.

Następnie zrobiliśmy parę zakrętów, minęliśmy prosty korytarz i schodami w dół zbliżyliśmy się od ogromnych wrót. Czekał przy nich jakiś mężczyzna, więc pomyślałam, że to mój przewodnik. Ale nie. Był to jedynie sługa, który podał mi cienki płaszcz z kapturem oraz apaszkę.

- Załóż to pani i szczelnie owiń szyję, by nikt nie dostrzegł twojego znamienia. Nie chcemy przecież sensacji na ulicy. Miejmy nadzieję, że nikt nie zwróci na nas uwagi i spokojnie dotrzemy do królewskich stajni. Chyba że wolisz pani podróż jednym z tutejszych pojazdów?

Konie versus jakaś maszyna? Odpowiedź była wręcz automatyczna.

Więc stąd te spodnie na dzisiejszą wyprawę.

Zaprzeczyłam głową, owijając szalik wokół szyi. Zauważyłam, że Tal-go również wkłada płaszcz i kaptur na głowę, po czym każe otworzyć jedno z ogromnych skrzydeł drzwi prowadzących na ulicę. Najwyraźniej to stary sługa miał być moim przewodnikiem i niedane mi było poznać tutaj kogoś nowego. Rozumiałam to jednak, gdyż byłam w tym świecie „nowa", a udawałam kogoś, kto mieszkał tutaj od urodzenia. Oprowadzanie takiej osoby z pewnością rodziłoby wiele pytań lub wątpliwości.

W pierwszej chwili zalało nas światło dnia i niewiele mogłam dostrzec. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się do zmiany oświetlenia, byłam w stanie zobaczyć coś więcej. Tak po prostu znaleźliśmy się na chodniku przy ruchliwej ulicy, po której poruszały się dziwne maszyny oraz zwierzęcy środek transportu. Większość z tych zwierząt przypominała ziemskie konie, ale były i okazy jak dla mnie dotąd niespotykane. Ruszyliśmy więc wzdłuż chodnikiem w dół ulicy, a moja głowa kręciła się jak szalona, to w prawo, to w lewo, przez co musiałam przytrzymywać swój kaptur, by pozostał na głowie.

Pięć minut później skręciliśmy w lewo i zatrzymaliśmy się przed bramą, którą także otworzył jakiś dozorca, po krótkiej wymianie zdań ze sługą.

Królewskie stajnie okazały się rozległym zielonym obszarem otoczonym wysokim parkanem, tak iż nikt nie był w stanie zajrzeć do środka. Stanowiły coś na kształt prywatnego parku w środku miasta. Nie powiem, był to ciekawe i oryginalne. Po dużych wybiegach spacerowały wypielęgnowane i zadbane konie, osobno klacze ze źrebakami, osobno młode osobniki. Widziałam, jak na dalszym dziedzińcu parę osób ćwiczyło w siodle manewry, a z oddali dochodziły dziwne uderzania metalu o metal, co świadczyło o tym, że na miejscu była także kuźnia lub podobny temu zakład.

Zatrzymaliśmy się przed jednym z budynków, a Tal-go poprosił mnie, bym w tym miejscu na niego poczekała. Stałam więc tak, wciągając do płuc zapach siana i innych końskich aromatów, jednocześnie nadal rozglądając się dookoła.

Umiałam jeździć konno, gdyż w podstawówce katecheta, który prowadził w mojej klasie lekcje religii, uwielbiał te zwierzęta i często organizował dla uczniów wyjazdy do pobliskiej stadniny. To były jedne z fajniejszych zajęć pozalekcyjnych, jakie organizowano w szkole i zawsze brałam w nich udział. Niestety później księdza przenieśli do innej parafii i tym samym skończyła się możliwość odwiedzania tych cudownych zwierząt. Początkowo tak bardzo mi tego brakowało, że ciotka Patrycja pojechała ze mną do stadniny raz czy dwa razy, ale brak czasu, jakieś przeziębienie, natłok obowiązków w końcu zwyciężył i konie poszły w odstawkę.

Za to teraz najwyraźniej będzie okazja do tego, by przypomnieć sobie co nieco z tamtych lat i szczerze nie mogłam się tego doczekać.

- Pani, twoja matka mówiła, że opanowałaś sztukę jazdy konnej - powiedział Tal-go, gdy do mnie powrócił.

Śpiąca królewna: w krainie czarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz