PEREGRINE
Aria tu była. Perry szedł przez noc prowadzony jej zapachem.Rytm jego kroków był równomierny, choć serce dudniło mu w piersi, kiedy rozglądał się po pogrążonym w ciemności lesie.Roar powiedział, że Aria znów jest na zewnątrz, i jako dowód przekazał mu fiołki.Perry musiał jednak ją zobaczyć, żeby uwierzyć. Gdy dobiegł do skupiska skał, zrzucił łuk, kołczan i torbę.Przeskakiwał z głazu na głaz, aż stanął na najwyższym.Niebo zasłaniała gruba warstwa chmur, przez którą delikatnie przeświecała eterowa poświata.Przeszukiwał wzrokiem zielone wzgórza, a jego oczy zatrzymywały się na ogołoconych płatach ziemi.Wypalone, srebrne obszary były niczym blizny pozostawione przez zimowe burze.Spora część jego terytorium, oddalonego o dwa dni drogi na zachód, wyglądała tak samo. Perry znieruchomiał, gdy w oddali zauważył smugę dymu unoszącą się znad ogniska.To musiała być ona.Była tak blisko.
– I co? – zawołał Reef z dołu.Stał jakieś sześć metrów niżej.Na jego ciemnobrązowej twarzy połyskiwał pot, którego kropla spływała strużką wzdłuż blizny sięgającej od nasady nosa aż nad ucho, dzieląc jego policzek na pół.Ciężko oddychał.Jeszcze kilka miesięcy temu byli sobie obcy.Teraz Reef był dowódcą straży Perry’ego i prawie zawsze stał przy jego boku. Perry zeskoczył ze skały, z chrzęstem lądując na grząskiej pokrywie topniejącego śniegu.
– Jest na wschodzie.Półtora kilometra stąd, może mniej.
Reef przeciągnął rękawem po twarzy, odgarniając warkocze i ocierając pot.Zazwyczaj bez wysiłku dotrzymywał kroku Perry’emu, ale dwa dni nieustannego marszu ujawniły dziesięcioletnią różnicę wieku między nimi.
– Mówiłeś, że pomoże nam znaleźć Wielki Błękit.
– Tak będzie – odparł Perry.– Mówiłem ci już.Zależy jej na tym tak samo jak nam.
Reef pewnym krokiem ruszył w stronę Perry’ego i zatrzymał się niespełna pół metra przed nim.
– Tego mi nie mówiłeś.– Przechylił głowę na bok i głośno wciągnął powietrze nosem niczym zwierzę.Perry nie potrafił wyczuć żadnego zapachu, ale mógł sobie wyobrazić, co poczuł Reef.Pragnienie, zielone, wyraźne i żywe.Gęsty i piżmowy aromat pożądania, którego nie można było przegapić.Reef też był Scirem.Dokładnie wiedział, co Perry czuje na moment przed ujrzeniem Arii.Zapachy nigdy nie kłamały.
– Mamy ten sam cel – powiedział Perry z naciskiem.Podniósł swoje rzeczy i zarzucił je na ramię niecierpliwym szarpnięciem.– Rozbij tu obóz z pozostałymi.Wrócę o świcie.– Odwrócił się, by odmaszerować.
– O świcie, Perry? Wydaje ci się, że Fale chcą stracić kolejnego Wodza Krwi? Perry zatrzymał się i znów odwrócił w jego stronę.
– Setki razy przebywałem sam.
– Nie wątpię – przytaknął Reef.– Jako myśliwy.– Powoli, jakby nigdy nic, wyciągnął bukłak ze swojej skórzanej torby, choć nadal ciężko oddychał.– Teraz jesteś kimś więcej.
Perry wpatrywał się w las.Twig i Gren byli przed nimi, nasłuchując i wypatrując niebezpieczeństwa.Chronili go, odkąd opuścili terytorium Fal.Reef miał rację.Tu, na ziemiach niczyich, przetrwanie było jedyną regułą.Bez straży jego życie byłoby zagrożone.Perry powoli wypuścił powietrze, czując, jak znika jego nadzieja na spędzenie nocy tylko z Arią. Reef zatkał bukłak jednym zdecydowanym uderzeniem.
– A więc? Co nakazuje mój przywódca?
Perry pokręcił głową na ten formalny zwrot – w ten sposób Reef przypominał mu o obowiązującej hierarchii.Jakby Perry mógł o niej zapomnieć.
– Twój przywódca potrzebuje godziny samotności – powiedział i ruszył biegiem w stronę lasu.
– Stój, Peregrine.Potrzebujesz.
– Tylko godzina – zawołał Perry, ledwie się odwracając.Czegokolwiek chciał Reef, mogło to poczekać. Kiedy miał pewność, że przyjaciel został daleko za nim, zacisnął dłoń na łuku i przyspieszył.Aromaty przemykały mu pod nosem, kiedy biegł pomiędzy drzewami.Intensywny, obiecujący zapach mokrej ziemi.Dym z ogniska Arii.I jej zapach.Fiołki.Słodkie i wyjątkowe. Perry rozkoszował się piekącym bólem w nogach i rześkim powietrzem, które wypełniało mu płuca.Zimą najlepiej było trzymać się w jednym miejscu, by uniknąć niebezpieczeństwa burz, a on od dawna nie przebywał tak długo na otwartej przestrzeni – w każdym razie od czasu,
kiedy odprowadził Arię do Kapsuły Podu, gdy szukała matki.Powtarzał sobie, że wróciła tam, gdzie jej miejsce – do swoich ludzi.On też miał plemię, którym musiał się zająć.Dopiero kilka dni temu w wiosce pojawili się Roar z Cinderem i przekazali mu, że Aria już jest na zewnątrz.Od tamtej chwili myślał tylko o tym, by znów się z nią zobaczyć. Perry biegł po zboczu miękkim od trawy i niedawnego deszczu, przyglądając się lasom.Pod koronami drzew było ciemniej, bo światło eteru słabo się przez nie przedzierało, a mimo to, dzięki umiejętności widzenia w ciemności, potrafił rozróżnić każdą gałąź i każdy liść.Z każdym krokiem zapach ogniska Arii stawał się wyraźniejszy.Nagle Perry przypomniał sobie, jak lubiła dla zabawy zakradać się do niego bezszelestnie niczym cień i całować go w policzek.Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który pojawił mu się na twarzy. Zauważył, że w oddali pomiędzy drzewami porusza się rozmazany kształt.Po chwili zobaczył Arię.Smukłą.Cichą.Uważnie rozglądającą się wokoło.Kiedy go zobaczyła, jej oczy otwarły się szerzej, nie zwolniła jednak kroku, tak samo jak on.Ściągnął swoje rzeczy, pozwalając im upaść, gdzie popadło, i ruszył biegiem w jej kierunku, a po chwili Aria – jej ciało i zapach – wpadła w jego objęcia. Perry tulił ją do siebie.
– Tęskniłem za tobą – szepnął jej do ucha.Nie mógł trzymać jej przy sobie wystarczająco blisko.– Nigdy nie powinienem był pozwolić ci odejść.Tak bardzo mi ciebie brakowało.
Słowa wyrywały mu się z gardła.Powiedział mnóstwo rzeczy, których nie miał zamiaru mówić.W końcu Aria lekko się cofnęła i uśmiechnęła do niego, a wtedy nie był już w stanie wydusić z siebie nic więcej.Podziwiał łuki jej brwi, równie ciemnych jak jej włosy, i błysk inteligencji w szarych oczach.Dzięki delikatnym rysom była piękna.Jeszcze piękniejsza, niż pamiętał. – Jesteś tu – powiedziała.– Nie byłam pewna, czy przyjdziesz.
– Wyruszyłem, kiedy tylko.
Zanim zdążył skończyć zdanie, Aria zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęli się całować – niezdarnie i pospiesznie.Oboje ciężko oddychali.Za dużo się uśmiechał.Perry chciał zwolnić, by się tym wszystkim nacieszyć, ale nie mógł znaleźć w sobie ani odrobiny spokoju.Nie był pewien, czy to on roześmiał się pierwszy, czy może była to Aria.
– Stać mnie na więcej – powiedział.
– Chyba urosłeś.Mogłabym przysiąc, że jesteś wyższy – wyrwało się Arii niemal jednocześnie.
– Wyższy? – zapytał.– Miejmy nadzieję, że nie.
– Tak – powiedziała.Przyglądała się jego twarzy, jakby chciała się wszystkiego o niej dowiedzieć.I tak wiedziała już niemal wszystko.Kiedy byli razem, powiedział jej o sobie rzeczy, których nigdy nikomu nie wyznał.Uśmiech Arii zbladł, kiedy jej wzrok zatrzymał się na łańcuchu zwisającym z jego szyi.
– Słyszałam, co się stało.– Wyciągnęła dłoń i dotknęła ciężkich ogniw leżących na jego obojczykach.– Teraz jesteś Wodzem Krwi – powiedziała łagodnym tonem bardziej do siebie niż do niego.– To.to zadziwiające.
Spojrzał w dół na jej palce gładzące srebrne ogniwa.
– Jest ciężki – powiedział.To była najwspanialsza chwila, od kiedy Perry kilka miesięcy temu przyjął łańcuch. Aria spojrzała w jego oczy i nagle spochmurniała.
– Przykro mi z powodu Vale’a.
Perry popatrzył na pogrążony w mroku las i przełknął ślinę przez ściśnięte gardło.Wspomnienie śmierci brata nie dawało mu spać.Czasem kiedy był sam, nie mógł przez to oddychać.Delikatnie zdjął dłoń Arii z łańcucha i splótł swoje palce z jej palcami.
– Później – powiedział.Mieli całe miesiące, by nadrobić zaległości.Chciał porozmawiać z Arią o jej mamie.Chciał ją pocieszyć, bo Roar przekazał mu złe wieści.Ale nie teraz, kiedy dopiero ją odzyskał.– Później, dobrze?
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Później – odpowiedziała i odwróciła jego dłoń, by sprawdzić blizny po ranach, które zadał mu Cinder.Blade i cienkie jak strużki wosku, tworzyły siatkę rozpościerającą się od knykci do nadgarstka.– Nadal ci dokuczają? – zapytała, śledząc palcami linie blizn.
– Nie.Przypominają mi o tobie.o tym, jak bandażowałaś mi dłoń.– Spuścił głowę i przytulił swój policzek do twarzy Arii.– To wtedy po raz pierwszy dotknęłaś mnie bez nienawiści.– Jej zapach otaczał go z wszystkich stron.Wypełniał go, niepokoił i uspokajał jednocześnie.
– Czy Roar powiedział ci, gdzie się wybieram? – zapytała.
– Tak, powiedział.– Perry wyprostował się i spojrzał w górę.Nie widział prądów eteru, ale wiedział, że tam są i snują się ponad chmurami.Każdej zimy burze eterowe stawały się silniejsze, przynosząc pożary i zniszczenia.Perry wiedział, że to się tylko nasili.Przetrwanie jego plemienia zależało od tego, czy znajdzie ziemię, która, jak głosiły plotki, jest wolna od eteru.Aria szukała tego samego.
– Powiedział mi, że szukasz
Wielkiego Błękitu.
– Widziałeś Bliss.
Pokiwał głową.W poszukiwaniu matki dziewczyny razem udali się do Kapsuły Podu i przekonali się, że została zniszczona przez eter.Kopuły wielkości wzgórz zamieniły się w gruzy.Mury grube na trzy metry skruszyły się niczym skorupki jajek.
– To tylko kwestia czasu, zanim to samo stanie się z Reverie – mówiła dalej.– Wielki Błękit to nasza jedyna szansa.Wszystkie pogłoski prowadzą do Rogów.Do Sable’a.
Na dźwięk tego imienia puls Perry’ego przyspieszył.Minionej wiosny jego siostra Liv powinna była wyjść za mąż za Wodza Krwi plemienia Rogów, ale wystraszyła się i uciekła.Nadal się nie odnalazła, więc i tak wkrótce będzie musiał rozmówić się z Sable’em.
– Miasto Rogów nadal jest oddzielone lodem – powiedział.– Rim będzie poza naszym zasięgiem do czasu, aż śniegi na północy stopnieją.Może minąć jeszcze kilka tygodni, zanim to nastąpi.
– Wiem – odpowiedziała.– Myślałam, że do tej pory szlak stanie się przejezdny.Udam się na północ, kiedy tak się stanie.
Aria nagle odsunęła się od Perry’ego i zaczęła się rozglądać po lesie, gwałtownie kręcąc głową we wszystkie strony.Był przy tym, kiedy Aria odkryła, że jest Audem, a teraz każdy dźwięk stanowił dla niej nowe odkrycie.Perry przyglądał się, jak uważnie Aria wsłuchuje się w odgłosy nocy.
– Ktoś nadchodzi – oznajmiła.
– To Reef – powiedział Perry.
– Jeden z moich ludzi.– Niemożliwe, żeby minęła już godzina.Nie ma mowy.
– W pobliżu jest więcej ludzi.
Perry poczuł gwałtowną zmianę jej nastroju, zimny lęk przed możliwym niebezpieczeństwem.Na chwilę serce przestało mu bić.Nie czuł się spętany czyimiś emocjami od miesięcy.Od ich ostatniego spotkania.
– Kiedy będziesz musiał wrócić? – zapytała.
– Niedługo.Rankiem.
– Rozumiem.– Znów zerknęła na łańcuch, a jej spojrzenie stało się nieobecne.– Fale cię potrzebują.
Perry pokręcił głową.Aria niczego nie zrozumiała.
– Nie przyszedłem tu tylko po to, by cię zobaczyć.Wróć ze mną do Fal.Tu nie jest bezpiecznie, a poza tym.
– Nie potrzebuję pomocy, Perry.
– Nie to miałem na myśli.– Był zbyt zdenerwowany, by uporządkować myśli.Zanim zdążył cokolwiek dodać, Aria zrobiła jeszcze jeden krok w tył, a jej dłonie zawisły nad nożami przypiętymi do pasa.Chwilę później spomiędzy drzew wyłonił się Reef.Jego szerokie plecy były przygarbione.Perry zaklął pod nosem, potrzebował przecież więcej czasu.Sam na sam z Arią. Reef zatrzymał się, gdy zauważył, że Aria jest uzbrojona i gotowa do ataku.Pewnie nie tego spodziewał się po Osadniczce.Perry zauważył jej nieufne spojrzenie.Z powodu blizny biegnącej przez środek twarzy i prowokacyjnego spojrzenia Reef sprawiał wrażenie kogoś, kogo raczej należy unikać. Perry odchrząknął.
– Aria, to Reef, dowódca mojej straży.– Dziwnie było przedstawiać sobie dwoje ludzi, którzy tyle dla niego znaczyli.Tak jakby powinni już się znać. Reef skinął głową, nie patrząc na nikogo, po czym rzucił Perry’emu surowe spojrzenie.
– Pozwól na słowo – powiedział ostrym tonem i oddalił się. Perry poczuł gniew, słysząc, jak Reef się do niego odnosi, ale zaufał mu.
– Zaraz wrócę – powiedział, spoglądając na Arię. Nie odeszli daleko, gdy Reef odwrócił się tak gwałtownie, że jego warkocze zatańczyły wokół głowy.
– Nie muszę ci mówić, jak teraz pachnie twój nastrój, prawda? Bo pachnie głupotą.Przywiodłeś nas tu, bo uganiasz się za dziewczyną, przez którą jesteś teraz taki.
– Ona jest Audem – przerwał mu Perry.– Wszystko słyszy.
Reef wymachiwał palcem w powietrzu.
– Chcę, żebyś to ty mnie usłyszał, Peregrine.Musisz myśleć o plemieniu.Nie możesz sobie pozwolić na to, by dać się omotać jakiejś dziewczynie, a zwłaszcza Osadniczce.Zapomniałeś o tym, co się stało? Bo gwarantuję ci, że plemię nie zapomniało.
– Porwania to nie była jej wina.Nie miała z tym nic wspólnego.I tylko w połowie jest Osadniczką.
– To Kret, Perry! Tylko to ludzie będą widzieć.
– Zrobią, co im każę.
– Albo za twoimi plecami zwrócą się przeciw tobie.Uważasz, że dobrze zareagują, widząc cię z nią? Vale dobijał targu z Osadnikami, ale nigdy nie sprowadził sobie do łóżka jednej z nich.
Perry wyrwał się do przodu i złapał Reefa za kamizelę.Stali w napięciu, oddaleni od siebie zaledwie o centymetry.Perry czuł, jak jego język lodowacieje pod wpływem gniewu Reefa.
– Jasno się wyraziłeś.– Perry puścił Reefa i zrobił krok w tył, biorąc kilka głębokich wdechów.Ogarnęła ich cisza, tym głębsza po właśnie skończonej awanturze. Perry podejrzewał, że przyprowadzenie Arii do Fal może spowodować problem.Plemię obarczy ją odpowiedzialnością za zaginięcie dzieci tylko dlatego, że jest Osadniczką.To, czy była temu winna czy nie, nie miało znaczenia.Wiedział, że nie będzie to łatwe – przynajmniej na początku – ale on znajdzie jakiś sposób, by wszyscy się dogadali.Bez względu na wszystko chciał, aby Aria była przy nim, i podjął tę decyzję jako Wódz Krwi. Perry spojrzał w stronę, gdzie czekała na niego Aria, a potem znowu na Reefa.
– Wiesz co?
– Co? – odparł Reef gniewnie.
– Masz fatalne wyczucie czasu. Reef uśmiechnął się znacząco.Podrapał się w tył głowy i westchnął.
– Może i tak.– Kiedy znów się odezwał, w jego głosie nie było słychać zaciekłości.– Perry, nie chcę, żebyś popełnił błąd.– Skinął głową, patrząc na łańcuch.– Wiem, ile cię to kosztowało.Nie chcę widzieć, jak to tracisz.
– Wiem, co robię.– Perry zacisnął pięść na chłodnym metalu.– Zdaj się na mnie.