PEREGRINE
Dwa dni później, przeszedłszy przez dąbrowę, Perry zobaczył wioskę Fal osadzoną na zboczu.Za wioską kłębiły się ciemne chmury.Po obu stronach drogi ciągnęły się pola sięgające aż po wzgórza okalające dolinę. Kiedy był dzieckiem, wiele razy wyobrażał sobie, jak to jest być Wodzem Krwi, ale nic nie było w stanie równać się z tym, co czuł teraz.Był to pierwszy raz, kiedy wrócił na swoje terytorium.Od ziemi do nieba każdy człowiek, drzewo i kamień pozostawali w jego władaniu. Aria pojawiła się przy jego boku. - To twoja wioska? Perry przerzucił łuk i kołczan na plecy, próbując zamaskować zaskoczenie.W drodze powrotnej Aria nie poświęcała mu więcej uwagi niż Reefowi, który nie chciał nawet na nią spojrzeć, czy Grenowi lub Twigowi, którzy nie potrafili przestać się na nią gapić.Nocami spali po przeciwnych stronach ogniska, a w ciągu dnia właściwie ze sobą nie rozmawiali.Jeśli już zamienili słowo, wyrażali się krótko i obojętnie.Nie mógł znieść udawania, ale jeśli to miało jej pomóc czuć się swobodnie pośród plemienia, będzie przestrzegał zasad.Przynajmniej na razie. - Tak - powiedział, kiwając głową.Przez cały dzień chmury straszyły deszczem i teraz zaczęła padać lekka mżawka.Miał nadzieję, że chmury się rozproszą i wyjdzie zza nich słońce lub wyłoni się eter, którekolwiek ze źródeł światła.Niebo od wielu dni było jednak nieustępliwe.- To mój ojciec zarządził, by miała owalny kształt.W ten sposób łatwiej jej bronić.Mamy drewniane ściany, które zamyka się między domami podczas napadów.Najwyższa konstrukcja.Widzisz tamten dom? - Pokazał palcem.- To kantyna.Serce plemienia. Perry zamilkł, kiedy mijali ich Twig i Gren.Tego poranka posłał Reefa przodem, żeby przekazał wieści Falom i dał wszystkim znać, że Aria jest pod jego ochroną jako ich sprzymierzeniec.Chciał, aby jej przybycie przebiegło tak gładko jak to tylko możliwe.Ponieważ Twig i Gren ich wyprzedzili, Perry lekko przysunął się do Arii i skinął głową, wskazując na wypaloną połać ziemi na południu. - W zimie burza eterowa spaliła tamten las.Zniszczyła też część naszego najlepszego pola uprawnego.- Jego ramionami wstrząsnął lekki
dreszcz, kiedy poczuł zapach jej nastroju.Jaskrawozielony.Zapach mięty.Była pobudzona i nieco podenerwowana.Zapomniał, jak to jest być komuś bezgranicznie oddanym.Nie tylko wyczuwać czyjeś emocje, ale i samemu ich doznawać.Aria nie wiedziała, że pomiędzy nimi powstała taka więź.Nie powiedział jej o tym jesienią, bo myślał, że już więcej jej nie zobaczy, ale miał zamiar powiedzieć jej o tym wkrótce.Kiedy będą sami. - Zniszczenia mogły być jednak gorsze - ciągnął.- Udało nam się powstrzymać rozprzestrzenianie ognia i wioska nie ucierpiała. Przyglądał się jej, gdy wpatrywała się w horyzont.Dolina Fal nie stanowiła wielkiego terytorium, ale miała żyzną ziemię usytuowaną blisko morza i była korzystnie położona z punktu widzenia bezpieczeństwa.Czy Aria to dostrzegła? Była to dobra ziemia, kiedy nie nękał jej eter.Perry nie wiedział, ile to jeszcze potrwa.Kolejny rok? Najwyżej dwa, zanim eter zamieni tę krainę w spopieloną pustkę. - Jest tu o wiele piękniej, niż sobie wyobrażałam - powiedziała w końcu. Perry odetchnął z ulgą. - Tak? Aria spojrzała na niego z uśmiechem w oczach.Gdy się odwróciła, Perry pomyślał, że może stoją zbyt blisko siebie.Skoro udawali, że są tylko sprzymierzeńcami, to czy nie mogli po prostu ze sobą rozmawiać? Czy uśmiech to zbyt wiele? Wtedy dostrzegł to, co Aria usłyszała. W ich stronę po polnej drodze biegła Willow, a przy jej boku pędził Pchlarz.Pies dosięgnął ich pierwszy, stawiając uszy i szczerząc kły w stronę Arii. - Nie bój się - powiedział Perry.- Pies jest przyjazny. Aria nie ruszyła się z miejsca i wspięła się na palce, gotowa wykonać szybki unik. - Nie wygląda - odparła. Roar mówił Perry'emu, że w ostatnich miesiącach Aria nauczyła się walczyć.Perry teraz to widział.Wyglądała na silniejszą, zwinniejszą, przywykłą do odczuwania strachu. Perry oderwał od niej wzrok i ukląkł. - No już, Pchlarz! Daj pani spokój.- Pchlarz zrobił krok do przodu i zaczął wąchać buty Arii, powoli machając ogonem, a na koniec na nią wskoczył.Perry pogłaskał szorstką sierść psa, mozaikę brązowych i czarnych łat. - To pies Willow.Nigdy nie zobaczysz ich osobno. - Podejrzewam, że to właśnie ona? - odparła Aria.
Perry w porę się wyprostował, by zobaczyć, jak Willow mija Grena i Twiga, pozdrawiając ich przelotnie.Zaraz potem rzuciła się mu w ramiona, tak samo jak miała w zwyczaju, kiedy była trzylatką.W wieku trzynastu lat robiła się już na to za duża, ale Perry'ego zawsze to bawiło, więc Willow nie rezygnowała. - Powiedziałeś, że nie będzie cię tylko kilka dni - krzyknęła Willow, gdy tylko Perry postawił ją na ziemi.Miała na sobie swój codzienny strój, zakurzone spodnie, koszulę i buty, w ciemne włosy wplotła czerwone płócienne wstążki zrobione ze spódnicy, którą mama uszyła jej zimą, a którą dziewczyna rozdarła na strzępy. - Minęło zaledwie parę dni - odparł Perry z uśmiechem. - Ciągnęły się jak wieczność - odpowiedziała Willow, po czym podejrzliwie spojrzała na Arię swymi brązowymi oczami. Kiedy Arię wyrzucono z Reverie, trudno było nie zauważyć, że to Osadniczka.Mówiła ostrymi, urywanymi dźwiękami, jej skóra była biała jak mleko i miała trudny do zniesienia zjełczały zapach.Teraz różnice zanikły i zwracała na siebie uwagę z innych powodów - powodów, dla których Twig i Gren przyglądali się Arii nieustannie, kiedy tylko nie patrzyła w ich stronę. - Roar mówił, że przyjdziesz z Osadniczką - odezwała się w końcu Willow.- Powiedział, że się polubimy. - Miejmy nadzieję, że się nie mylił - powiedziała Aria, głaszcząc Pchlarza po głowie.Pies siedział teraz przy niej i radośnie sapał. Willow uniosła brodę. - Pchlarz najwyraźniej cię lubi, więc może ja też.- Spojrzała na Perry'ego, który mógł wyczuć jej nastrój.Zwykle był to ożywczy cytrusowy zapach, teraz jednak na krawędziach jego pola widzenia pojawiły się ciemne odcienie, dając mu znak, że coś jest nie w porządku. - Co się stało, Will? - zapytał. - Wiem tylko, że Bear i Wylan czekają na ciebie i nie wyglądają na zadowolonych.Pomyślałam, że chciałbyś o tym wiedzieć wcześniej.- Willow wzruszyła drobnymi ramionami, po czym pomknęła z powrotem z Pchlarzem przy boku. Perry skierował się w stronę wioski, zastanawiając się, co tam zastanie.Bear, ogromny mężczyzna o łagodnym sercu i dłoniach nieustannie brudnych od pracy w polu, zajmował się wszystkim, co wiązało się z uprawą ziemi.Obrażalski i gburowaty Wylan był przywódcą rybaków plemienia.Obaj bez przerwy sprzeczali się o to, co ma dla Fal większą wartość - niczym w niekończącej się walce pomiędzy wodą
a lądem.Perry miał nadzieję, że nie chodzi o nic więcej. Aria szła przy jego boku pewnym krokiem, kiedy przez bramę wioski weszli na główny dziedziniec, a mimo to Perry wyczuwał chłód jej strachu.Zobaczył swój dom jej oczami - krąg domostw zrobionych z drewna i kamienia, wysmaganych słonym powietrzem - i po raz kolejny zadał sobie pytanie, o czym ona myśli.Nie było tu w najmniejszym stopniu tak wygodnie jak u Marrona i nie było porównania z tym, do czego przyzwyczaiły ją Kapsuły Podu. Przybyli na miejsce tuż przed kolacją - w niefortunnym momencie.Wielu ludzi kręciło się w pobliżu kantyny, czekając na wezwanie na posiłek.Inni stali w oknach i drzwiach, przyglądając się im szeroko otwartymi oczami.Jeden z chłopców Graya pokazał ich palcem, a drugi, stojący obok, zaczął chichotać.Brooke wstała z ławeczki przed swoim domem, spoglądając to na Perry'ego, to na Arię.Perry poczuł nagły przypływ poczucia winy na wspomnienie rozmowy, jaką odbyli zimą.Powiedział Brooke, że nie mogą być razem, bo on ma zbyt wiele na głowie.Zbyt wiele oznaczać miało Arię, dziewczynę, której - jak wtedy myślał - już nigdy nie zobaczy. Nieopodal Bear i Wylan rozmawiali z Reefem.Gdy zauważyli Perry'ego, zamilkli.Jakiś instynkt nakazywał mu iść do swojego domu.I tak niedługo się nimi zajmie.Nie dostrzegł Roara - jedynej osoby, która w tej chwili mogłaby mu być pomocna. Perry zatrzymał się przed swoimi drzwiami i trącił stopą koszyk z podpałką.Spojrzał na Arię, która stała przy nim, i poczuł, że powinien coś powiedzieć.Witamy? Nie stanie ci się tu krzywda? Wszystko brzmiało zbyt oficjalnie. - Jest mały - powiedział w końcu. Wszedł do środka, czując zażenowanie na widok koców rozrzuconych po podłodze i brudnych kubków na stole.W kącie leżały skotłowane ubrania, a sterta książek, która stała przy przeciwległej ścianie, przewróciła się.Morze znajdowało się aż pół godziny drogi stąd, ale na drewnianej podłodze leżał piasek.Mogło być gorzej jak na dom, w którym żyło sześciu mężczyzn. - Śpi tu moja Szóstka - wyjaśnił.- Poznałem ich po tym, jak.- Nie potrafił wypowiedzieć słowa „odeszłaś".Nie wiedział dlaczego, ale nie mogło mu to przejść przez gardło.- Są teraz moją strażą.Wszyscy są Naznaczeni.Poznałaś już Reefa, Twiga i Grena.Jest jeszcze Hyde, Hayden i Maruder.Wszyscy trzej są Vidami.Maruder tak naprawdę ma na imię Haven, ale.sama zobaczysz.- Podrapał się po brodzie, zmuszając się do
tego, by przestać kłapać dziobem. - Masz świecę lub lampę? - zapytała. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z ciemności.Dla niego kształty pomieszczenia były w pełni wyraźne.Dla Arii, czy kogokolwiek innego, były pogrążone w mroku.W takich sytuacjach zawsze zapominał o swoich oczach.Był Videm, ale jego wzrok największą moc zyskiwał w ciemności.Aria nazwała to kiedyś mutacją - wpływem eteru, który wypaczył mu wzrok bardziej niż innym.Myślał o tym raczej jak o przekleństwie, przypomnieniu o matce obdarzonej Zmysłem widzenia, która zmarła, wydając go na świat. Perry otworzył okiennice, wpuszczając do środka ponure popołudniowe światło.Plac w centrum wioski aż huczał od plotek o przybyciu Arii.Perry nie mógł nic na to poradzić.Skrzyżował ramiona - widząc ją w swoim domu, czuł ucisk w żołądku.Nie mógł uwierzyć, że tu jest. Aria podeszła do okna i zaczęła oglądać leżącą na parapecie kolekcję struganych sokołów Talona.Perry wiedział, że Bear i Wylan czekają na niego, ale nie mógł się ruszyć. Odchrząknął i odezwał się: - Zrobiliśmy je razem.Jego są całkiem niezłe.Mój sokół wygląda jak żółw. Aria podniosła figurkę i obróciła ją w palcach.Jej szare oczy były pełne ciepła. - Ta podoba mi się najbardziej. Perry skierował wzrok na jej usta.Byli sami.Nie stali tak blisko siebie od chwili, kiedy ostatnio trzymał ją w swoich ramionach. Aria odstawiła figurkę i zrobiła krok w tył. - Na pewno mogę tu zostać? - Oczywiście.Możesz zająć pokój.- Z miejsca gdzie stali, widział brzeg łóżka swojego brata, przykryty wypłowiałym czerwonym kocem.Wolałby, żeby nie musiała tam spać, ale nie widział innej możliwości.- Ja śpię tam.- Wskazał głową na antresolę. Aria oparła swoją torbę o ścianę i spojrzała na drzwi, uśmiechając się na dźwięki poza jego zasięgiem.Chwilę później niczym huragan do izby wpadł Roar. - W końcu! - krzyknął.Chwycił Arię w objęcia i poderwał ją z ziemi.- Co tak długo? Lepiej nie odpowiadaj.- Rzucił Perry'emu spojrzenie.- Chyba się domyślam.- Postawił ją na ziemi i uścisnął Perry'emu rękę.- Dobrze, że wróciłeś.
- Co mnie ominęło? - zapytał Perry, uśmiechając się szeroko. Zanim Roar zdołał odpowiedzieć, Wylan, Bear i Reef weszli do środka i w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza.Stali przez długą chwilę, gapiąc się na jedyną obcą osobę w swoim gronie.Zapachy emocji w izbie zrobiły się wyraźniejsze i gorętsze, zabarwiając pole widzenia Perry'ego na czerwono.Nie chcieli jej tutaj.Wiedział, że zareagują w ten sposób, ale jego dłonie i tak zacisnęły się w pięści. - To Aria - powiedział, zwalczając w sobie chęć, by stanąć bliżej niej.- W połowie jest Osadniczką, tak jak powiedział wam Reef.W zamian za dach nad głową będzie nam pomagać w odnalezieniu Wielkiego Błękitu.Podczas pobytu tutaj zostanie naznaczona jako Audil. Słowa te wydawały mu się szorstkie jak żwir.Mówił prawdę, ale tylko połowiczną, przez co przypominała mu ona raczej kłamstwo.Dostrzegł pytający wzrok Roara. Bear wystąpił przed szereg, wykręcając swoje wielkie dłonie. - Wybacz moje pytanie, Perry, ale jak Kret ma nam w czymkolwiek pomóc? Wylan wymamrotał coś pod nosem.Aria rzuciła mu wściekłe spojrzenie, a Roar napiął mięśnie.Oboje byli Audami i słyszeli go bardzo wyraźnie. Perry poczuł falę ciepła i nagłą potrzebę, by przyłożyć Wylanowi.Zdał sobie sprawę, że to, co czuje - to, co go uderzyło - to gniew Arii.Wziął głęboki wdech, próbując odzyskać równowagę. - Masz coś do powiedzenia, Wylanie? - Nie - odpowiedział.- Nie mam nic do powiedzenia, sprawdzałem tylko, czy jej uszy działają.- Uśmiechnął się przebiegle.- I działają. Reef poklepał Wylana po ramieniu z taką siłą, że drobniejszy od niego mężczyzna aż się skrzywił. - Bear i Wylan właśnie mi opowiadali, co się działo podczas naszej nieobecności. Perry już czekał na relację z ich ostatniej awantury. - W porządku, słucham. Bear skrzyżował ręce na szerokiej piersi, ściągając grube ciemne brwi. - Wczoraj w nocy w spiżarni wybuchł pożar.Myślimy, że to przez chłopaka, który wczoraj przybył z Roarem.Przez Cindera. Perry spojrzał na Roara i Arię, czując, jak ogarnia go niepokój.Tylko oni wiedzieli o wyjątkowej zdolności Cindera, by przekazywać siłę eteru. - Nikt go na tym nie przyłapał - powiedział Roar, czytając
w jego myślach.- Uciekł, zanim ktokolwiek zdążył go schwytać. - Uciekł? - zapytał Perry. Roar przewrócił oczami. - Wiesz, jaki jest.Wróci.Zawsze wraca. Perry napiął zranioną rękę.Gdyby na własne oczy nie widział, jak Cinder rozprawia się z bandą Krukorów za pomocą ognia, sam by w to nie uwierzył. - Jak zniszczenia? Bear skinął głową w stronę drzwi. - Tam chyba łatwiej będzie wam pokazać - powiedział, wychodząc za próg. Perry zatrzymał się w progu i odwrócił do Arii.Wzruszyła ramionami ze zrozumieniem.Minęło dopiero dziesięć minut od ich przybycia, a on już musiał ją opuścić.Nie mógł tego znieść, ale nie miał wyboru. Spiżarnia na tyłach kantyny mieściła się w podłużnym pomieszczeniu zbudowanym z kamienia, w którym wzdłuż ścian ciągnęły się drewniane półki pełne pojemników z ziarnem, przyprawami i ziołami oraz stały kosze pełne nowalijek.Zazwyczaj chłodne powietrze spiżarni wypełniał aromat jedzenia, jednak gdy tym razem Perry wszedł do środka, czuł jedynie gęsty zapach palonego drewna.Maskował on delikatną woń eteru - zapach, którym pachniał Cinder. Zniszczeniu uległa jedna strona pomieszczenia.Część półek zupełnie spłonęła. - Pewnie upuścił lampę - powiedział Bear, drapiąc się po gęstej czarnej brodzie.- Szybko ugasiliśmy pożar, ale straty i tak są duże.Musieliśmy wyrzucić dwa kosze ziarna. Perry pokiwał głową.Nie mogli sobie pozwolić na takie straty.Racje żywieniowe Fal i tak były już skąpe. - Dzieciak cię okrada - powiedział Wylan.- Okrada nas wszystkich.Kiedy zobaczę go następnym razem, wygonię go z naszego terytorium. - Nie - odparł Perry.- Przyślij go do mnie.