PEREGRINE
Perry zgarnął sokoły z parapetu do płóciennej torebki.Reszta jego rzeczy została już przeniesiona do jaskini, teraz jednak pakował ubrania, zabawki i książki Talona.Może głupie było przenoszenie własności nieobecnego bratanka, ale nie mógł ich tak porzucić. Wziął ze stołu mały łuk i uśmiechnął się.Wraz z Talonem potrafili godzinami strzelać do siebie ze skarpetek, siedząc po przeciwnych stronach pokoju.Naciągnął cięciwę, żeby ją sprawdzić.Czy łuk nadal będzie dla Talona odpowiedniego rozmiaru? Nie było go już od pół roku, ale Perry nadal bardzo za nim tęsknił. W wejściowych drzwiach pojawił się Twig. – Nadchodzi burza – powiedział, podnosząc wypchaną torbę.– Można to zabrać? Perry pokiwał głową. – Przyjdę za chwilę. Od ostatniej burzy minęło zaledwie kilka dni, ale z południa nadciągała już kolejna – potężny, kłębiący się front, który wydawał się jeszcze gorszy.Dopiero gdy prawie stracili Beara i Molly, plemię dało się przekonać do opuszczenia wioski.Cinder nieomal przypłacił to życiem.Teraz w końcu się przenosili. Perry wszedł do pokoju Vale’a i skrzyżował ramiona na piersi, oparłszy się o framugę.Molly siedziała na krześle przy łóżku i czuwała nad Cinderem.Jego poświęcenie dało Falom czas, by bezpiecznie przenieść się do jaskini.Dzięki niemu byli w stanie wydobyć Beara żywego spod gruzów.Cinder był teraz bliski Molly tak samo jak Perry’emu. – Jak z nim? – zapytał Perry. Molly zerknęła na niego i uśmiechnęła się. – Lepiej.Obudził się. Gdy Perry wszedł do pokoju, Cinder nagle otworzył oczy.Miał szarą twarz i wyglądał na bezsilnego, a jego oddech był szorstki i płytki.Był ubrany w swoją zwyczajową czapeczkę, ale pod spodem był łysy. – Ruszę przodem dla pewności, że wszystko jest już dla niego gotowe – powiedziała Molly i zostawiła ich samych. – Jesteś gotowy, Cinder? – zapytał Perry.– Muszę zrobić jeszcze
jeden kurs, zanim wrócę po ciebie. Cinder oblizał usta. – Nie chcę. Perry podrapał się po brodzie na myśl, że Cinder nie chce, by ktokolwiek widział go takiego jak w noc burzy. – Willow już tam jest.Nie może się ciebie doczekać. Oczy Cindera zaszły łzami. – Już wie, jaki jestem. – Myślisz, że ją to obchodzi? Ocaliłeś jej życie.Ocaliłeś Fale.Wydaje mi się, że lubi cię teraz bardziej niż Pchlarza. Cinder zamrugał.Łzy spływały mu po policzkach i wsiąkały w poduszkę. – Zobaczy mnie w takim stanie. – Myślę, że ma w nosie to, jak wyglądasz.Nie to co ja.Nie mogę cię zmusić, ale uważam, że powinieneś pójść ze mną.Marron przygotował ci specjalne miejsce, a Willow musi odzyskać przyjaciela.– Uśmiechnął się szeroko.– Doprowadza wszystkich do szału. Wargi Cindera zadrżały w przelotnym uśmiechu. – Dobrze.Pójdę. – Świetnie – Perry położył dłoń na czapce chłopca.– Jestem za ciebie wdzięczny losowi.Wszyscy jesteśmy. Na zewnątrz Gren czekał na niego z koniem. – Będę miał na niego oko – powiedział, podając Perry’emu lejce. Wioska była cicha.Po drugiej stronie placu Perry zobaczył Foresta i Larka, którzy również się pakowali.Perry skinął głową w ich stronę. Od wieczoru, w którym rozpętała się burza, Kirra przestała z nim flirtować i mu się narzucać.Wystarczył tylko tydzień, by jej zainteresowanie zmieniło się w obojętność, ale jemu to nie przeszkadzało.Żałował każdej sekundy, jaką spędził z nią na plaży.Bardzo żałował. Perry wskoczył na konia i usadowił się w siodle. – Wrócę za godzinę – powiedział Grenowi i odgalopował. Marron zupełnie przeistoczył jaskinię.Przepastną przestrzeń oświetlały teraz ogniska, a wszędzie unosił się zapach szałwii łagodzący woń wilgoci i soli.Marron zaaranżował miejsca do spania w namiotach, po jednym dla każdej z rodzin, które ustawił w okręgu odwzorowującym układ wioski.W kilku namiotach paliły się lampy, a ich materiał jaśniał miękką bielą.Przestrzeń pośrodku pozostała pusta, z przeznaczeniem na zgromadzenia.Wyjątkiem był mały drewniany podest.W sąsiednich
jaskiniach znajdowały się stanowiska do gotowania, mycia, a nawet do przechowywania żywności i zwierząt.Ludzie wałęsali się z miejsca na miejsce z szeroko otwartymi oczami, próbując zapoznać się ze swoim nowym domem. Wyglądał o wiele bardziej zachęcająco, niż Perry mógł sobie kiedykolwiek wyobrazić.Ledwie pamiętał, że znajduje się w pieczarze wielkiej góry. Podszedł do Marrona, który w towarzystwie Reefa i Beara stał przy niewielkim podeście.Bear podpierał się laską, a pod oczami miał lima. – I co o tym sądzisz? – zapytał Marron. Perry podrapał się po tyle głowy.Mimo ogromnej pracy Marrona jaskinia była nadal tymczasowym schronieniem. – Myślę, że mam ogromne szczęście, że cię znam – odpowiedział w końcu. – I wzajemnie – odparł Marron z uśmiechem. Bear przestąpił z nogi na nogę, patrząc na Perry’ego. – Niesłusznie w ciebie wątpiłem. Perry pokręcił głową. – Nie znam osoby, która nigdy nie wątpi.A chcę wiedzieć, co myślisz.Zwłaszcza jeśli uważasz, że nie mam racji.Ale potrzebuję też twojego zaufania.Zawsze chcę dla ciebie i Molly tego, co najlepsze.Jak dla wszystkich Fal. Bear pokiwał głową. – Wiem o tym, Perry, wszyscy tego chcemy.– Wyciągnął rękę do Perry’ego i uścisnął mu ją z miażdżącą siłą. Nie tylko Bear inaczej odnosił się do Perry’ego po ostatniej burzy.Plemię przestało się z nim kłócić.Kiedy mówił, wyczuwał, że słuchają, i był świadomy potęgi ich uwagi.Z każdym czynem i każdą porażką przeistaczał się w Wodza Krwi.Przejęcie łańcucha po Vale’u nie miało z tym nic wspólnego. Perry rozejrzał się wokół i poczuł kiełkującą w nim podejrzliwość.Trudno to było zauważyć w nowej przestrzeni, ale Perry miał wrażenie, że jest ich za mało.Nie było tu wszystkich. – Gdzie jest Kirra? – zapytał.Nie widział ani jej, ani jej ludzi. – Nie mówiła ci? – zapytał Marron.– Wyjechali dziś rano.Powiedziała, że wracają do Sable’a. – Kiedy? – dopytywał Perry.– Kiedy wyjechali? – Wiele godzin temu – odparł Bear.– Z samego rana. To nie mogła być prawda.Perry widział przecież niedawno Larka
i Foresta.Dlaczego mieliby zostać w tyle? Nagle przeszył go strach.Odwrócił się gwałtownie i pobiegł do konia, którego zostawił na zewnątrz pod opieką Twiga.Dziesięć minut później wpadł do własnego domu.Drzwi wejściowe były otwarte.Wokół nie było nikogo. Perry wszedł do środka, czując, jak kołacze mu serce.Gren leżał na podłodze.Ręce i nogi miał związane liną.Z nosa ciekła mu krew, a oczy zasłaniała ciężka opuchlizna. – Zabrali Cindera – powiedział.– Nie mogłem ich powstrzymać. Pół godziny później Perry stał na plaży przed jaskinią wraz z Marronem i Reefem.Ściągnął z szyi łańcuch Wodza Krwi i trzymał go w zaciśniętej dłoni. Niebieskie oczy Marrona nagle zrobiły się wielkie. – Peregrine? W pobliżu Reef patrzył na morze, ze skrzyżowanymi rękami. – Nie mogę tego zabrać ze sobą.– Perry nie musiał mówić dlaczego.Przy tak częstych burzach i ziemiach niczyich, na których roiło się od Rozproszonych, ruszenie w drogę było jeszcze bardziej niebezpieczne niż zwykle. – Fale ci ufają – mówił dalej.– Poza tym lubisz biżuterię bardziej niż ja. – Wezmę go – odrzekł Marron.– Ale łańcuch nadal jest twój.Będziesz go jeszcze nosił. Perry próbował się uśmiechnąć, lecz usta mu drżały.Zdał sobie sprawę, że teraz w końcu chce nosić ten łańcuch bardziej niż kiedykolwiek.Nie był Wodzem Krwi podobnym do swojego brata czy ojca, jednak nadal zasługiwał na tytuł.Był dla Fal właściwym wodzem.I wiedział, że podoła zadaniu na swój własny sposób. Podał łańcuch Marronowi i udał się z Reefem w stronę jaskini.Twig czekał na nich przy szlaku z parą koni.Jedyną, które zostawiła po sobie Kirra. – Pozwól mi jechać za ciebie – powiedział Reef. Perry pokręcił głową. – Muszę jechać.Kiedy ktoś mnie potrzebuje, rzucam się za nim.Taki jestem. Po chwili Reef pokiwał głową. – Wiem – powiedział.– Teraz już to rozumiem.– Przejechał dłonią po twarzy.– Masz tydzień.Potem ruszę twoim śladem. Perry przypomniał sobie dzień, kiedy pobiegł szukać Arii.Reef dał
mu godzinę, która trwała dziesięć minut. – Dobrze cię znam.To oznacza, że mam jeden dzień – powiedział i uścisnął dłoń Reefa.Przełożył torbę przez ramię i podniósł swój łuk i kołczan, po czym wspiął się na konia i odjechał razem z Twigiem. Gdy się oddalali, Perry poczuł, jak ściska go w gardle.Wiele tygodni temu miał zamiar opuścić plemię, ale teraz było mu dużo ciężej, niż się spodziewał.Ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. Myślał o Kirrze.Cały czas chodziło jej o Cindera.Pytania o Krukorów i jego blizny tak naprawdę nie dotyczyły jego.Próbowała wydobyć z Perry’ego informacje, czekając na odpowiedni moment i sposób, by wykraść mu Cindera.Zwiodła go tak jak Vale. To wszystko sprawka Sable’a.Perry nie chciał nawet myśleć, do jakich celów zamierzał on wykorzystać Cindera.Powinien był ufać swojemu instynktowi.Powinien był odesłać Kirrę tego samego dnia, kiedy się u nich zjawiła. Ślady koni prowadziły na północ, na dobrze znany szlak handlowy.Jechali od kilku godzin, kiedy w oddali Perry zauważył ruch.Poczuł nagły przypływ adrenaliny, spiął konia i pomknął do przodu, licząc na to, że uda mu się przeciąć drogę Larkowi i Forestowi. Poczuł nagły ucisk w żołądku, kiedy zauważył, że to nie ludzie Kirry. – Co widzisz? – zapytał Twig, gdy go dogonił. Chwilowo stracił czucie w ciele.Nie wierzył własnym oczom. – To Roar.I Aria. – Mówisz poważnie? – zapytał Twig, przeklinając. W pierwszym odruchu Perry chciał do nich zawołać.Oboje byli Audami.Jeśli podniesie głos, na pewno go usłyszą.Tak by kiedyś zrobił.Roar był jego najlepszym przyjacielem.A Aria. Kim dla niego była? Kim byli dla siebie? – Co zamierzasz zrobić? – zapytał Twig. Perry chciał do niej biec, bo wróciła.Lecz chciał ją też zranić, bo wcześniej go zostawiła. – Perry? – dopytywał Twig. Perry popędził konia.Podjechali bliżej, aż Aria usłyszała konie.Odwróciła się w jego stronę, ale nie wiedziała, gdzie dokładnie patrzeć w ciemności.Perry patrzył na jej usta, które układały się w niesłyszalne dla niego słowa.Wtedy dotarła do niego odpowiedź kompana. – To ja, Twig.– Zamilkł na chwilę, posyłając Perry’emu niepewne spojrzenie.– Jest ze mną Perry. Wiadomość między Audami.Tylko dla ich uszu.
Perry patrzył, jak Aria spogląda na Roara, a jej twarz tężeje w wyrazie żalu.Nie, to nie był żal.To był lęk.Czy po miesiącu rozłąki bała się ich spotkania? Aria wzięła Roara za rękę, przez co Perry wiedział, że przekazują sobie informacje.Nie mógł uwierzyć własnym oczom.Nie wierzył, że widzi ich przed sobą, ale tak właśnie było.Widział wszystko. Kiedy się spotkali, był zdezorientowany.Zszedł z konia, ale miał wrażenie, że się unosi, jakby na wszystko patrzył z pewnej odległości. Nie wiedział, co się dzieje.Dlaczego Aria nie jest w jego ramionach? Dlaczego Roar nie przywitał się z nim ani nawet nie uśmiechnął? Wtedy uderzył go nastrój Arii.Był tak ciężki i ciemny, że aż się zachwiał pod jego naporem. – Perry – Aria popatrzyła na Roara.Oczy zaszły jej łzami. – Co się stało? – zapytał, ale już wiedział.Nie mógł w to uwierzyć.Wszystko, co Kirra powiedziała o Roarze i Arii, a w co nie chciał wierzyć, było prawdą. Popatrzył na Roara. – Coś ty narobił? Roar nie chciał spojrzeć mu w oczy, a twarz miał białą jak kreda. Perry poczuł, jak rozpala się w nim gniew.Rzucił się na Roara, obrzucając go przekleństwami.Aria próbowała go odciągnąć. – Perry, przestań! Roar był zwinniejszy i już po chwili przyciskał ramiona Perry’ego do ziemi. – Chodzi o Liv – powiedział.– Perry.chodzi o Liv.