ARIA
Aria mogła się spodziewać po Rogach wielu rzeczy, ale nie tego, co zobaczyła.Z zachwytem przyglądała się każdemu skrawkowi ich terenów, kiedy wiejską drogą zbliżali się z Roarem do głównej siedziby plemienia.Wyobrażała sobie Rim jako otoczoną murem wioskę, podobną do siedziby Fal, zobaczyła jednak coś zgoła innego. Szli drogą, która prowadziła ich przez dolinę dużo większą niż Dolina Fal.Ziemie uprawne rozpościerały się na wszystkich zboczach sięgających po niebo gór o ośnieżonych szczytach.Tu i ówdzie zobaczyła srebrzyste blizny pozostawione przez eterową burzę.W kwestii pożywienia Sable musiał się mierzyć z podobnymi przeciwnościami.Ta świadomość dała jej poczucie przewrotnej satysfakcji. W oddali zobaczyła miasto: skupisko wież różnej wysokości, osadzonych pod skalną ścianą.Wieże były połączone balkonami i mostami, co tworzyło chaotyczną sieć i nadawało Rimowi bezładny wygląd rafy koralowej.Nad wszystkim górowała budowla o ostrym dachu, wyglądającym jak grot włóczni.Obok miasta przepływała Wężowa Rzeka, tworząc naturalną fosę, nad jej brzegami wznosiły się drobniejsze domostwa. Prądy eteru płynęły po przedpołudniowym niebie jasnymi, wartkimi strumieniami, co podkreślało surowy wizerunek osady.Burza, przed którą uciekali, dogoniła ich aż tutaj. – Nie to samo co wioska Fal, prawda? – odezwała się Aria, unosząc brew. – Nie całkiem – odparł Roar, kręcąc głową, ale ani na moment nie spuszczając wzroku z miasta. Im bliżej byli bram, tym więcej osób z torbami w dłoniach lub pchających taczki mijali na trakcie.Aria zauważyła, że Naznaczeni nosili tu specjalne ubrania, które odsłaniały ich ramiona, ujawniając ich Zmysł.Dla mężczyzn były to kamizele, a dla kobiet koszule rozcięte na ramionach.Aria poczuła przypływ adrenaliny, kiedy przejechała dłonią po swojej bluzce, wyobrażając sobie niechlujny tatuaż pod spodem. Roar trzymał się blisko niej, kiedy razem z innymi ludźmi wchodzili na brukowany most.Uszu Arii dobiegały urywane rozmowy. – burza kilka dni temu.
– znajdź brata i każ mu iść do domu. – gorsze zbiory niż rok temu. Most doprowadził ich do wąskich uliczek, wyznaczonych przez wysokie na kilka pięter kamienne domy.Aria szła przodem główną ulicą miasta.Ulica była wąska i ciemna niczym tunel.Tłoczyli się na niej ludzie, a ich głosy odbijały się echem od kamiennych ścian.Rynsztoki pełne były ścieków, a do nosa dziewczyny dobiegał z nich wstrętny smród.Rim był wielki, ale już na pierwszy rzut oka Aria wiedziała, że nie jest tak nowoczesny jak gród Marrona. Ulice pięły się i wiły w górę, by gwałtownie się zakończyć przy głównej wieży.Ciężkie drewniane wrota prowadziły do kamiennej komnaty oświetlonej pochodniami.Strażnicy w schludnych czarnych mundurach z czerwonymi rogami jelenia wyszytymi na piersi obserwowali ludzi wchodzących do środka. Kiedy Aria i Roar podeszli do nich, postawny strażnik o gęstej czarnej brodzie zagrodził im drogę. – W jakiej sprawie? – zapytał. – Przybyliśmy od plemienia Fal, by zobaczyć się z Sable’em – powiedziała. – Zostańcie tutaj.– Zniknął w środku. Aria miała wrażenie, że minęła godzina, zanim pojawił się kolejny strażnik, który zmierzył wzrokiem Roara. – Naznaczony? – zapytał.Miał krótko przycięte włosy, które tak ciasno przylegały do skóry, że robiły wrażenie zgolonych, i niecierpliwy wzrok.Rogi na jego piersi wyszyte były srebrną nitką. Roar pokiwał głową. – Jestem Audem. Strażnik przeniósł wzrok na Arię, a jego niecierpliwość zniknęła. – A ty? – Nienaznaczona – odpowiedziała.Częściowo była to prawda.Dokładnie w połowie. Strażnik lekko uniósł brwi i zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując się na pasku. – Piękne noże.– Jego ton był zalotny i zadziorny. – Dziękuję – odparła Aria.– Są zawsze ostre. Uśmiechnął się z rozbawieniem. – Za mną. Aria wymieniła spojrzenie z Roarem i oboje weszli do środka.W końcu nadszedł ten moment.Teraz nie mogli się wycofać.
Przepastne wnętrze lekko cuchnęło pleśnią i zepsutym winem.Było zimno i wilgotno.Nawet przy otwartych drewnianych okiennicach i lampionach kamienny korytarz był ciemny i posępny.Szmer głosów, który dobiegał jej uszu, stawał się coraz głośniejszy. Roar szedł tuż przy niej i mierzył wygłodniałym wzrokiem każdą postać i każde pomieszczenie, które mijali po drodze.Aria nie mogła nawet przypuszczać, jak się czuł.Po tylu miesiącach poszukiwań w końcu zobaczy Liv. Przeszli przez szeroki próg i znaleźli się w sali równej rozmiarem kantynie w wiosce Fal, ozdobionej łukowatymi sklepieniami, które przypominały jej wnętrza gotyckich katedr.Trwał posiłek.Dziesiątki strażników siedziały przy stołach, niczym morze czerni i czerwieni.Sable trzymał swoich wojowników blisko siebie. Fuks, pomyślała.Bała się, że Sable wyczuje jej emocje.Choć może w takim tłumie nie wyłapie strachu, który ją wypełniał. Na przeciwnym końcu sali znajdowało się podwyższenie, na którym siedziało kilku mężczyzn i kilka kobiet.Żadne z nich nie miało na szyi łańcucha Wodza Krwi. – Nie widzę go – powiedział strażnik.– Ale może ty go dostrzeżesz.Ma krótkie włosy.Niebieskie oczy.Jest mniej więcej mojego wzrostu.A właściwie dokładnie mojego wzrostu. Jego żartobliwy ton sprawił, że Arię przeszedł dreszcz.Patrzyła na strażnika – na Sable’a – który stał tuż przy jej boku. Był starszy, niż się spodziewała – po trzydziestce.Średniego wzrostu i średniej budowy, o wyrafinowanych, proporcjonalnych rysach, a mimo to niewyróżniających go.Gdyby nie jego chłodne jak stal spojrzenie, uznałaby go za przeciętnego.To oczy – pewne siebie, przebiegłe, zaciekawione – sprawiły, że zwyczajny mężczyzna nagle stawał się atrakcyjny. Sable uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony ze swojego fortelu. – Przychodzicie od Fal, ale nie zapamiętałem waszych imion. – Aria i Roar – odpowiedziała Aria, najpierw odchrząknąwszy. – Gdzie jest Liv? – zapytał Roar. Sable przeniósł na niego wzrok i przymrużył powieki. – Olivia dużo o tobie opowiadała. Mijały sekundy.Sala wrzała od rozmów.Serce Arii kołatało jak szalone.Śledziła, jak tors Sable’a powiększa się i kurczy z każdym wydechem i wdechem.Wiedziała, że wyczuwa on gniew Roara.Jego zazdrość.Rok zmartwień i troski o Liv.
– Cóż to będzie za spotkanie! – w końcu powiedział Sable.– Chodźcie.Zaprowadzę was do niej. Wyszli z sali i wrócili do mrocznych korytarzy.Aria próbowała zapamiętać tę trasę, ale korytarze były kręte i prowadziły to w górę, to w dół, po czym znów skręcały.Mijali drzwi i lampiony zawieszone na ścianach, ale nie widzieli żadnych okien czy wyróżniających elementów, które mogłyby wskazać drogę powrotną.Aria czuła się uwięziona jak w labiryncie, który kiedyś odwiedziła w Sferach.Przed jej oczami na ułamek sekundy pojawił się obraz lochu, sprawiając, że zjeżyły się jej włosy na karku.Gdzie Sable trzymał Liv? – Jak sobie radzi młody Wódz Krwi Fal? – rzucił Sable przez ramię.Aria nie widziała jego miny, ale ton głosu miał lekki i niezobowiązujący.Przeczuwała, że Sable wie, iż Perry stracił część plemienia.Pytanie wydawało się raczej sprawdzianem niż poszukiwaniem informacji. – Radzi sobie – odparł Roar. Sable roześmiał się w ciemności, gładko i ujmująco. – Wyważona odpowiedź. Zatrzymał się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami. – Jesteśmy na miejscu. Wyszli na duży, brukowany dziedziniec, po którym niosły się okrzyki wiwatującego tłumu.Zamek wokół – bo tak najlepiej Aria mogła określić pełną zakamarków twierdzę Sable’a – wznosił się na dziesiątki metrów jako taka sama chaotyczna mozaika balkonów i pasaży, którą widziała z daleka.Górowała nad nimi gładka, strzelista, szara ściana góry, dzieląc niebo z żywą siatką eteru. Aria szła za Sable’em ku zgromadzonym na środku dziedzińca, czując, jak szybciej pulsuje w niej krew, świadoma kroków Roara tuż przy swoim boku.Ponad wiwatami słyszała brzęk stali.Widzowie rozstąpili się na widok Sable’a, pozwalając im przejść.Aria dostrzegła w oddali mignięcia blond włosów. Wtedy ją zobaczyła. Liv wymachiwała mieczem w walce przeciw żołnierzowi swojego wzrostu – mierzącemu niemal metr osiemdziesiąt.Jej włosy, ciemne i jasne blond pasma, sięgały do połowy pleców.Miała szeroko rozstawione oczy, wyraźną linię żuchwy i wysokie kości policzkowe.Nosiła skórzane botki, wąskie spodnie i koszulkę bez rękawów, która ukazywała jej smukłe, wyrzeźbione ramiona. Była silna.Jej twarz.Jej ciało.Cała ona. Jej techniką walki była siła i zdecydowanie.Walczyła tak, jakby
z każdym ruchem nurkowała w morzu.„Są do siebie tacy podobni”, powiedział kiedyś Roar, opowiadając jej o Perrym i Liv.Aria widziała to teraz na własne oczy. Liv sprawiała wrażenie, że czuje się swobodnie i w pełni kontroluje sytuację.W niczym nie przypominała uwięzionej dziewczyny, którą wyobrażał sobie Roar.Aria zerknęła na niego, zauważając, że jest blady jak kreda.Nigdy wcześniej nie widziała, by coś tak nim wstrząsnęło.Poczuła nagłą potrzebę, by się nim zaopiekować. Liv zrobiła unik, by uchronić się przed wysokim zamachem przeciwnika, ale pchnięcie, które po nim nastąpiło, otarło jej policzek.Momentalnie odsunęła głowę.Choć większość poddałaby się na tym etapie, Liv szybko się pozbierała i zaskoczyła przeciwnika ciosem w brzuch.Kiedy się ugiął, z nieustępliwością przyłożyła mu łokciem w tył głowy, powalając mężczyznę na kolana, gdzie już pozostał, kaszląc i zataczając się od silnie zadanych mu pchnięć. Liv z uśmiechem oparła stopę na jego łopatkach. – Wstawaj, Loran.Niemożliwe, że tylko na tyle cię stać. – Nie mogę.Złamałaś mi żebro.Jestem tego pewien.– Żołnierz podniósł głowę, spoglądając w ich stronę.– Powiedz jej coś, Sable.Ta dziewczyna nie ma litości.Tak się nie trenuje. Sable roześmiał się tym samym uwodzicielskim śmiechem, który Aria słyszała w korytarzach. – Mylisz się, Loran.Tylko tak się trenuje. Liv odwróciła się, zauważając Sable’a, i jej uśmiech na chwilę się rozszerzył.Wtedy dostrzegła Roara.Mijały sekundy, a ona nie mogła się ruszyć.Nie odwróciła wzroku.Nie mrugnąwszy nawet okiem, uniosła miecz i zatknęła go za plecami. Gdy się do nich zbliżała, Aria nie mogła przestać gapić się na dziewczynę, o której tyle słyszała przez ostatnie miesiące.Dziewczynę, która miała we władaniu serce jej najlepszego przyjaciela.W której płynęła ta sama krew co w Perrym. – Co tu robisz? – zapytała.Pchnięcie, które otarło jej policzek, zostawiło czerwony ślad, ale reszta jej twarzy straciła kolor.Była tak blada jak Roar. – Mógłbym cię zapytać o to samo.– Słowa Roara były obojętne, ale jego głos kipiał od emocji, a żyły na jego szyi nabrzmiały.Ledwie nad sobą panował. Sable patrzył to na jedno, to na drugie i się uśmiechał. – Twoi przyjaciele przybyli na ślub.
Arii zamarzła krew w żyłach. Sable dostrzegł jej zaskoczenie. – Nie wiedziałaś? – zapytał, unosząc brew.– Wysłałem wiadomość waszemu plemieniu.Przybyliście w samą porę.Liv i ja staniemy się małżeństwem już za trzy dni. Małżeństwem.Liv wychodziła za mąż.Aria nie wiedziała, co ją tak zaszokowało.Była to przecież część umowy zawartej pomiędzy Vale’em a Sable’em.Liv miała zostać żoną wodza w zamian za jedzenie.Coś tu jednak wydawało się nie w porządku i budziło jej podejrzenia. Wtedy zobaczyła, jak blisko siebie stoją Liv i Sable.Oni stali razem. Sable pogładził palcem ślad na policzku Liv.Jego dotyk był przeciągły – palce powędrowały wzdłuż jej szyi, tym samym jego gest stał się bardzo zmysłowy. – Do tego czasu siniec przybierze odcień czystej purpury.– Sable objął Liv w pasie.– Ukarałbym Lorana, ale zrobiłaś to za mnie. Liv ani na chwilę nie spuściła wzroku z Roara. – Niepotrzebnie przybyliście – odezwała się.Sens jej słów był dla Arii jasny: to Roar niepotrzebnie przybył.Liv chce wyjść za mąż. U Arii wystąpiła niekontrolowana wściekłość.Dziewczyna gryzła wewnątrz wargę, aż poczuła smak krwi.Roar zamienił się w kamień.Musiała go stąd zabrać. – Czy moglibyśmy gdzieś odpocząć? To była długa podróż. Liv zamrugała powiekami, po raz pierwszy odnotowując obecność Arii.Patrzyła to na Roara, to na nią, oddychając równomiernie. – Kim jesteś? – Wybacz moje maniery – odezwał się Sable.– Myślałem, że się znacie.Liv, poznaj Arię.– Gestem ręki przywołał jednego ze swoich ludzi.– Pokaż im pokoje gościnne przy mojej komnacie – polecił, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha.– Później w czwórkę zjemy kolację.Będziemy dziś świętować. Pokój Arii był zimny i skromnie urządzony: proste łóżko i krzesło z oparciem z rogów jelenia.Jedyne światło dochodziło przez obskurne okno z fazowanego szkła, osadzone głęboko w grubej ścianie z kamienia. Pokój Roara znajdował się przez ścianę, ale przyjaciel poszedł za nią.Aria zamknęła drzwi i objęła go mocno.Jego mięśnie były tak napięte, że aż drżał. – Nie rozumiem.Liv pozwoliła mu się dotknąć. – Wiem.Tak mi przykro – odpowiedziała, krzywiąc się na dźwięk smutku w jego głosie.
Nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć.Pamiętała rozmowę, jaką odbyli niedługo po opuszczeniu Fal.Nadal czuła w sobie jad zatruwający jej ciało, a żołądek skręcał się na myśl, że zostawiła Perry’ego.Roar mówił wtedy o prawdzie.Dziś stracił prawdę, tak jak ona straciła ją miesiące temu, kiedy dowiedziała się, że w połowie jest Wykluczoną.Jej życie opierało się na fundamencie, który nagle się rozpadł, a ona nadal nie odnalazła równowagi.Żadne jej słowa nie mogły mu teraz pomóc, obejmowała go więc tak długo, aż zdołał ustać samodzielnie. Kiedy od siebie odstąpili, zmroziła ją złość w jego brązowych oczach.Aria pochwyciła jego dłoń.Roar, tylko nie zrób nic Sable’owi.On tylko na to czeka.Nie daj mu powodu, by mógł cię skrzywdzić. Nie odpowiedział.Aria pierwszy raz żałowała, że nie może dosłyszeć jego myśli. Pokręcił głową. – Nie.Ty mu go nie daj.– Odsunął się i usiadł, opierając się plecami o drzwi. Aria usiadła na łóżku i rozejrzała się po niewielkim pokoju.Nie wiedziała, co robić.Przez ostatnie dwa tygodnie tak tu się spieszyli, że niemal biegli.Teraz, gdy w końcu znaleźli się na miejscu, czuła się jak w pułapce. Roar przyciągnął do siebie kolana i oparł głowę na dłoniach.Jego przedramiona były napięte, a palce mocno zaciśnięte.Za kilka godzin będą jeść posiłek z Liv i Sable’em.Jak by to było siedzieć przy stole naprzeciw Perry’ego i innej dziewczyny? Patrzeć, jak gładzi jej policzek, tak jak Sable dotknął Liv? Nigdy nie było mowy o tym, by mogli opuścić Rim bez Liv.Przez myśl im nawet nie przeszło, że Liv mogłaby chcieć tu zostać. Aria położyła swoją torbę na kolanach, czując mały wzgórek pod podszewką.Wcześniej owinęła Wizjer w kawałek szmatki, razem z garścią sosnowych igieł, by zamaskować jego syntetyczny zapach, na wypadek gdyby Sable przeszukał jej rzeczy.Co chwila słyszała ciężkie kroki strażników na korytarzu, a drzwi nie miały zamka.Podczas ich pobytu tutaj kontaktowanie się z Hessem lub Sorenem będzie niemal niemożliwe. Przeszukiwała torbę, aż znalazła figurkę sokoła.Poczuła nagłe i silne ukłucie tęsknoty.Przypomniała sobie, jak Perry w noc ceremonii opierał się o drzwi sypialni Vale’a, trzymając kciuki zatknięte za paskiem.Wyobraziła sobie jego wąskie biodra i szerokie ramiona.Całą jego uwagę skupioną na niej.Za każdym razem gdy patrzył na nią, czuła, że widzi ją taką, jaka jest naprawdę.
Mając ten obraz w głowie, udawała, że może rozmawiać z Perrym przez figurkę sokoła, tak jak rozmawia z Roarem. Jesteśmy na miejscu, Perry, ale nie jest dobrze.Twoja siostra.bardzo chciałam ją polubić, ale nie mogę.Przykro mi – nie mogę.Może źle zrobiłam, wyruszając bez ciebie.Może gdybyś tu był, namówiłbyś Liv, by nie wychodziła za Sable’a, i pomógłbyś nam odnaleźć Wielki Błękit.Obiecuję ci jednak, że znajdę jakiś sposób. Tęsknię za tobą. Tęsknię.Tęsknię.Tęsknię. Przygotuj się, bo kiedy znów się spotkamy, już nigdy cię nie opuszczę.