PEREGRINE
Kiedy Perry zostawił Roara, podążył szlakiem nad zatokę.Nigdy wcześniej nie biegł tak szybko i nie zatrzymał się, zanim nie znalazł się na przystani.Wylan i Gren krzyczeli do siebie, odwiązując lekką łódź wiosłową.Ich ubrania łopotały na wietrze.Łódka uderzała o przystań, wznosząc się na spienionych falach, i wprawiała w drżenie deski podestu.Serce Perry’ego zadrżało, kiedy zobaczył tylko dwie łodzie.Większość rybaków nadal była na morzu. – Jak daleko są pozostali? – krzyknął Perry. Wylan rzucił mu gniewne spojrzenie. – To ty jesteś Videm, prawda? Perry pobiegł wzdłuż brzegu do skalistego falochronu, wysuniętego w morze niczym wielkie ramię ochraniające przystań.Wskoczył na kamienie i zaczął przeskakiwać z głazu na głaz.Ochlapywały go fale morskiej wody wystrzeliwujące niczym gejzery spomiędzy skał i zalewające mu nogi.Na końcu falochronu Perry zatrzymał się i rozejrzał wokół.Ogromne fale okraszone białą pianą sunęły do brzegu.Przerażający widok.Perry zobaczył też to, co chciał zobaczyć.Pięć łodzi zmierzało w stronę przystani, unosząc się na powierzchni wzburzonego żywiołu niczym korki od butelek. – Stój, Perry! – Reef pokonywał głazy, próbując dostać się do Perry’ego.Gren i Wylan byli tuż za nim, obaj obwieszeni grubą i długą liną. – Nadpływają – krzyknął Perry.Kto tam jeszcze pozostał? Mżawka zamazywała wszystko, nawet mając jego wzrok, trudno było dostrzec twarze rybaków aż do chwili, gdy pierwsza łódź minęła falochron.Perry
zauważył przerażone miny mężczyzn, których życie obiecywał chronić.Jeszcze nie byli bezpieczni, lecz woda w zatoce nie była tak wzburzona jak na otwartym morzu.Kiedy druga i trzecia łódź dobiły do brzegu, Perry poczuł, że znów może oddychać.Jeszcze chwila i będzie mógł powiedzieć, że nikogo nie stracił. Wtedy nadpłynęła czwarta łódź, co oznaczało, że na wodzie pozostała już tylko jedna.Perry czekał, a kiedy zobaczył ją wyraźnie, zaklął.W piątej łodzi siedzieli Willow i jej dziadek, przytrzymując maszt, bladzi ze strachu.Między nimi z opuszczonymi uszami siedział skulony Pchlarz. Perry zeskoczył z falochronu po stronie oceanu, zbliżając się do rozbijających się o niego fal, kiedy na horyzoncie pojawił się błysk, który oślepił ich wszystkich.Burza rozpętała się na dobre.Na wodę padały ciskane z gniewną siłą leje, które pozostawiały na zasnutym groźnie niebie rażące niebieskie linie.Znajdowali się wiele kilometrów od uderzenia burzy, ale Perry instynktownie schylił się i poślizgnął, odrapując sobie goleń. – Perry, wracaj! – wrzasnął Reef.Fale niemiłosiernie uderzały w skały z każdej strony, niczym w bezlitosnym ataku. – Jeszcze nie.– Huk morza sprawił, że Perry ledwie słyszał swój głos. Łódź Willow zboczyła z kursu i gwałtownie ruszyła prosto na falochron.Willow krzyczała coś, otaczając usta dłońmi. Gren, nie wiadomo skąd, pojawił się obok Perry’ego, próbując utrzymać równowagę. – Stracili ster.Nie mają kontroli nad łodzią. Perry wiedział dokładnie, co wydarzy się dalej, tak samo jak pozostali. – Opuścić statek! – wrzasnął Wylan.– Wyskakujcie! Stary Will poderwał Willow na nogi.Ujął jej twarz w dłonie, przekazując jej rozpaczliwą wiadomość, której Perry nie mógł dosłyszeć.Potem objął ją pospiesznie i pomógł jej wyskoczyć z dziobu łodzi prosto w fale.Pchlarz rzucił się za nią, a na koniec, z zaskakująco spokojną miną, łódź opuścił Stary Will. Sekundy mijały z zawrotną prędkością.Ogromna fala porwała łódź, spychając ją na silny prąd.Łódź podryfowała gwałtownie w stronę brzegu, jej rufa roztrzaskała się o skały jakieś dziesięć kroków od Perry’ego.Fala złamała ją wpół, odłamki drewna i drzazgi wystrzeliły w powietrze.Perry uniósł ręce, by się przed nimi ochronić.
Mocno zamrugał oczami, żeby złapać ostrość widzenia, i zauważył, że prąd znosi Willow wprost na spienioną wodę wymieszaną ze szczątkami łodzi. – Lina! Teraz! – zawołał Reef. W pobliżu Wylan rzucił linę z dokładnością urodzonego rybaka.Bez niej Willow roztrzaskałaby się o skały.W ten sposób mieli szansę bezpiecznie wyciągnąć ją z wody. – Willow! – zawołał Perry.– Łap linę. Patrzył, jak dziewczynka szuka wzrokiem dziadka, jej ruchy były gwałtowne i gorączkowe.Po chwili dostrzegł jej przerażenie, kiedy zobaczyła, jak woda porywa Starego Willa w głąb morza.Przytopiła ją fala i serce Perry’ego na chwilę przestało bić.Willow wypłynęła na powierzchnię, krztusząc się i rozpaczliwie łapiąc oddech.W panice starała się dopłynąć do liny, aż w końcu ją złapała. Perry zszedł na skały tak nisko, jak tylko się odważył, i zbierając całą siłę, jaką miał w nogach, przygotował się, by wyciągnąć Willow. Kiedy fala się wzmogła, Wylan i Gren pociągnęli za linę.Willow przecięła falę niczym strzała.Perry chwycił ją, a wtedy zwaliła go z nóg i uderzyła czołem w jego brodę.Gdy upadli na skały, Perry poczuł ból w żebrach.Trzymał ją w objęciach tylko przez chwilę, zanim Reef podniósł dziewczynkę do góry. – Uciekaj stamtąd, Peregrine! – wrzasnął, unosząc Willow na falochron. Tym razem Perry nie odpowiedział.Nie będzie mógł się stamtąd ruszyć, dopóki nie wyciągnie Starego Willa. Wylan rzucił kolejną linę.Wylądowała niedaleko Starego Willa, ale rybak z trudem utrzymywał się na powierzchni, a jego głowa ledwo wystawała ponad fale. – Ruszaj się, Will! Płyń! – zawołał Perry. Leje eteru uderzały coraz bliżej, a fale, które kilka minut wcześniej miały dwa czy trzy metry, teraz były dwukrotnie większe i zaczęły przykrywać falochron. – Dziadku! – krzyknęła Willow, jakby wiedziała.Jakby przeczuwała, co stanie się za chwilę. Stary Will zniknął pod wodą. Perry doskoczył do Wylana i złapał za linę.Za nim rozległy się głosy Grena i Reefa: – Nie! Perry zdążył już jednak zanurkować.
Cisza panująca pod wodą zaszokowała go.Zacisnął palce na końcu liny i odepchnął się od falochronu.Jego stopa uderzyła w coś twardego – deskę, a może skałę? – kiedy wypływał na powierzchnię.Fale wokół niego narastały jak ściany.Widział tylko wodę do chwili, aż prąd wyciągnął go z doliny fali.Płynąc ku powierzchni, Perry czuł, jak ściska go w żołądku.Po chwili znalazł się na krawędzi fali, skąd mógł zobaczyć skały, na których przed chwilą stał.Mijały sekundy, a on nie był ani trochę bliżej miejsca, w którym chciał się znaleźć. Perry podpłynął do miejsca, gdzie ostatni raz widział Willa.Prąd wody był tu bardzo silny i ściągał go z powrotem w stronę falochronu.Pchlarz przebierał łapami jakieś pięć metrów od niego.W pobliżu Stary Will walczył o utrzymanie się na powierzchni, a jego srebrnosiwe włosy mieszały się ze wzburzoną morską pianą. Kiedy Perry podpłynął do niego, rybak był blady jak ściana. – Trzymaj się, Will! – Perry obwiązał go liną i krzyknął w stronę brzegu, jednocześnie machając rękami, by zaczęli ciągnąć. Minęły sekundy, zanim poczuł, że włókna liny napinają się pod jego dłońmi.Przesunęli się w stronę brzegu, ale tylko nieznacznie.Po kolejnym pociągnięciu Perry miał pewność, że we dwóch byli za ciężcy dla Wylana.Zerknął na falochron i zobaczył, jak ciemne granitowe głazy na chwilę zalewa biały błysk.Burza szła w ich stronę i była coraz bliżej. Perry puścił linę i Stary Will ruszył do brzegu.Perry płynął za nim, mobilizując swoje zmęczone mięśnie do jeszcze większego wysiłku.Z każdym wymachem rąk czuł, jakby podnosił własny ciężar.Z falochronu dobiegały go głosy Reefa i Grena.Zmuszał się, by płynąć.Jeszcze tylko kilka metrów. Nagły prąd zagarnął go, jakby hakiem odciągając w stronę otwartego morza.Równie gwałtownie fala zmieniła kierunek i Perry zorientował się, że niebywale szybko zbliża się do falochronu.Zakrył głowę rękami i przyciągnął do siebie nogi.Jego stopy mocno uderzyły o coś twardego, po czym przekręcił się na bok i z impetem wpadł na skały. Czuł tylko ból.Słyszał chrzęst kręgosłupa.Prawe ramię doprowadzało go do szału.Perry dotknął ręki, by sprawdzić, co z nią nie tak.Jego ramię było odgięte nie w tę stronę, co trzeba.Wyrwane ze stawu. To nie mogło się dziać naprawdę.Perry płynął, używając zdrowego ramienia, i błagał swoje nogi, by jeszcze bardziej się wytężyły, ale każdy ruch powodował ostry przeszywający ból w ręce.Przez spienione fale znów zobaczył falochron.Bear i Wylan ciągnęli razem za linę, holując do brzegu Starego Willa.Willow i Pchlarz stali obok, przemarznięci
i przemoczeni.Reef i Gren krzyczeli do niego ze skał, gotowi wyciągać go z wody.Perry kopał, ale jego nogi nie odpowiadały.Nie ruszały się tak, jak chciał.Krztusił się morską wodą i nie mógł złapać oddechu. Był tylko jeden sposób, aby się z tego wydostać.Przestał płynąć i zanurzył się pod wodę.Złapał się za nadgarstek i poczekał chwilę, by upewnić się w swojej decyzji, po czym pociągnął rękę na ukos.Przed oczami pojawiły mu się czerwone plamy.Miał wrażenie, jakby rozrywał sobie mięśnie, ramię eksplodowało bólem, ale staw nie chciał prawidłowo pracować.Perry opuścił rękę.Nie mógł spróbować raz jeszcze.Był przekonany, że na pewno wtedy zemdleje. Skierował się ku górze, próbując przebić się przez kłęby wody, czując, że nie ma czym oddychać.Kopał coraz mocniej, szukając i szukając powierzchni. Wciąż szukając. Nagle uświadomił sobie, że nie wie, gdzie jest góra, a gdzie dół.Czuł, że może owładnąć nim strach, ale zmobilizował się, by płynąć spokojnie.Panika oznaczałaby koniec.Długie sekundy później jego płuca zaczęły domagać się tlenu, a panika przyszła sama.Nie miał już kontroli nad swoim ciałem. Wiedział, że nie może oddychać.Nie może nabrać powietrza.Bez względu na to, jak bardzo z tym walczył, nie mógł się jednak powstrzymać.Ból w płucach i głowie był większy niż w ramieniu.Nigdy wcześniej nie czuł tak silnego bólu. Otworzył usta i zrobił wdech.Poczuł w gardle eksplozję chłodu, ale natychmiast wypluł lodowatą wodę.Przed oczami znów pojawiły mu się czerwone plamy, a jego torsem szarpały konwulsje. Opadał w chłodne głębiny, gdzie robiło się coraz ciemniej, ciszej i posępniej.Czuł, jak jego kończyny się rozluźniają, a w miejsce bólu pojawia się przeszywający smutek. Aria.Dopiero co ją odzyskał.Nie chciał odchodzić.Nie chciał jej zranić.Nie chciał. Coś uderzyło go w szyję.Łańcuch Wodza Krwi.Chwycił się go i nagle zdał sobie sprawę, że ktoś ciągnie go ku górze. Wypłynął na powierzchnię i zaczął wypluwać morską wodę.Jego całym ciałem wstrząsały drgawki.Czuł, jak wokół jego żeber zawiązuje się lina, za którą Gren i Wylan ciągną go w stronę skał, a ktoś popycha go od tyłu.Mógł to być tylko Reef. Bear złapał go za ramię, przeklinając, gdy niemal wpadł do wody. – Ramię – wycedził Perry przez zaciśnięte zęby.
Bear zrozumiał.Objął Perry’ego w pasie i zaczął go nieść tam, gdzie nie mogły dosięgnąć ich fale.Kiedy postawiono go na ziemi, Perry i tak szedł dalej.Desperacko wspinał się po falochronie, aż w końcu znalazł się na piasku.Dopiero wtedy padł na ziemię i zwinął się w kłębek, uciskając bolący brzuch – bolące ramię – bolące gardło.Miał wrażenie, że skopano mu płuca, aż pokryły się sińcami. Perry krztusił się i męczył, próbując normalnie oddychać.W końcu otarł sól z oczu. Poczuł bolesny wstyd.Bezsilny leżał na plecach, otoczony swoimi ludźmi. Gren kręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.Stary Will stał nad nim z przytuloną do jego boku Willow.Reef dyszał ciężko, a blizna na jego policzku zrobiła się intensywnie czerwona.Nad nimi eter wił się ogromnymi, złowieszczymi wirami. – Jego ramię jest przemieszczone ze stawu – powiedział Bear. – Pociągnij je w górę i na ukos – powiedział Reef.– Powoli, ale zdecydowanie, i bez względu na wszystko nie przestawaj.Zrób to szybko.Musimy się dostać do wioski. Perry zamknął oczy.Wokół jego nadgarstka zacisnęły się ogromne dłonie.Po chwili usłyszał głos Beara. – To ci się nie spodoba, Perry. Bear miał rację. Trzęsąc się z nerwów i zimna, Perry wdrapał się na swoją antresolę, przytulając do boku obolałą rękę.Sycząc z bólu, niezdarnie ściągnął przez głowę przemoczoną koszulę i rzucił ją na dół.Wylądowała na gzymsie kominka, bezładnie z niego zwisając.Położył się i raz po raz wciągał powietrze w zmasakrowane płuca, obserwując eter przez szczelinę w dachu.Kapał przez nią deszcz, a jego krople lądowały na torsie Perry’ego i spływały na materac. Tylko kilka minut.Potrzebował odrobiny samotności, zanim znów stanie przed plemieniem. Zamknął oczy.Widział, jak Vale przemawia do tłumu.Jak siedzi u szczytu stołu w kantynie i mierzy wszystkich spokojnym wzrokiem.Jego brat nigdy nawet się nie potknął na oczach Fal.A on? Zrobił słusznie, ratując Starego Willa.Dlaczego więc nie mógł uspokoić oddechu? Dlaczego miał ochotę mocno w coś walnąć? Drzwi otworzyły się z impetem, uderzając z trzaskiem o kamienną ścianę.Do środka dostał się podmuch zimnego wiatru. – Perry? – odezwał się głos na dole.
Perry skrzywił się zawiedziony.Nie był to głos, który chciał usłyszeć.Jedyny, którego byłby w stanie teraz słuchać.Czy Roar ją znalazł? – Nie teraz, Cinder.– Perry nastawił uszu w oczekiwaniu na dźwięk zamykających się drzwi.Mijały sekundy i nic się nie działo.Spróbował raz jeszcze, tym razem z większym naciskiem. – Cinder, idź sobie. – Chciałem wyjaśnić, co się stało. Perry usiadł.Przemoczony Cinder stał na dole.W dłoni trzymał swoją czarną czapkę.Miał spokojną, ale zdeterminowaną minę. – Teraz chcesz rozmawiać? – Perry usłyszał w swoim głosie rozgniewany ton ojca.Wiedział, że powinien się powstrzymać, ale nie potrafił.– Pojawiasz się, kiedy chcesz mówić, i znikasz, kiedy nie masz ochoty? Jak teraz będzie? Jeśli zostajesz, to byłoby miło, gdybyś się postarał nie palić nam jedzenia. – Próbowałem pomóc. – Chcesz pomóc, tak? – Perry zeskoczył z antresoli, mamrocząc pod nosem przekleństwa, kiedy ból znów przeszył mu ramię.Podszedł do Cindera zdecydowanym krokiem.Chłopiec patrzył na niego wielkimi, przenikliwymi oczami.Perry machnął w stronę otwartych drzwi.– To może coś na to poradzisz? Cinder spojrzał na deszcz, a potem z powrotem na Perry’ego. – To dlatego chcesz, żebym został.Myślisz, że jestem w stanie powstrzymać eter? Do Perry’ego nagle dotarło, co robi.Nie myślał jasno.Nie wiedział, co mówi.Pokręcił głową. – Nie.Nie dlatego. – Nieważne – Cinder cofnął się w stronę wyjścia.Żyły na jego szyi zaczęły lśnić niebieskim światłem, takim jak eter.Pod skórą wyglądały jak rozczapierzone gałęzie oplatające jego szczękę, policzki i czoło. Perry tylko dwa razy widział go w takim stanie – po raz pierwszy, kiedy Cinder spalił mu rękę, i po raz drugi, kiedy wyciął w pień plemię Krukorów – a mimo to znów był zaskoczony. – Nigdy nie powinienem był ci zaufać – krzyknął Cinder. – Czekaj – powiedział Perry.– Niepotrzebnie to powiedziałem. Było jednak za późno.Cinder odwrócił się na pięcie i wybiegł na zewnątrz.