PEREGRINE
Perry szedł plażą w stronę Arii świadom każdego swojego kroku.W najlepszym razie spędzą wspólnie zaledwie kilka minut, więc spieszył do niej ile sił w nogach. W połowie drogi spotkał Roara. – Nastawisz uszu? – zapytał Perry. – Jasne – odparł Roar i mijając przyjaciela, dał mu lekkiego kuksańca w ramię. Aria wstała, kiedy do niej podszedł.Zgarnęła swoje ciemne włosy na ramię. – Jesteś pewien, że to w porządku? – zapytała, patrząc mu przez ramię. – Przynajmniej na chwilę – odparł.– Roar nasłuchuje.Reef jest daleko na szlaku.– Czuł się źle, że muszą go pilnować mężczyźni z jego własnego plemienia, ale był w stanie zrobić wszystko, żeby zostać z nią sam na sam. – Znalazłeś Cindera? Pokręcił głową. – Jeszcze nie.Ale znajdę.– Chciał ją objąć, wyczuł jednak jej nastrój.Czymś się zdenerwowała.Domyślał się, co mogło być przyczyną.– Twig jest Audem.Powiedział mi, co się stało w kantynie.Co mówili ludzie. – To nic ważnego, Perry.Głupie plotki. – Daj im tydzień – powiedział.– Odpuszczą sobie. Odwróciła wzrok, nie udzielając odpowiedzi. Perry potarł brodę, nie wiedząc, dlaczego nadal udają. – Co się dzieje, Ario? – zapytał. Skrzyżowała ramiona na piersiach.Jej emocje stawały się coraz chłodniejsze, aż w końcu zrobiły się zimne jak lód.Perry próbował obronić się przed ciężarem, którym nagle został obarczony. – Hess wie, że tu jestem – powiedziała w końcu.– Każe mi ruszać w drogę.Za kilka dni. Pamiętał to nazwisko.Hess to Osadnik, który wyrzucił Arię z Podu. – Czy wie, że wyprawa na północ jest jeszcze zbyt niebezpieczna? – Tak – odpowiedziała.– Ma to gdzieś.
Owładnął nim jej strach. – Groził ci? – zapytał, czując zamęt w głowie. Aria pokręciła głową.Nagle to do niego dotarło. – Ma Talona.Posługuje się nim, prawda? Pokiwała głową. – Przepraszam.To jedyna rzecz, na temat której wolałabym umieć cię okłamać.Nie chciałam cię tym obarczać. Perry zacisnął dłonie w pięści tak mocno, aż zaczęły boleć.Choć to Vale ukartował porwanie, Perry czuł się za nie odpowiedzialny.Wiedział, że to uczucie nie minie aż do chwili, kiedy Talon wróci do domu.Spojrzał na plażę. – To tutaj go porwano – powiedział.– Dokładnie w tym miejscu.Patrzyłem, jak Osadnicy kopią go w brzuch i ciągną do swojego pojazdu na szczycie tamtej wydmy. Aria podeszła krok bliżej i wzięła go za ręce.Jej palce były chłodne i delikatne, ale uścisk mocny. – Hess go nie skrzywdzi – powiedziała.– Chce Wielkiego Błękitu.Da nam Talona w zamian. Perry nie mógł uwierzyć, że będzie musiał wykupić swojego bratanka.Zdał sobie sprawę, że w przypadku Liv będzie musiał zrobić coś innego.Vale oddał ich oboje w zamian za jedzenie.Wszystkie drogi prowadziły na tereny Rogów.Perry potrzebował Wielkiego Błękitu dla swojego plemienia.Musiał też uregulować dług wobec Sable’a za to, że Liv się nie pojawiła.Może wtedy jego siostra w końcu wróci do domu. – To wcześniej, niż sądziłem – powiedział – ale idę z tobą.Wyruszymy za kilka dni.Oby przełęcz okazała się możliwa do pokonania. – A jeśli nie? – Będziemy się zmagać z lodem – odparł Perry, wzruszając ramionami.– Zajmie nam to dwa razy więcej czasu, ale może nam się uda.Przeprowadzę nas. Aria uśmiechnęła się na jego słowa.Nie wiedział dlaczego, nie miało to jednak znaczenia.Uśmiechała się. – W porządku – odpowiedziała.Objęła go i przytuliła twarz do jego torsu.Perry odgarnął włosy z jej ramienia i wciągnął w płuca jej zapach, pozwalając ukoić się sile jej emocji.Z każdym oddechem jego złość przechodziła w pożądanie. Kciukiem śledził linię jej kręgosłupa.Miała w sobie tyle gracji i siły.Po chwili Aria odsunęła się nieco, by spojrzeć mu w oczy. – Właśnie tak.– Chciał jej powiedzieć, że tak właśnie powinni byli
do siebie wrócić wtedy w lesie.O tym myślał przez całą zimę – za tym tęsknił.Nie mógł jednak przestać martwić się tym, jak się czuła i jak na niego patrzyła. – Tak – odpowiedziała.– Właśnie tak. Perry schylił się i pocałował ją w usta.Przytuliła się do niego, tak że mógł poczuć ciepły oddech na swoim policzku i nic już nie istniało oprócz jej ust, jej skóry i ciepła jej ciała.Nie mieli zbyt wiele czasu.W pobliżu byli ludzie.Ledwie o tym pamiętał.Teraz była jego całym światem, a on pragnął więcej. Słysząc ostrzegawczy gwizd Roara, Perry zastygł, z ustami wciąż na jej szyi. – Powiedz, że tego nie słyszałaś. – Słyszałam. Jeszcze raz usłyszał sygnał Roara, tym razem głośniejszy i ponaglający.Perry skrzywił się i cofnął dłonie.Był owładnięty jej zapachem.Rozstać się z nią było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. – Naznaczymy cię przed wyruszeniem w drogę.A jeśli chodzi o ukrywanie tego, co nas łączy.przestańmy.To, że nie wolno mi cię dotknąć, doprowadza mnie do szału. Aria uśmiechnęła się do niego. – Niedługo wyruszamy.Nie możemy wytrzymać do tego momentu? – Lubisz patrzeć na to, jak cierpię? – Nie pożałujesz tego czekania, obiecuję – powiedziała, śmiejąc się cicho.– A teraz idziemy. Pocałował ją raz jeszcze, po czym oderwał się od niej i pobiegł plażą tak lekko, jakby nic nie ważył. Roar patrzył na niego z uśmiechem od ucha do ucha. – To było urocze, Perry.Mnie też to doprowadza do szału. Perry roześmiał się i lekko trzepnął przyjaciela w głowę, kiedy go mijał. – Nie wszystko było przeznaczone dla twoich uszu. W jego stronę zmierzali Bear, Wylan i Reef, który próbował opóźnić moment ich spotkania z Perrym.Kiedy szli razem do wioski, Bear opowiadał o problemach, jakie sprawiała mu para farmerów, Gray i Rowan.Wylan dorzucał swoje trzy grosze średnio co dwanaście kroków, jego głos był ostry i wściekły, jak zawsze.Bez względu na to, co zrobił lub powiedział Perry, dla Wylana to zawsze było za mało – był on jednym z najbardziej oddanych zwolenników Vale’a. Perry słuchał nieuważnie, całą drogę próbując powstrzymać się od
uśmiechu. Godzinę później usiadł na dachu swojego domu – po raz pierwszy od wielu dni był sam.Opuścił ręce na kolana i zamknął oczy, delektując się chłodną mgiełką, którą czuł na skórze.Kiedy bryza od morza ustała, Perry zrobił głęboki wdech i wyczuł ślady Arii.Znajdowała się teraz w środku, w pokoju Vale’a.Przez szczelinę w dachu dobiegł go śmiech.Szóstka grała w kości.Słyszał zwyczajowe przekomarzania się Twiga i Grena.Obaj byli Audami, dlatego bez przerwy gadali, kłócili się i o wszystko rywalizowali. Wokół wioski migotały lampy, z kominów unosił się dym, który mieszał się ze słonym powietrzem.Tak późno wieczorem tylko parę osób nadal było na nogach.Perry położył się, patrząc, jak przez cieńsze warstwy chmur przebija się światło eteru, i nasłuchiwał odgłosów burzy niosących się po centralnym placu wioski. – Jak gorączka u maleństwa? – zapytała kogoś Molly. – Spada, chwała niebu – padła odpowiedź.– Teraz śpi. – Dobrze, niech odpoczywa.Rano zabiorę dziecko nad morze.To otworzy mu płuca. Perry wciągnął powietrze, pozwalając, by morska bryza wypełniła jego płuca.Dorastał pod opieką wielu osób, tak jak dziecko, o którym mówiono.Kiedy był mały, żeby zasnąć, wdrapywał się na kolana tego, kto był najbliżej.Kiedy miał gorączkę albo ranę wymagającą szwów, Molly czuwała nad jego zdrowiem.Fale były niewielkim plemieniem, ale za to wielką rodziną. Perry zastanawiał się, gdzie podziewa się teraz Cinder, ale wiedział, że sam do nich wróci, tak jak mówił Roar.Kiedy Perry go zobaczy, najpierw skarci go za to, że uciekł, ale potem dowie się, co zaszło w kantynie. – Perry! Usiadł, aby pochwycić koc rzucony mu z dołu. – Dzięki, Molly. – Nie wiem, czemu siedzisz tam na górze, kiedy wszyscy grzeją się w twoim domu – powiedziała i poszła. Molly jednak wiedziała.W tak niewielkim plemieniu utrzymało się tylko kilka sekretów.Wszyscy wiedzieli o jego koszmarach.Tutaj mógł przynajmniej spędzić bezsenną noc na wyłapywaniu zapachów, które niosła bryza, i obserwowaniu światła przebijającego się przez chmury.Co za dziwna wiosna, z tak grubą warstwą chmur na niebie.Choć Perry bardzo bał się eteru, jakaś część niego czułaby się lepiej, gdyby mógł go
teraz zobaczyć. Spotkał Brooke, kiedy o świcie opuszczał wioskę.Przez ramię przewiesiła łuk i kołczan. – Gdzie się wybierasz? – Tam gdzie ty – powiedział.Była Videm i jedną z najlepszych łuczniczek w plemieniu, więc Perry przydzielił jej zadanie wyszkolenia wszystkich Fal na łuczników.Jej lekcje odbywały się blisko pola, na którym miał się spotkać z Bearem. Podczas ich spaceru panowało kłopotliwe milczenie.Perry zauważył, że Brooke nadal nosiła na szyi groty jego strzał, i starał się nie myśleć o dniu, kiedy jej je podarował, ani o tym, co oznaczały dla nich obojga.Zależało mu na niej i nic nie mogło tego zmienić, ale między nimi wszystko było skończone.Powiedział jej to zimą tak delikatnie, jak tylko umiał, z nadzieją że ona wkrótce to zrozumie. Kiedy dotarli do wschodniego pola, kłótnia między dwoma farmerami sięgała zenitu – Rowan i Gray żądali od Perry’ego większej pomocy, niż mógł im ofiarować.Masywny Bear stał między nimi z łagodną miną małego kotka. – Popatrz tylko na to – powiedział Rowan, młody farmer, którego dziecko minionej nocy miało gorączkę.Podniósł ociekający błotem but.– Potrzebuję muru oporowego.Czegoś, co powstrzyma osuwanie się skał ze wzgórza.Potrzebuję też systemu kanalizacyjnego. Perry spojrzał na zbocze góry półtora kilometra dalej.Burze eterowe obróciły w popiół niższe jej partie.Wraz z nadejściem wiosennych deszczów fale błota i drobnych skał zaczęły spływać po zboczu.Kształt całego wzgórza uległ zmianie, bo nie było już na nim drzew, które mogłyby utrzymywać ziemię. – To jeszcze nic – powiedział Gray.Był o głowę niższy od Beara i Perry’ego.– Połowa mojej ziemi jest pod wodą.Potrzebuję ludzi.Potrzebuję wołów.I to bardziej niż on. Gray miał życzliwą twarz i łagodne usposobienie, ale Perry często czuł od niego gniew.Gray nie posiadał żadnego Zmysłu.Nie był Naznaczony jak większość ludzi, ale nie znosił tego w sobie.Kiedy był młody, chciał zostać wartownikiem albo członkiem straży, te stanowiska obejmowali jednak Audzi i Vidowie, których Zmysły dawały im przewagę nad innymi.Jako że wybór miał ograniczony, Grayowi pozostała jedynie uprawa ziemi. Perry już wcześniej słyszał skargi Graya i Rowana, ale potrzebował środków, których od niego żądali – siły ludzkiej, koni, wołów – do
istotniejszych zadań.Perry nakazał wybudowanie zasieków wokół wioski i wykopanie drugiej studni przy kantynie.Zarządził wzmacnianie murów i poprawienie składu broni.Nakazał też, by każdy członek plemienia od szóstego do sześćdziesiątego roku życia nauczył się choćby podstaw posługiwania się łukiem i nożem. Perry miał tylko dziewiętnaście lat i jak na Wodza Krwi był młody.Wiedział, że uchodzi za niedoświadczonego.Za łatwy cel.Był przekonany, że wiosną wioskę najadą wędrowne watahy plemion, które przez eter straciły swoje domy.Przy akompaniamencie nieustających apelów i próśb Graya i Rowana Perry wygiął plecy, czując, że kiepsko się wyspał.Czy po to stał się Wodzem Krwi? Żeby brnąć przez podmokłe pola i wysłuchiwać awantur? Nieopodal Brooke uczyła synów Graya – w wieku siedmiu i dziewięciu lat – jak posługiwać się łukiem.Było to dużo ciekawsze niż sprzeczki. Perry nigdy nie cieszył się na ten zakres obowiązków Wodza Krwi.Wcześniej nie zastanawiał się nad tym, jak wyżywi czterysta osób, kiedy skończą się zimowe zapasy, a jeszcze nie pojawią się pierwsze wiosenne plony.Nigdy nie wyobrażał sobie, że udzieli ślubu parze starszej od siebie albo że matka gorączkującego dziecka będzie oczekiwać od niego ratunku, kiedy lecznicze sposoby Molly zawiodą.Zawsze zwracali się do niego, gdy coś szło nie tak. Z zamyślenia wyrwał go głos Beara. – I co ty na to, Perry? – Obaj potrzebujecie pomocy.Jestem tego świadomy.Ale będziecie musieli poczekać. – Jestem rolnikiem, Perry – powiedział Rowan.– Nic mi nie przyjdzie ze strzelania z łuku. – Lepiej się tego naucz – odparł Perry.– Kiedyś może ci to uratować życie i wybawić cię z opresji. – Vale nigdy nie kazał nam tego robić i jakoś dawaliśmy sobie radę. Perry pokręcił głową.Nie wierzył własnym uszom. – Teraz jest inaczej, Rowanie. – Następnej zimy nie będziemy mieć co jeść, jeśli wkrótce nie zaczniemy siać – wtrącił się Gray. Pewny siebie, roszczeniowy ton jego głosu zaskoczył Perry’ego. – Następnej zimy może nas tu nie być. Rowan stanął jak wryty i ściągnął brwi. – A gdzie mielibyśmy być? – zapytał podniesionym głosem.Wymienili z Grayem spojrzenia.
– Chyba nie mówisz poważenie o przeniesieniu plemienia pod Wielki Błękit? – zapytał Gray. – Może się okazać, że nie mamy wyboru – odpowiedział Perry.Pamiętał, jak jego brat bez problemu wydawał polecenia tym mężczyznom.Nie musiał ich przekonywać.Kiedy Vale mówił, podporządkowywali się. – Wyprawa na ziemie Rogów zajmie całe tygodnie – powiedział Bear.– Chyba nie zostawisz Fal na tak długo? Brooke podeszła do nich, ocierając pot z czoła. – Perry, co się dzieje? – zapytała. Zdał sobie sprawę, że czuje palące kłucie u nasady nosa, sięgające aż do zatok.Spojrzał w górę i z jego ust wymknęło się przekleństwo. Chmury w końcu się rozstąpiły.Wysoko nad nimi dostrzegł eter.Nie płynął leniwymi, mieniącymi się prądami jak zwykle o tej porze roku.Zamiast tego nad ich głowami sunęły wartkie, grube strumienie, gniewne i oślepiające.Miejscami pasma eteru wiły się jak węże, tworząc leje, które ciskane w ziemię wzniecać będą ogień. – To zimowe niebo – powiedział Rowan zmieszany. – Tato, co się dzieje? – zapytał jeden z synów Graya. Perry dokładnie wiedział, co się wydarzy.Nie mógł zaprzeczyć temu, co widzi, ani też piekącemu doznaniu w głębi swojego nosa. – Do domu! Już! – powiedział i biegiem ruszył w stronę wioski.Nie mógł przewidzieć, gdzie uderzy burza.Nad morzem? Bezpośrednio w nich? Usłyszał ostrzegawczy ryk rogu, a potem kolejne sygnały alarmujące przebywających na polu rolników, by szukali schronienia.Należało ostrzec też rybaków, ale to było dużo trudniejsze. Perry wpadł do wioski przez główną bramę.Ludzie biegli do swoich domów, w panice krzycząc jeden na drugiego.Perry rozejrzał się po ich twarzach. – Jak ci pomóc? – zapytał Roar, podbiegając do niego. – Znajdź Arię.