PEREGRINE
Gdy Perry wszedł do kantyny, zastał Wylana stojącego na stole przed niewielkim zbiorowiskiem.Było późno i tylko kilka rozproszonych lamp tliło się w spowitej półmrokiem sali.Przeważająca część plemienia udała się do swoich domów na spoczynek. – Jest w gorącej wodzie kąpany.Zawsze był – powiedział Wylan.– Przecież to Osadniczka.Próbował to przed nami ukryć.Mówi, że wyruszy na północ w poszukiwaniu Wielkiego Błękitu, ale w to też nie wierzę.Nie zdziwiłbym się, gdyby nie miał już zamiaru wrócić! – Wróciłem – odezwał się Perry.Był w pełni skoncentrowany, a jego zmysły wyostrzone jak nóż w jego dłoni. Wylan odwrócił się tak gwałtownie, że spadł ze stołu.Ludzie zgromadzeni wokół wstrzymali oddech, a ich spojrzenia skupiły się na ostrzu noża, który Perry miał w dłoni. Bear uniósł dłonie. – O niczym nie miałem pojęcia, Perry.To nie ja.Nigdy bym nie. – Wiem.– Emocje Beara były dowodem jego niewinności.Był tak samo zszokowany jak on sam.Perry wziął głęboki wdech, a jego pole widzenia obrębiły niebieskie kontury.– Kto to zrobił? – Przyglądał się otaczającym go twarzom w poszukiwaniu winnego. Nikt się nie odezwał. – Myślicie, że milczenie was obroni? – Minął Rowana i Starego Willa, z każdym krokiem wciągając w płuca więcej powietrza. Węszył. Sprawdzał. Szukał. – Macie pojęcie, jak wyraźna jest dla mnie wasza wina? W końcu wyczuł zjełczały zapach strachu.Uczepił się go jak liny i dążył po niej do celu.Ludzie cofnęli się w przerażeniu, potykając się o ławy i stoły.Wszyscy z wyjątkiem Graya, który stał nieruchomy jak drzewo.Perry mógł skupić wzrok tylko na nim.Na farmerze, którego twarz była napięta z przerażenia. – Przecież to Kret! Nie jest jedną z nas! Nie ma prawa dostać Znaczeń! Perry z całą siłą rzucił się na Graya.Upadli na podłogę, potrącając
ludzi wokół.Ktoś kopnął Perry’ego w rękę i nóż wypadł mu z dłoni.Poczuł czyjeś ręce na ramionach, ale nie były w stanie go odciągnąć.Był uosobieniem woli i zamiaru.Był czystą, skoncentrowaną siłą, a cały jego strach miał tylko jedno ujście – przez pięści. Pierwszy. Drugi. Dopiero po trzecim ciosie Reef i Bear dali radę go odciągnąć.Przeklinając i szarpiąc się, zdołał jeszcze raz im się wyrwać.Słyszał dźwięk łamanych kości, ale to mu nie wystarczyło.Gray nadal żył.Nadal ruszał się na podłodze. Bear podniósł Perry’ego i odrzucił do tyłu. – Przestań! On ma synów! Perry gruchnął na stół.Reef pojawił się przed nim i blokując go przedramieniem, przycisnął do stołu. – Popatrz na mnie, Perry! Perry zmusił się, by spojrzeć w oczy Reefa. – Pozwól mu odejść na ziemie niczyje – powiedział Reef.– Puść go. Perry popatrzył na dwóch chłopców stojących w tłumie.Wczoraj na polach śmiali się i strzelali z łuku razem z Brooke.Teraz tulili się do siebie ze łzami w oczach. Reef odsunął się, zwalniając uścisk. Gray leżał na boku kilka kroków od niego.Z nosa ciekła mu ciemna krew, która tworzyła kałuże na drewnianej podłodze. – Podnieść go – powiedział Perry.Hyde i Maruder podźwignęli Graya z podłogi i przytrzymali prosto.Gray nie mógł stać o własnych siłach. – Dlaczego? – zapytał Perry.– Dlaczego to zrobiłeś? – Ona nie zasługuje na Znaczenia.Nie jest nawet jedną z nas.Ja jestem. – Już nie – odparł Perry.– Straciłeś ten przywilej.Masz zniknąć z moich ziem do jutra rana. Kiedy Hyde i Maruder ruszyli ku wyjściu, ciągnąc za sobą Graya, Perry spuścił głowę i wypluł ciepłą krew, która zebrała mu się w ustach po otrzymanym w walce ciosie.Kątem oka zauważył, jak gdzieś w oddali miga mu podarty, brzęczący płaszcz Shade’a.Plotkującemu handlarzowi poszczęściło się tego wieczoru. – Jesteś kłamcą, Peregrine. Perry podniósł wzrok i za gorzkim tonem głosu podążył w tłum, odnajdując twarz kryjącego się tam Wylana.
– Podejdziesz tu i to powtórzysz? – zapytał Perry. – A jeśli to zrobię, to mnie też pobijesz? – Wylan pokręcił głową.– Jesteś gorszy niż Vale – powiedział pod nosem, po czym wyszedł. Twig popchnął Wylana po drodze.Tani chwyt był tym bardziej zaskakujący, że pochodził od kogoś tak honorowego jak Twig.Wzrok Perry’ego powędrował na przeciwległy koniec sali.Hayden, który stał nieopodal, gotów był do ataku, a Gren trzymał nóż w dłoni.Reef rozglądał się po zebranych jak wojownik mierzący się z wrogiem. Plemię nie było wrogiem.To byli jego ludzie.Patrząc po twarzach zgromadzonych, Perry wyczuwał litość, strach i wściekłość. W końcu odezwał się Reef. – Już po wszystkim, idźcie do swoich domów. Perry wiedział jednak, że Reef się myli.

Przez Bezmiar NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz