ARIA
– Wszystko w porządku? – szepnął Roar, kiedy dom opustoszał. Aria wypuściła powietrze z płuc i pokiwała głową, choć nie była tego całkiem pewna. Oprócz Roara i Perry’ego wszyscy, którzy przed chwilą byli w tym domu, czuli do niej odrazę. Za to, kim jest. Osadniczki. Dziewczyną z miasta pod kopułą mi. Krecią przybłędą, jak wymamrotał pod nosem Wylan. Próbowała się na to przygotować, zwłaszcza po całych dniach lodowatych spojrzeń, jakie posyłał jej Reef, ale i tak była wstrząśnięta. Podobnie byłoby, gdyby to Perry znalazł się w Reverie. Gorzej. Tamtejsi strażnicy zabiliby go bez słowa. Odwróciła się od drzwi, rozglądając się po przytulnym, zabałaganionym domu. Stół i pomalowane krzesła po jednej stronie pomieszczenia. Miski i garnki w najróżniejszych kolorach wzdłuż półek za nimi. Dwa skórzane fotele przed paleniskiem, zniszczone, ale wygodne. Wzdłuż przeciwległej ściany kosze pełne książek i drewnianych zabawek. Dom był chłodny, cichy i delikatnie pachniał dymem i starym drewnem.
– To prawdziwy dom, Roar.
– Tak.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jestem.Jest tu cieplej, niż się spodziewałam.
– Nie tak ciepło jak kiedyś. Rok temu ten dom wypełniali członkowie rodziny Perry’ego.Teraz został już tylko Perry.
Aria zastanawiała się, czy to dlatego śpi tutaj Szóstka. Na pewno były tu inne domy, w których mogli się zatrzymać. Może dom pełen ludzi sprawiał, że Perry mniej tęsknił za rodziną? Pewnie nie. Nikt nie byłby w stanie wypełnić pustki po jej matce. Ludzi nie da się zastąpić. Przypomniała sobie swój własny pokój w Reverie. Mała kwadratowa, uporządkowana przestrzeń, szare ściany i zabudowana komoda. Jej pokój też był kiedyś prawdziwym domem. Teraz jednak za nim nie tęskniła. Teraz wydawał się jej tak przytulny jak metalowe pudło. Tęskniła tylko za tym, jak się tam czuła. Bezpieczna.Kochana, otoczona ludźmi, którzy ją akceptują. Którzy nie szepczą o niej pod nosem „Kret-przybłęda”. Zdała sobie sprawę, że nie ma już swojego miejsca. Nie ma figurek
na parapecie. Nie ma przedmiotów, które mogłyby zaświadczać o jej istnieniu. Wszystkie jej rzeczy były wirtualne i znajdowały się w Sferach. Nie były prawdziwe. Teraz nie miała nawet mamy. Nagle poczuła się tak, jakby nic nie ważyła. Jak balon, który odpiął się od kosza, czuła, że dryfuje w powietrzu, lekka jak piórko.
– Jesteś głodna? – zapytał Roar, tonem jak zawsze pogodnym i radosnym, nieświadomy jej myśli.– Zwykle jemy w kantynie, ale mogę przynieść posiłek dla nas tutaj.
Odwróciła się. Roar oparł biodro o stół i skrzyżował ramiona. Tak jak ona od stóp do głów ubrany był na czarno.
– Nie to co u Marrona, prawda? – zapytał żartobliwym tonem. Spędzili tam razem miniony miesiąc, kiedy Roar kurował zranioną nogę. Ona leczyła głębsze obrażenia. Krok po kroku, dzień po dniu pomogli sobie nawzajem wrócić do formy. Roar uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Wiem.Tęskniłaś za mną.
Aria przewróciła oczami.
– Minęły ledwie trzy tygodnie, odkąd się widzieliśmy.
– Smutne czasy – powiedział.– To jak? Wrzucimy coś na ząb?
Aria spojrzała na drzwi.Nie mogła się chować, jeśli chciała, by Fale ją zaakceptował. Musiała zmierzyć się z nimi twarzą w twarz. Pokiwała głową.
– Prowadź. – Jej skóra jest zbyt gładka. Jak u węgorza. Uszu Arii dobiegł głos ociekający złośliwością. Plemię zaczęło o niej plotkować, jeszcze zanim zdążyli zająć z Roarem miejsce przy jednym ze stołów. Podniosła ciężką łyżkę i zamieszała nią w misce potrawki, próbując skoncentrować uwagę na czymś innym. Kantyna zbudowana była z grubo ciosanych kamieni i przypominała trochę średniowieczny dom, a trochę chatę myśliwych. Stało tam wiele świec i wielkich stołów na kołach. Po obu stronach kantyny znajdowały się ogromne kominki. Dzieci ganiały się po pomieszczeniu, a ich głosy mieszały się z dźwiękami gotującej się wody i trzaskiem ognia. Z brzękiem, siorbaniem, z rozmowami i odgłosami jedzenia oraz picia.Beknięcie. Śmiech. Szczekanie psa. Każdy odgłos spotęgowany przez grube kamienne ściany. Pomimo harmidru dobiegły ją okrutne szepty. Dwie młode kobiety prowadziły rozmowę przy sąsiednim stole. Jedna z nich była ładną, niebieskooką blondynką.Tą samą, która
przyglądała się Arii, kiedy wchodziła do domu Perry’ego. To musiała być Brooke. Jej młodsza siostra Clara też przebywała w Reverie. Vale sprzedał ją tak samo jak Talona w zamian za pożywienie dla Fal. – Myślałam, że Osadnicy umierają od oddychania powietrzem z zewnątrz – powiedziała Brooke.
– To prawda – odpowiedziała druga dziewczyna.– Ale podobno ona jest Kretem tylko w połowie.
– To ktoś w ogóle chciał tknąć Osadniczkę?
Aria mocniej zacisnęła palce na łyżce. Obrażali jej matkę, która nie żyła, i ojca, który pozostawał dla niej zagadką. I wtedy to do niej dotarło. Mówiliby to samo o niej i o Perrym, gdyby znali prawdę. Rozmawialiby o tym, że nie brzydził się jej dotknąć. – Perry powiedział, że zrobią jej Znaczenia. – Kret ze Zmysłem – powiedziała Brooke.– Niewiarygodne.Kim jest? – Chyba Audilem. – To znaczy, że nas słyszy. Chichot. Na ten dźwięk Aria zacisnęła zęby.Roar, który w milczeniu siedział tuż przy niej, lekko nachylił się w jej stronę. – Posłuchaj mnie uważnie – szepnął jej do ucha.– To najważniejsza rzecz, jaką musisz wiedzieć podczas pobytu w wiosce.– Aria wpatrywała się w miskę potrawki, czując, jak serce uderza jej o żebra. – Nigdy nie jedz plamiaka.Zawsze jest strasznie przegotowany. – Roar! – powiedziała Aria z przekąsem, szturchając go w bok. – Mówię poważnie! Jest twardy jak guma: – Roar spojrzał na przeciwną stronę stołu.– Mam rację, Will? – odezwał się do siwego mężczyzny o niebywale białej brodzie. Mimo że Aria od miesięcy przebywała na zewnątrz, nadal nie mogła się napatrzeć na zmarszczki, blizny i inne oznaki starzenia.Kiedyś były dla niej odrażające.Teraz na widok szorstkiej twarzy mężczyzny prawie się uśmiechnęła.Ciała ludzi na zewnątrz były jak mapy wspomnień. Willow, dziewczyna, którą Aria poznała wcześniej, usiadła koło niej.Aria poczuła ciężar na bucie i spojrzała pod stół.Leżał tam Pchlarz. – Dziadku, Roar zadał ci pytanie – powiedziała Willow. Starszy mężczyzna nastawił uszu w stronę Roara. – O co chodzi, pięknisiu? Roar podniósł głos w odpowiedzi. – Mówiłem Arii, żeby nie jadła plamiaka.
Stary Will popatrzył na nią i wydął usta, robiąc kwaśną minę.Aria poczuła, jak się czerwieni w oczekiwaniu na jego odpowiedź.Słyszeć szepty to jedno, co innego, gdy ktoś mówi ci coś w twarz. – Mam siedemdziesiąt lat – powiedział w końcu.– Siedemdziesiąt lat i czuję się świetnie. – Stary Will nie jest Audem – szepnął Will. – Zorientowałam się.Czy on cię nazwał „pięknisiem”? – Dziwisz mu się? – odparł Roar, przeżuwając potrawę. Popatrzyła na jego regularne rysy. – Właściwie to nie – odparła, choć „piękniś” nie do końca pasował do jego ciemnej urody. – A więc dostaniesz Znaczenia – powiedział.– Może będę twoim świadkiem? – Myślałam, że Perry.Peregrine nim będzie – powiedziała Aria. – Perry je zagwarantuje i będzie przewodniczył ceremonii, ale to tylko część obchodów.Część, którą wykonać może tylko Wódz Krwi. Tęga kobieta po przeciwnej stronie stołu nachyliła się do nich. – Ktoś o tym samym zmyśle co ty musi przysiąc, że twój słuch nie jest udawany.Jeśli jesteś Audem, tylko inny Aud może to zrobić. Aria uśmiechnęła się, zauważając emfazę, z jaką kobieta wypowiedziała słowo „jeśli”. – Jestem Audem, więc tak się pewnie stanie. Kobieta przyglądała się jej oczami o miodowym odcieniu.Miała minę, jakby właśnie podjęła jakąś decyzję, bo zacięty wyraz jej twarzy nagle się rozluźnił. – Jestem Molly. – Molly to nasza uzdrowicielka.Jest żoną Beara – wyjaśnił Roar.– Ma charakterek silniejszy niż mąż, prawda, Molly? – Po czym zwrócił się do Arii.– To ja powinienem za ciebie świadczyć, nie sądzisz? Idealnie się do tego nadaję.To ja cię wszystkiego nauczyłem. Aria pokręciła głową, próbując zachować poważną minę.Roar rzeczywiście był świetny do tej roli.Naprawdę nauczył ją wszystkiego, co wiedziała o dźwiękach.O nożach też. – Wszystkiego oprócz skromności – powiedziała. – A komu ona potrzebna – odparł Roar, krzywiąc się. – Nie wiem, może tobie, pięknisiu. – Bzdura – odparł Roar i wrócił do jedzenia. Aria nie bez trudu zrobiła to samo.Potrawka była smaczną mieszanką jęczmienia i świeżego białego mięsa ryby.Nie mogła jednak
zjeść więcej niż kilka kęsów.Plemię nie tylko szeptało na jej temat, ale też obserwowało każdy jej ruch. Odłożyła łyżkę i sięgnęła pod stół, by pogłaskać Pchlarza po głowie.Pies mrugnął do niej i przysunął się bliżej.Miał inteligentne spojrzenie, którego brakowało psom w Sferach.Aria nie zdawała sobie sprawy, że zwierzęta mają tak wyraźne osobowości.Była to jedna z wielu niekończących się różnic pomiędzy jej dawnym a nowym życiem.Zastanawiała się, czy plemię zmieni zdanie na jej temat, tak jak Pchlarz. Aria podniosła wzrok, słysząc, że gwar w kantynie cichnie.Perry wszedł do środka w towarzystwie trzech młodych mężczyzn.Obaj jasnowłosi i wysocy, posturą przypominali Perry’ego.Domyśliła się, że to Hyde i Hayden.Trzeci, niższy o głowę mężczyzna kilka kroków za nimi, zapewne był Maruderem.Wszyscy nosili się jak Vidowie – mieli łuki przewieszone przez plecy, byli wysocy i rozglądali się wokół z uwagą. Perry od razu ją zauważył.Skinął głową, co było bezpiecznym gestem wobec sprzymierzeńca, ale i tak na chwilę wstrzymała oddech, licząc na więcej.Usiadł przy stole z kolegami, znikając w morzu głów.Chwilę później jej uszu znów dobiegły okrutne szepty. – Nie wygląda na prawdziwą.Założę się, że nie krwawiłaby, gdyby ją zranić. – Spróbujmy.Tylko troszkę, żeby się przekonać. Aria podążyła wzrokiem za głosem.Zobaczyła, że Brooke bacznie się jej przygląda.Aria położyła dłoń na nadgarstku Roara, wdzięczna za jego wyjątkową zdolność.Potrafił dosłyszeć myśli przez dotyk.Nie wywołało to jej wielkiego zdziwienia.Nie różniło się od używania Wizjera, który nosiła przez całe życie.Działał w podobny sposób – przez słuchanie myśli dzięki fizycznemu kontaktowi. – To dziewczyna Perry’ego, prawda? – przekazała mu w myśli. Roar zatrzymał łyżkę w połowie drogi do ust. – Nie.Jestem dość pewien, że jesteś nią ty. – Jest zła.Być może będę chciała zrobić jej krzywdę. – Chętnie bym to zobaczył – odparł Roar, uśmiechając się szeroko. – Popatrz tylko na nią.– Znów odezwał się głos Brooke.– Przymila się do Roara.Wiem, że mnie słyszysz, Krecie.Marnujesz swój czas.On należy do Liv. Aria szybko cofnęła dłoń z jego nadgarstka.Roar westchnął, spoglądając na nią.Odłożył łyżkę i odsunął miskę. – Chodźmy stąd.Chcę ci coś pokazać. Wyciągnęła nogi spod stołu i poszła za nim, koncentrując się na
plecach Roara.Mijając Perry’ego, zwolniła, pozwalając sobie na rzucenie mu spojrzenia.Słuchał Reefa, który siedział naprzeciw niego, ale jego oczy na chwilę uniosły się w jej kierunku i spotkały z jej wzrokiem. Żałowała, że nie może mu powiedzieć, jak bardzo za nim tęskni.Tak bardzo chciała siedzieć teraz przy nim.Wtedy zdała sobie sprawę, że swoim nastrojem właśnie mu to powiedziała. Roar poprowadził ją ścieżką wijącą się między wydmami.Światło eteru przebijało się przez chmury, rzucając poświatę na ścieżkę i wysoką szeleszczącą trawę.Kiedy szli, pospieszny dźwięk mieszał się z niskim świstem wiatru.Aria czuła, jak przeszywa ją syk, szept i ryk, narastające z każdym krokiem. Zatrzymała się po pokonaniu ostatniej wydmy.Przed nią rozpościerało się najprawdziwsze morze, sięgające po krańce istnienia.Słyszała miliony fal, z których każda była wyraźna i gniewna, ale razem tworzyły łagodny chór donośniejszy niż wszystko, co znała.W Sferach setki razy widziała morza i oceany, lecz one nie przygotowały jej na rzeczywistość. – Gdyby piękno miało dźwięk, brzmiałoby właśnie tak. – Wiedziałem, że to pomoże – powiedział Roar, szczerząc w ciemności białe zęby.– Audzi mówią, że morze ma w sobie wszystkie dźwięki świata.Trzeba tylko słuchać. – Nie wiedziałam o tym.– Zamknęła oczy, pozwalając, by zawładnęły nią odgłosy, i nasłuchując głosu matki.Gdzie było spokojne zapewnienie Luminy, że cierpliwość i logika są rozwiązaniem wszystkich problemów? Nie słyszała go, ale wierzyła, że te słowa gdzieś brzmią.Aria spojrzała na Roara, odsuwając od siebie żal.– A widzisz, jednak nie wszystkiego mnie nauczyłeś. – To prawda – przyznał Roar.– Ale nie mogę ryzykować, że kiedyś zacznę cię nudzić. Szli razem blisko linii wody.Po chwili Roar usiadł na piasku i oparł się na łokciach. – Powiesz mi, o co chodzi z tym udawaniem? Aria usiadła obok niego. – Tak będzie najlepiej – odparła, zagrzebując palce w piasku.Wierzchnia warstwa nadal miała w sobie ciepło dnia, ale spód był chłodny i wilgotny.Rozsypała piasek na kolanie Roara.– Słyszałeś, jak mnie nienawidzą.Wyobraź sobie tylko, co by się działo, gdyby wiedzieli, że Perry i ja jesteśmy razem.– Pokręciła głową.– Nie wiem. – Czego nie wiesz? – Roar uśmiechnął się, jakby chciał się droczyć.
Ta chwila zdawała się znajoma, choć nigdy wcześniej tu nie byli.Nie był w stanie zliczyć, ileż razy poprzedniej zimy tak jak teraz rozmawiali o Perrym i Liv. Aria rozsypała na jego kolanach kolejną garść piasku, słuchając delikatnego szumu rozbijających się fal. – To był mój pomysł.Tak będzie najbezpieczniej, ale jednocześnie dziwnie jest udawać.Jakby między nami była szklana ściana.Jakbym nie mogła go dotknąć.ani z nim przebywać.Nie lubię tego uczucia. Roar poruszył kolanem, burząc kupkę piasku. – Czy jego głos nadal brzmi jak dym i ogień? Aria przewróciła oczami. – Nie wiem, dlaczego ci to powiedziałam. Przechylił głowę w bok w geście, który był kwintesencją Perry’ego, po czym położył dłoń na sercu, co było do Perry’ego zupełnie niepodobne. – Aria, twój zapach przypomina.kwiat w rozkwicie.– Niemal idealnie udawał niski głos Perry’ego.– Choć do mnie, moja słodka różyczko. Aria dała mu kuksańca w ramię, co sprawiło jedynie, że zaśmiał się głośniej. – Nie róża, tylko fiołek.I zapłacisz mi za to, kiedy poznam Liv. Uśmiech Roara zniknął.Przeczesał dłonią ciemne włosy i usiadł prosto, w milczeniu obserwując rozbijające się fale. – Nadal ani słowa? – zapytała cicho.Kiedy siostra Perry’ego zniknęła minionej wiosny, Roarowi pękło serce. – Ani słowa – pokręcił głową. Aria również się wyprostowała i otrzepała dłonie z piasku. – Już niedługo.Wkrótce się pojawi.– Żałowała, że wspomniała o Liv.Roar musiał bardziej odczuwać jej nieobecność tutaj, gdzie wspólnie dorastali. Spojrzała na morze.Daleko na horyzoncie chmury pulsowały oślepiającym światłem i ciskały leje eteru.Aria nie mogła sobie wyobrazić, że znajduje się pośród nich.Perry mówił jej kiedyś, że nagłe gwałtowne burze zawsze stanowiły niebezpieczeństwo na morzu.Nie wiedziała, skąd rybacy plemienia biorą odwagę, by codziennie wyprawiać się na połów. – Wiesz, że szkło można bardzo łatwo rozbić, Ario? – Roar przyglądał się jej z życzliwością. – Masz rację.– Jak mogła narzekać? Było jej dużo łatwiej niż jemu.Przynajmniej znajdowali się z Perrym w tym samym miejscu.–
Przekonałeś mnie.Rozbiję szkło.Przy następnej okazji. – Bardzo dobrze.Roztrzaskaj je w drobny mak. – Tak zrobię.I ty będziesz musiał zrobić to samo, kiedy znajdziemy Liv.– Czekała, aż jej przytaknie.Chciała, by tak zrobił, ale Roar zmienił temat. – Czy Hess wie, że tu jesteś? – Nie – odparła.Wyciągnęła Wizjer z małej kieszonki w podszewce swojej skórzanej torby.– Ale muszę się z nim skontaktować.– Powinna była to zrobić poprzedniego dnia, w planowy dzień ich spotkania, ale podczas podróży do wioski nie miała okazji.– Zrobię to teraz. Gładka łatka, przezroczysta niczym kropla wody i niemal równie jędrna, wyglądała jak z innego świata w porównaniu z wypłowiałymi od słońca i wysmaganymi wiatrem budynkami wioski.Tylko że urządzenie było z innego świata.Z jej świata.Nosiła je przez całe życie, ani razu głębiej się nad tym nie zastanawiając, tak jak pozostali Osadnicy.Mogła za to podziękować konsulowi Hessowi. Aria podniosła Wizjer i położyła go sobie na lewym oku.Urządzenie przyssało się do jej skóry wokół oczodołu.Uczucie to było silne i znajome, ale po chwili biotechnologiczne tworzywo zmiękło i przyjęło płynną konsystencję.Aria mrugnęła kilka razy, przyzwyczajając się do patrzenia przez przezroczystą powierzchnię.Kiedy Wizjer zaczął się uruchamiać, na monitorze pojawiły się czerwone litery, które unosiły się na tle oceanu. WITAJ W SFERACH! LEPSZE NIŻ RZECZYWISTOŚĆ! Napis zbladł, a po nim pojawił się inny: AUTORYZACJA. Odwróciła głowę, obserwując, jak litery podążają za jej ruchem. ZAAKCEPTOWANE – głosił napis na ekranie i znajome kłujące wrażenie rozprzestrzeniło się w jej głowie, przenikając aż do kręgosłupa.W ciemności unosiła się tylko jedna systemowa ikona podpisana „HESS”.Kiedy miała swój prywatny Wizjer, było w nim pełno ikon jej ulubionych Sfer, nowe posty, wiadomości od znajomych.Hess jednak tak zaprogramował urządzenie, by mogła się skontaktować tylko z nim. – Połączyłaś się? – zapytał Roar. – Tak. Położył się, opierając głowę na rękach. – Obudź mnie, jak skończysz.– Dla niego wyglądała tak, jakby w spokoju siedziała na plaży.Nie widział świata, jaki otworzył przed nią Wizjer. – Nadal tu jestem, przecież wiesz.
Roar zamknął oczy. – Może i jesteś, ale nie naprawdę. Myślami wybrała ikonę, dając Hessowi znać, że jest podpięta.Chwilę później zaczęła frakcjonować, a jej świadomość zaczęła się dzielić.Było to irytujące, ale bezbolesne wrażenie – jakby nagle obudziła się w obcym miejscu.W jednej chwili znajdowała się w dwóch miejscach naraz – na plaży z Roarem i w wirtualnej rzeczywistości Sfer, do której doprowadził ją Hess.Skierowała swoją uwagę na Sfery i znieruchomiała, oślepiona nagłą jasnością.Rozejrzała się wokół, próbując przyzwyczaić wzrok do świata, który nagle stał się różowy. Wokół niej znajdowały się nieskończone szeregi drzew wiśni.Ich gałęzie uginały się od kwiecia, a płatki przykrywały ziemię niczym różowy śnieg.Usłyszała nagły szelest i po chwili obsypał ją różowy deszcz płatków. Na początku widok zaparł jej dech w piersiach, po chwili zauważyła jednak idealną symetryczność gałęzi i równomierne odstępy pomiędzy drzewami.Zdała sobie sprawę, że nie słyszy ani jak płatki upadają na ziemię, ani szelestu gałęzi.Lekki wiatr szumiał tak samo monotonnie.Wiedziała teraz, że ten dźwięk jest zbyt agresywny, by mógł być prawdziwy.O Sferach mówiono, że są lepsze niż rzeczywistość.Kiedyś też tak myślała.Latami przemierzała przestrzenie takie jak ta, bezpiecznie schroniona między murami Reverie, nie mając o niczym pojęcia.Nie wiedząc, że nie ma niczego lepszego od rzeczywistości. Albo gorszego, pomyślała, nagle przypominając sobie Paisley.Jej najlepsza przyjaciółka zobaczyła to, co najstraszniejsze w prawdziwym świecie.Ogień.Ból.Przemoc.Aria nadal nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka odeszła na zawsze, tak jak niemal wszystkie wspomnienia o niej i o jej starszym bracie.Zawsze trzymali się we trójkę. Jak Caleb dawał sobie radę w Reverie? Czy nadal uciekał do Sfer? Czy zaczął żyć dalej? Z trudem przełknęła ślinę, czując nagłą tęsknotę.Tęskniła za dawnymi przyjaciółkami – Rune i Pixie, i za tym, jak kiedyś wyglądało jej życie.Podwodne koncerty i imprezy w chmurach.Fantazyjne przygody, jak laserowy berek z dinozaurami, surfowanie po chmurach i randki z greckimi bogami.Jej życie tak bardzo się zmieniło.Teraz, kiedy spała, miała nóż w zasięgu ręki. Aria spojrzała w górę, czując, że brakuje jej tchu.Przez różowe gałęzie zobaczyła błękitne niebo, po którym nie snuły się smugi eteru ani gęste chmury.Tak musiało wyglądać niebo trzysta lat temu, przed Jednością.Zanim ogromny słoneczny rozbłysk uszkodził magnetosferę
Ziemi, otwierając ją na kosmiczne burze. W ziemskiej atmosferze spowodowało to niewyobrażalne zniszczenia.Eter.Teraz widziała niebo, które wyobrażała sobie jako Wielki Błękit – jasne, przejrzyste i spokojne. Opuściła wzrok i za stołem, około dwudziestu kroków od siebie, zobaczyła konsula Hessa.Mały stoliczek o marmurowym blacie, przy którym stały dwa żelazne krzesełka, jak w bistro na jednym z europejskich placów.Bez względu na to, jaką Sferę wybierał Hess, szczegóły zawsze były takie same. Aria spojrzała na siebie.Jej czarne spodnie, bluzkę i buty zastąpiło kimono.Ten strój zrobiony był z grubego, kremowego, błyszczącego materiału we wzór z czerwonych i różowych kwiatów.Był piękny i nieco zbyt opięty. – Czy to naprawdę niezbędne? – zapytała jak zawsze. Hess patrzył w milczeniu, jak podchodziła bliżej.Miał surową twarz o ostrych rysach.Jego oczy były szeroko rozstawione, a usta wąskie i zacięte jak u jaszczurki. – To na korzyść Sfer – odparł, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów.– Poza tym twój strój dzikusa budzi we mnie odrazę. Aria usiadła naprzeciw niego, wiercąc się na niewygodnym krześle.Ledwie mogła skrzyżować nogi w ciasnej sukience.I cóż to za lepką substancję miała na ustach? Dotknęła wargi palcem i dostrzegła na nim ślad szkarłatnej szminki.Tego było już zbyt wiele. – Twoje ubrania nie mają nic wspólnego ze Sferą – odparła.Hess jak zwykle ubrany był w szary strój Osadnika, ubranie podobne do tych, które przez całe życie nosiła w Reverie.Jedyną różnicą było to, że jego uniform miał na kołnierzu i rękawach niebieskie paski, które symbolizowały jego stopień konsula.– Podobnie jak stolik i kawa. Ignorując ją, Hess nalał kawy do dwóch delikatnych filiżanek, a stolik został obsypany kolejnym deszczykiem płatków.Aria przysłuchiwała się odgłosowi nalewania kawy, przejrzystemu i wyraźnemu, ale bezkształtnemu.Bogaty zapach sprawił, że zaczęła jej cieknąć ślinka.Wszystko było tak jak przez ostatnie kilka miesięcy.Wyszukana Sfera.Stolik i krzesła.Mocna ciemna kawa.Tylko że tym razem Hessowi trzęsły się ręce. Upił łyk i z brzękiem odstawił filiżankę na spodek.Uniósł wzrok i spojrzał na Arię. – Jestem zawiedziony.Spóźniłaś się.Wydawało mi się, że jasno dałem ci do zrozumienia, jak pilna jest ta misja.Zastanawiam się, czy będę
zmuszony ci przypomnieć, co możemy stracić, jeśli ci się nie powiedzie. – Wiem, co możemy stracić – powiedziała stanowczym tonem.Talon.Reverie.Wszystko. – A mimo to pozwoliłaś sobie nieco zboczyć z obranego kursu.Wydaje ci się, że nie wiem, gdzie jesteś? Poszłaś spotkać się z wujem chłopca.Jak go wołają? Peregrine? Hess śledził jej położenie przez Wizjer.Nie zaskoczyło to Arii, ale i tak poczuła, jak jej puls przyspiesza.Nie chciała, żeby cokolwiek wiedział o Perrym. – Nie mogę jeszcze ruszyć na północ.Przełęcz prowadząca do Rogów jest zamarznięta. Hess nachylił się w jej stronę. – Poduszkowcem możesz tam dotrzeć i jutro. – Oni nas nienawidzą – powiedziała.– Nie zapomnieli o Jedności.Nie mogę tam wparować jako Osadniczka. – To dzikusy – powiedział z lekceważącym gestem.– Nie obchodzi mnie, co myślą. Aria zdała sobie sprawę, jak szybko oddycha.Roar usiadł przy niej.Z uwagą się jej przyglądał, wyczuwając jej zdenerwowanie.Dzikusy.Kiedyś też tak o nich myślała.Teraz Roar był jej ostoją, a jego obecność działała na nią kojąco. – Zrobię to po swojemu – powiedziała do Hessa. – Nie podoba mi się twój sposób.Spóźniasz się z raportami.Marnujesz czas na jakiegoś Wykluczonego.Potrzebne mi informacje, Ario.Potrzebuję współrzędnych.Kierunku.Mapy.Czegokolwiek. Kiedy mówił, zauważyła, że jego wzrok jest rozbiegany, a szyja czerwona.Na żadnym z ich spotkań nie był taki zdenerwowany ani butny.Coś musiało go martwić. – Chcę zobaczyć Talona – powiedziała. – Dopiero kiedy dasz mi to, czego potrzebuję. – Nie – odparła.– Muszę go zobaczyć. Wszystko się zatrzymało.Kwiat wiśni znieruchomiał i zatrzymał się w powietrzu.Wiatr umilkł i Sferą owładnęła nagła martwa cisza.Po chwili płatki zaczęły się cofać, aby znów jakby nigdy nic opaść wraz z powrotem dźwięku. Aria dostrzegła zszokowaną minę Hessa. – Co to było? – zapytała.– Co się przed chwilą stało? – Wróć za trzy dni – warknął.– Tylko się nie spóźnij i obyś w tym czasie była już w drodze na północ.– Przestał frakcjonować i natychmiast
znikł. – Hess! – krzyknęła za nim. – Aria, co się dzieje? Głos Roara.Skupiła się na nim i zmarszczyła brwi ze zmartwienia. – Nic mi nie jest – powiedziała, szybko przebiegając w myślach komendy, żeby ściągnąć Wizjer.Aria wzięła go w dłonie, a wściekłość sprawiła, że nie widziała wyraźnie. Roar przysunął się bliżej. – Co się stało? – zapytał. Pokręciła głową.Nie była do końca pewna tego, co zobaczyła.Coś musiało pójść nie tak.Nigdy wcześniej nie widziała, żeby Sfera zamarła w bezruchu.Czy Hess zrobił to celowo, żeby ją przestraszyć? Ale on też był zdenerwowany.Co ukrywał? Skąd ta nagła potrzeba, by niezwłocznie udała się do Rogów? – Aria – odezwał się Roar.– Powiedz coś. – Hess wie, że tu jestem.I chce, żebym od razu ruszyła na północ – powiedziała, uważnie dobierając słowa, by się nie zdradzić i nie wspomnieć o Talonie.– Nie obchodzi go, że przełęcz jest zamarznięta. – Ohydny typ, ten Hess – Roar spojrzał na rozciągającą się za Arią plażę.– Ale mam dla ciebie dobre wieści.Nadciąga okazja, żeby stłuc szkło.