ARIA
Aria oparła się plecami o ścianę.Czuła, jak kręci się jej w głowie.Musiała złapać oddech.Serce biło jej zbyt szybko.Musiała się uspokoić. Perry stał przy drzwiach i nasłuchiwał odgłosów z korytarza, Aria miała wrażenie, że chłopak z bronią w ręku czuje się bardzo swobodnie, jakby używał jej od lat, a nie minut.Krzyki strażników zrobiły się głośniejsze. – Dajcie sobie spokój – Aria słyszała głos z zewnątrz.– Przepadli.– Po czym odgłosy kroków ucichły. Perry opuścił broń.Spojrzał na Arię i zmarszczył brwi ze zmartwienia. – Nigdzie się nie ruszaj. Aria zamknęła oczy.Ból w jej ramieniu był wszechogarniający, ale nie straciła jasności myślenia, jak wtedy gdy próbowano ją otruć.Co dziwne, najbardziej martwiło ją to, że krew ścieka jej po ramieniu i kapie z palców.Z bólem da sobie radę, ale utrata krwi ją osłabi i spowolni. Pomieszczenie było składem sprzętu do ewakuacji.O takich magazynach uczyła się podczas szkoleń alarmowych.Wzdłuż ścian znajdowały się metalowe skrzynie, a w nich kombinezony ochronne.Maski tlenowe.Gaśnice przeciwpożarowe.Apteczki pierwszej pomocy.Perry podbiegł do najbliższej i przyniósł ją Arii. – W środku powinna być niebieska tubka – powiedziała, ciężko łapiąc oddech.– To na zatrzymanie krwawienia. Perry pospiesznie przeszukał pudełko, znajdując tubkę i bandaż. – Spójrz na mnie – powiedział, prostując się.– Patrz mi prosto w oczy. Odsunął dłoń, którą dziewczyna osłaniała ranę. Aria wciągnęła powietrze przez zęby, czując napływający ból, który rozprzestrzeniał się po jej ramieniu.Dostała w biceps, ale co dziwne, najbardziej bolały ją koniuszki palców.Mięśnie w jej nogach zaczęły drżeć. – Bez obaw – uspokajał ją Perry.– Oddychaj swobodnie. – Nadal mam rękę? – zapytała. – Tak.– Posłał jej przelotny uśmiech, ale Aria dostrzegła pod nim zmartwienie.– Kiedy się wygoi, będzie idealnie pasować do mojej.
Zdecydowanymi, sprawnymi ruchami nałożył maść, a następnie ciasno okręcił jej rękę bandażem.Aria nie spuszczała wzroku z jego twarzy.Z jasnego zarostu na jego szczęce, małego zgrubienia na nosie.Mogłaby tak patrzeć na niego bez końca.Mogłaby spędzić całe życie, przyglądając się, jak mruga i oddycha. Oczy zaszły jej łzami, ale Aria nie wiedziała, czy to z bólu, czy z ulgi, że znów są razem.Przy nim wszystko wydawało się słuszne.Czuła to z każdą chwilą, którą spędzali razem.Nawet gdy były złe i bolesne, jak teraz. Dłonie Perry’ego zastygły i chłopak uniósł wzrok.Jego oczy powiedziały jej wszystko.Perry czuł to samo. Aria wyczuła drgania przez podeszwy butów i nagle skrzynie zaczęły się trząść.Dudnienie się nasilało.Zgasły światła.Aria rozglądała się w ciemności, próbując opanować narastającą w niej panikę.Czerwone lampy alarmowe nad drzwiami zaczęły pulsować, by po kilku razach zaświecić już na stałe.Powoli hałas ustał. – To miejsce się wali – powiedział Perry, zawiązując bandaż. Aria pokiwała głową. – Korytarz prowadzi wokół Panopu.Jeśli nim pójdziemy, znajdziemy drzwi wejściowe.– Odepchnęła się od ściany.Krwawienie zostało zatamowane, ale nadal kręciło jej się w głowie. Perry zerknął przez drzwi.Korytarz pogrążony był w ciemności, z wyjątkiem czerwonych lamp alarmowych rozmieszczonych co dwadzieścia kroków. – Trzymaj się mnie. Biegli razem łukowatym korytarzem.Zawodzenie syren alarmowych odbijało się od ścian i rosło w ich uszach.Aria czuła zapach dymu, temperatura podnosiła się z minuty na minutę.Ogień dostał się do Podu.Aria czuła, że szybko opuszczają ją siły, dokładnie tak, jak się spodziewała.Czuła, jakby biegła pod wodą. – Tutaj – powiedziała, zatrzymując się przy wielkich dwuskrzydłowych drzwiach, na których widniał napis PANOPTICON.– To tu Hess wszystkich zamknął.– Przyciskała guziki panelu kontrolnego.ODMOWA DOSTĘPU, oznajmiał wyświetlacz.Próbowała raz jeszcze, waląc w panel ze złością.To niemożliwe, by dotarli tak blisko, a nie mogli wejść do środka. Nie słyszała, jak strażnicy Reverie wychodzą zza zakrętu.Alarm zagłuszał wszelkie dźwięki.Perry jednak ich zobaczył.Gdy zaczął strzelać, wybuchło przy niej staccato jaskrawych wystrzałów.W głębi
korytarza na ziemię padali kolejni strażnicy.Perry podbiegł do nich z zaskakującą prędkością.Jednego z nich złapał za kołnierz i wrócił z nim pod drzwi.Mężczyzna został postrzelony w nogę i szedł z trudem. – Otwieraj drzwi – zażądał Perry, trzymając strażnika przed panelem. – Nie! – Mężczyzna próbował się wyzwolić.Nagle przed oczami błysnęła Arii twarz mamy.Pozbawiona życia, taka, jak widziała ją ostatnio.Nie mogła znów zawieść.Talon znajdował się w środku.Jeśli nie otworzą tych drzwi, umrą tysiące ludzi. Sprawną ręką Aria chwyciła nóż i przejechała nim po twarzy strażnika.Przyparła ostrze do jego brody, opierając je o kość. – Wprowadź nas do środka. Mężczyzna z krzykiem próbował się wyrwać, po czym z rozpaczą wcisnął kombinację kodu, błagając, by go puścić. Drzwi się otworzyły, a za nimi ukazał się długi korytarz. Aria wbiegła do środka.Jej stopy ciężko dudniły o gładkie podłogi.Zastygła w bezruchu, kiedy znalazła się na drugim końcu korytarza, w środku Panopu.W swoim domu. Rozglądając się wokół, czuła się obco.Panop wznosił się idealną spiralą wokół centralnego atrium.Na czterdziestu poziomach konstrukcji spali, jedli, chodzili do szkoły i przez frakcjonowanie przenosili się do Sfer. Wydawał się większy i bardziej przygnębiający, niż się spodziewała.Szary kolor, który kiedyś był dla niej niemal niewidzialny, teraz wydawał się pozbawiony życia, dusząco chłodny.Jak to możliwe, że kiedyś czuła się tu szczęśliwa? Po chwili przestała patrzeć na to, co znajome, i zwróciła uwagę na rzeczy, które się zmieniły.Dym kłębiący się z najwyższych poziomów.Kawałki betonu, które spadały obok niej i Perry’ego.Biegający wokół spanikowani ludzie.Przerażone krzyki, od których włos jeżył się na głowie, a które raz po raz były zagłuszane przez syreny alarmowe.Najtrudniej jednak było uwierzyć w to, że w atrium nadal przesiadywali ludzie, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Aria zauważyła czarną, krótką fryzurę Pixie i podbiegła do przyjaciółki. Dziewczyna zlękła się na widok dawno niewidzianej osoby i z niedowierzaniem zamrugała powiekami. – Aria? – Na twarzy Pixie pojawił się uśmiech.– Jak dobrze, że tu jesteś.Soren powiedział nam, że żyjesz, ale myślałam, że znowu mu odbiło.
– Reverie się wali.Musicie stąd uciekać, Pixie.Musicie się stąd wydostać! – Ale dokąd? – Na zewnątrz. Pixie pokręciła głową z przestraszoną miną. – O nie.Tam na pewno się nie wybieram.Hess kazał nam tu czekać i przejść do Sfer.Wszystko naprawi.– Uśmiechnęła się.– Usiądź, Ario.Czy widziałaś już Sferę Atlantydy? Ogrody krasnorostów o tej porze roku wyglądają nieziemsko. – Nie mamy czasu, Ario – powiedział Perry, który stanął przy niej. Pixie sprawiała wrażenie, jakby wcześniej go nie zauważyła. – Kto to? – Musimy znaleźć Sorena – powiedziała Aria pospiesznie.– Możesz wysłać mu ode mnie wiadomość? – Jasne.Już się robi, choć Soren nie jest daleko.Przebywa w południowych salonach. – Tędy! – Aria zawołała do Perry’ego.Kiedy biegła na drugi koniec atrium, nagła eksplozja, od której zadrżało powietrze, sprawiła, że niemal straciła równowagę.Wokół nich spadały kawałki betonu i kruszyły się w kontakcie z gładką podłogą.Aria zakryła głowę rękami, uciekając przed siebie.Jedynym rozwiązaniem – ich jedyną nadzieją na przetrwanie – było wydostanie się stąd. Zobaczyła grupkę biegnącą w jej stronę.Dostrzegła w niej znajomą twarz, potem kilka kolejnych.Na ich widok chciało się jej płakać.Caleb był wśród nich i patrzył na Arię wielkimi, niedowierzającymi oczami.Rune i Jupiter biegli razem.Zobaczyła też Sorena w samym centrum grupy oraz chłopca tuż przy jego boku. Perry odłączył się od niej, pokonując dzielący go od grupki dystans długimi sprężystymi susami i pochwycił Talona w objęcia.Zanim Talon na dobre wtulił się w ramiona Perry’ego, Aria zauważyła jego delikatny uśmiech. Od miesięcy czekała, by to zobaczyć.Chciała delektować się tą chwilą, choćby miała trwać sekundę, ale Soren utkwił w niej wzrok i wypalił prosto z mostu. – Co tak długo? Dotrzymałem przyrzeczenia.Teraz ty dotrzymasz swojego.