PEREGRINE
Tydzień po napadzie Perry obudził się w ciemności.Dom był spokojny i cichy, a ludzie Perry’ego leżeli w różnych miejscach pokoju niczym śpiące wzgórza.Przez szpary w okiennicach do pokoju sączyły się pierwsze promienie dnia. Śnił o Arii.O chwili kiedy kilka miesięcy temu nakłoniła go, by dla niej zaśpiewał.Jego głos był szorstki i łamiący, kiedy śpiewał dla niej pieśń myśliwych.Słuchała go wtulona w jego ramiona. Perry przycisnął palce do oczu i trzymał je tak długo, aż zobaczył iskry zamiast jej twarzy.Był takim głupcem. Wstał i między śpiącą na podłodze Szóstką przeszedł pod antresolę i spojrzał na górę.Gren nadal nie wrócił ze swojej podróży do Marrona i Perry obawiał się, że Fale już głodują.Dostrzegł to po zmianie rysów na twarzy Willow.Słyszał to w ostrym tonie głosów Szóstki.W jego żołądku zadomowił się nieprzemijający ból, a wczoraj musiał zrobić w pasku kolejną dziurkę.Jeszcze tego nie czuł, ale bał się, że następna będzie słabość. Perry nie mógł poświęcać więcej czasu na prace na polach, które niedługo mogą spłonąć.Wybili już większość dzikiej zwierzyny, upolowanie kolejnych zwierząt było bardzo trudne.Eterowe burze też tego nie ułatwiały.Znacznie częściej korzystali z darów morza, by każdego dnia mieć co włożyć do garnka.Nikt nie narzekał już na smak jedzenia.Głód sobie z tym poradził. To, że znajdowali się blisko morza, zapewniało pewnego rodzaju przewagę, pożądaną przez wiele plemion.Codziennie otrzymywał raporty od zwiadowców o bandach, które węszyły przy granicach ich terytorium.Perry wiedział, że nie może już dłużej czekać na pomoc Marrona.Nie mógł czekać na kolejny napad czy burzę.Musiał działać. Wspiął się po kilku szczeblach drabiny, aż wyraźnie zobaczył całą antresolę.Cinder leżał na materacu i cicho chrapał.W noc napadu uciekł tutaj, przerażony i zapłakany, i od tamtej pory nie dał się stąd wykurzyć.W dłoni zaciskał swoją czarną wełnianą czapkę. Przypominał mu Talona, choć Perry nie był pewien dlaczego.Na oko Cinder wyglądał na pięć lat starszego od jego bratanka.Chłopcy mieli też zupełnie różne temperamenty.Perry spędził z Talonem niemal każdy dzień
jego życia aż do momentu porwania.Trzymał malca w ramionach i patrzył, jak pogrąża się we śnie, i dzień po dniu obserwował, na jakiego wrażliwego i mądrego chłopca wyrasta. O Cinderze nie wiedział właściwie niczego.Chłopak ani pisnął o swojej przeszłości czy niezwykłej mocy.A kiedy już mówił, był kąśliwy i porywczy.Choć trzymał wszystkich na dystans, Perry czuł się z nim związany.Może nie znał Cindera, ale go rozumiał. Perry lekko go szturchnął. – Obudź się.Musisz pójść ze mną. Cinder od razu otworzył oczy i niezdarnie zszedł po drabinie, mocno przy tym tupiąc. Obudził Reefa i Twiga.Obudził Hyde’a, Haydena, a nawet Marudera.Spojrzeli na siebie, po czym Reef powiedział: – Ja pójdę.– Wstał i ruszył za Perrym. Wszystko jedno, pomyślał Perry.I tak miał zamiar obudzić Reefa po drodze. Od czasu napadu Szóstka jeszcze pilniej go strzegła.Perry postanowił się nie sprzeciwiać.Wziął łuk stojący przy frontowych drzwiach, zerkając na blizny, które sprawił mu Cinder.Jak wszyscy Perry był człowiekiem z krwi i kości.Ulegał oparzeniom i krwawił.Przeżył napad i eterową burzę, ale ile razy jeszcze uda mu się wymknąć śmierci? Był czas na ryzyko i czas na ostrożność.Zawsze trudno było mu między nimi wybierać, ale uczył się tego. Niebieski, jarzący się eter płynął po niebie falami potężniejszymi niż podczas najsroższej zimy.Nawet po wschodzie słońca, kiedy dzień trochę pojaśnieje, nadal pozostanie spowity niebieskim, chłodnym światłem. Z Cinderem i Reefem przy boku Perry skierował się na północny szlak poza granicami wioski, prowadzący przez martwy las, gdzie zapach popiołu sprawił, że Reef zaczął kichać.Żaden z nich nie zapytał, dokąd Perry ich prowadzi, za co był im wdzięczny.Z każdym krokiem jego puls przyspieszał. Zerknął na Cindera, którego podenerwowanie wytwarzało aurę tryskającej energią zieleni.Nie rozmawiali o tym, co zdarzyło się podczas napaści.Perry co dzień poświęcał kilka minut, by uczyć chłopca, jak posługiwać się łukiem.Cinder był okropny – nerwowy i niecierpliwy – ale się starał.Perry odniósł też wrażenie, że chłopiec przywiązał się do Willow, która ocaliła mu życie.Teraz siadywali razem w kantynie, a kilka dni temu na przystani Perry widział Willow ubraną w czapkę Cindera. Polna droga, im dalej od wioski, robiła się coraz węższa.Ziemia była
tu nierówna i pełna kamieni, przez co nie nadawała się pod uprawę, była za to świetna do polowań.Kiedyś Perry spędzał tu dużo więcej czasu.Po godzinie szlak skręcił na zachód i doprowadził ich na nadmorski klif.Poniżej skały otaczały małą zatoczkę, a czarne głazy wszelkich rozmiarów sterczące na plaży wcinały się w wodę. Perry spojrzał na Reefa i Cindera. – Na dole znajduje się jaskinia, którą powinniście zobaczyć. Reef odgarnął warkocze na plecy i spojrzał na Perry’ego wzrokiem, którego ten nie umiał rozszyfrować.Perry mógł próbować odszukać jego zapach, ale zdecydował się tego nie robić.Zszedł po skalistym zboczu, mijając skały, twardy piasek i kępy traw.Robił to setki razy z Roarem, Liv i Brooke.Wtedy takie zejście oznaczało wolność.Ucieczkę od niekończących się obowiązków w wiosce i od życia plemienia.Teraz zamiast odczuwać ochotę, by znaleźć się w kryjówce, Perry czuł, że zmierza w pułapkę. Podenerwowany, zdał sobie sprawę, że porusza się zbyt szybko, i świadomie zwolnił, by zaczekać na Cindera i Reefa, którzy zrzucali małe lawiny kamieni, próbując dotrzymać mu kroku. Kiedy w końcu stanęli na piasku, brakowało mu tchu, ale nie z powodu wspinaczki.Strome urwisko zakrzywiało się za ich plecami w kształt podkowy, przez co Perry od razu mógł poczuć przytłaczający ciężar skał.Fala rozbiła się o brzeg, ale Perry miał wrażenie, że rozbiła się w jego piersi.Nie wierzył w to, co robi, i co ma zamiar powiedzieć i pokazać. – Tędy.– Poprowadził ich wąską szczeliną na powierzchni skały, tworzącą wejście do jaskini, i przecisnął się do środka, zanim zdołał zmienić zdanie.Musiał się nieco nachylić w wąskim przesmyku, po czym otworzyła się przed nim przepastna jama.Brał spokojne wdechy i wydechy, powtarzając sobie, że skały nad głową się nie zawalą.Nie przygniotą go niezmierzone ciężary. W jaskini było zimno i mokro, a mimo to po plecach spływały mu krople potu.Jego nos wyczuł słonawy zapach, a w uszach rozbrzmiewała głucha cisza.Czuł ucisk w piersi – taki sam jak wtedy, gdy znajdował się pod wodą w dzień eterowej burzy.To bez znaczenia, że wcześniej był tu wiele razy – na początku zawsze czuł się tak samo. W końcu zapanował nad oddechem i rozejrzał się wokół siebie. Za jego plecami do jaskini przedzierało się światło dnia, które wystarczało, by zobaczyć, jak przepastna jest ta pieczara.Wyglądała jak wnętrze brzucha wielkiej góry.Spojrzał na stalagmit znajdujący się głębiej
– formację o kształcie meduzy, o opadających parzydełkach.Z tego miejsca formacja robiła wrażenie niewielkiej i wydawało się, że się znajduje nie dalej niż pięćdziesiąt metrów stąd.W rzeczywistości skała wielokrotnie go przewyższała i była sto metrów dalej.Wiedział o tym, bo kiedyś wystrzelili do niej strzałę.On i Brooke.Rok temu stał z nią w tym samym miejscu, podczas gdy Roar krzyczał głośno i śmiał się z odpowiadającego mu echa, a Liv oddaliła się od nich i w pojedynkę badała odległe zakamarki kryjówki. Reef i Cinder w ciszy stali teraz przy Perrym, rozglądając się wokół szeroko otwartymi oczami, które błyszczały w przyćmionym świetle.Perry zastanawiał się, czy widzą to co on. Perry odchrząknął.Nadszedł czas na wyjaśnienia.Na usprawiedliwienie czegoś, czego nie mógł znieść i do czego nie chciał się przyznać. – Musimy mieć jakieś miejsce, jeśli stracimy wioskę.Nie będziemy się włóczyć po ziemiach niczyich w poszukiwaniu jedzenia i schronienia przed eterem.Tu zmieścimy się wszyscy.wokół znajdują się tunele, które prowadzą do innych jaskiń.Łatwo też będzie się nam obronić.Jaskinia nie spłonie.Możemy łowić w zatoce, a w środku znajduje się źródło pitnej wody. Każde słowo wymawiał z wysiłkiem.Nie chciał musieć tego mówić.Nie chciał sprowadzać swoich ludzi pod ziemię, do tak ciemnego miejsca, by żyli niczym duchy morskich głębin. Reef przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. – Uważasz, że do tego dojdzie? Perry pokiwał głową. – Znasz ziemie niczyje lepiej niż ja.Myślisz, że chcę na to narazić Rivera i Willow? – odpowiedział. Perry spróbował to sobie wyobrazić.Trzysta osób pod otwartym, niebezpiecznym niebem, otoczonych przez ogniska i bandy Rozproszonych.Wyobraził sobie Krukorów – kanibali w czarnych pelerynach i maskach kruków – otaczających ich, jakby byli stadem, które pożrą jednego po drugim.Perry nie mógł do tego dopuścić. Cinder przestępował z nogi na nogę, przyglądając się im bez słowa. – Musimy być przygotowani na najgorsze – ciągnął Perry.Jego głos echem niósł się po jaskini.Zastanawiał się, jak to będzie z setkami głosów. Reef pokręcił głową. – Nie wiem, jak to zrobisz.Przecież to jaskinia! – Znajdę jakiś sposób.
– To nie jest dobre rozwiązanie, Perry. – Wiem.– To była ostateczność.Przybycie tutaj równało się w jego oczach staniu na dziobie tonącego statku.Schronienie w jaskini nie było rozwiązaniem ich kłopotów.Rozwiązanie miało nadejść wraz z powrotem Arii i Roara.Dzięki temu zyskają jednak na czasie, zanim woda zupełnie ich zatopi. – Kiedyś nosiłem łańcuch – powiedział Reef po długim milczeniu.– Był podobny do twojego. Perry’ego zaskoczyło to wyznanie.Reef był kiedyś Wodzem Krwi? Nigdy o tym nie wspomniał, choć Perry powinien był się domyślić.Reef był tak zdeterminowany, by czegoś go nauczyć, by uchronić go przed porażką. – To było wiele lat temu.Czasy były wtedy inne.Ale znam niektóre twoje problemy.Popieram cię, Peregrine.Wspierałbym cię nawet wtedy, gdybym nie złożył ci przysięgi.Plemię jednak będzie się sprzeciwiać twojemu pomysłowi. Perry także o tym wiedział.To dlatego przywiódł tu Cindera. – Daj nam parę minut – powiedział do Reefa. – Poczekam na zewnątrz – odparł. – Zrobiłem coś nie tak? – zapytał Cinder, kiedy Reef zniknął w szczelinie. – Nie.Nie zrobiłeś. Grymas zniknął z twarzy chłopca. – Wiem, że nie chcesz mówić o sobie – powiedział Perry.– Rozumiem to, nawet nie wiesz jak dobrze.I nie zapytałbym cię, gdybym nie musiał.A teraz muszę.– Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, żałując, że musi naciskać na Cindera.– Muszę wiedzieć, co potrafisz zrobić z eterem.Czy możesz mi powiedzieć, czego się spodziewać? Czy możesz to jakoś kontrolować? Muszę wiedzieć, czy istnieje jakieś inne rozwiązanie, jakikolwiek sposób, by uniknąć naszego losu. Cinder przez chwilę stał nieruchomo.Potem ściągnął czapkę i zatknął ją sobie za pas.Poszedł w głąb jaskini i po kilku krokach odwrócił się, by spojrzeć na Perry’ego.Żyły na jego szyi miały w sobie blask eteru, który wsiąkał w twarz chłopca niczym woda w suche koryto rzeki.Jego ręce się ożywiły, a oczy jaśniały w ciemności jak dwa niebieskie punkty. Eter zakłuł Perry’ego w głębi nosa, a jego serce zabiło jak oszalałe.Wtedy – z takim samym natężeniem, z jakim wcześniej nabierał jaskrawości – eter w żyłach Cindera zbladł, a pieczenie ustało.Znów stał
przed nim chłopiec, którego znał. Cinder naciągnął na głowę czapkę, odgarniając z oczu kosmyki jasnych włosów.Przez chwilę wpatrywał się w Perry’ego szeroko otwartymi oczami, aż w końcu powiedział: – Tutaj jest trochę ciężej.Nie mogę przywołać eteru tak łatwo jak wtedy, gdy jestem na zewnątrz, bezpośrednio pod niebem. Perry przysunął się bliżej Cindera, chcąc zadać pytania, które nurtowały go od miesięcy. – Jakie to uczucie? – Zwykle jestem otępiały i przemęczony, jak teraz.Ale kiedy go przywołuję, czuję siłę i lekkość.Czuję się jak ogień.Jakbym był częścią wszystkiego.– Podrapał się po brodzie.– Nie umiem długo wytrzymać w takim stanie.Zaraz muszę to odepchnąć.Ściągam tę siłę, a potem ją odpycham.Nie jestem w tym bardzo dobry.Tam, skąd pochodzę, w Rhapsody, były dzieciaki, które dużo lepiej dawały sobie z tym radę. Serce Perry’ego waliło jak dzwon.Rhapsody to Kapsuła Podu znajdująca się wiele kilometrów od Reverie. – Jesteś Osadnikiem? Cinder pokręcił głową. – Nie wiem.Nie pamiętam zbyt wiele sprzed czasów, gdy znalazłem się na zewnątrz.Ale chyba mogłem nim być.Kiedy spotkałem w lesie ciebie i Arię, nie odniosłem wrażenia, żebyś jej nienawidził.Dlatego za tobą poszedłem.Pomyślałem, że może mnie też zaakceptujesz. – Słusznie – odparł Perry. Cinder uśmiechnął się.Jego uśmiech był jak iskra w ciemności, która szybko zgasła. Przez głowę Perry’ego przebiegały setki pytań o to, jak Cinder wydostał się z Rhapsody.O inne, podobne do niego dzieci.Musiał być jednak delikatny.Wiedział, że należy pozwolić Cinderowi, by sam mu o tym wszystkim opowiedział. – Gdybym mógł ci pomóc z eterem, zrobiłbym to – bezpośrednio oznajmił Cinder.– Ale nie mogę.po prostu nie mogę. – Dlatego że potem czujesz się słaby? – zapytał Perry, przypominając sobie, jak Cinder cierpiał po ich starciu z Krukorami.Dzięki eterowi chłopiec unicestwił całą bandę kanibali.Ocalił życie Perry’emu, Arii i Roarowi, ale po wszystkim zrobił się zimny jak lód i był tak wyczerpany, że stracił przytomność. Cinder wychylił się, by spojrzeć za plecy Perry’ego, jakby bał się, że nakryje ich Reef.
– Nie martw się – powiedział Perry.Ufał Reefowi, a zapach Cindera i tak pewnie wzbudził w nim już jakieś podejrzenia.Perry wiedział jednak, że Cinder czuje się bezpieczny tylko przy nim.– Reef jest na zewnątrz i będzie tam czekał.Jesteśmy tu tylko ty i ja. Po tym zapewnieniu Cinder skinął głową i znów zaczął mówić. – Za każdym razem gdy jest już po wszystkim, czuję się gorzej.To tak, jakby eter zabierał część mnie.Ledwo mogę oddychać, tak to boli.Pewnego dnia eter weźmie ze mnie wszystko.Wiem, że tak się stanie.– Ze złością otarł łzę z policzka.– To wszystko, co mam – powiedział.– To jedyna rzecz, jaką mogę zrobić, i bardzo się jej boję. Perry powoli odetchnął, chłonąc wszystkie informacje.Za każdym razem gdy Cinder używał swojej mocy, igrał ze śmiercią.Perry nie miał prawa go o to prosić.Ryzykować własnym życiem to co innego.Nie mógł jednak wymagać tego od niewinnego chłopca.Ani teraz, ani nigdy. – A kiedy nie używasz tej mocy, czujesz się dobrze? Cinder spuścił wzrok i pokiwał głową. – Więc tego nie rób.Nie wzywaj eteru.Z żadnego powodu. – Więc nie jesteś na mnie zły? – zapytał Cinder, spoglądając na Perry’ego. – Bo nie możesz ocalić dla mnie Fal? – Perry pokręcił głową.– Nie.Ani trochę.Ale w pewnej kwestii się mylisz.Eter nie jest jedyną rzeczą, którą masz.Jesteś teraz częścią naszego plemienia i nie różnisz się od pozostałych Fal.I masz mnie.Rozumiemy się? – Rozumiemy – odparł Cinder, próbując powstrzymać się od uśmiechu.– Dzięki. Perry lekko szturchnął go w ramię. – Może kiedyś pożyczysz mi swoją czapkę.Jeśli Willow się zgodzi. Cinder przewrócił oczami. – To było.to znaczy, ona nie. Perry się roześmiał.Dokładnie wiedział, o co chodziło. Wracając do wioski, napotkali biegnącego po nich Twiga. – Gren wrócił – wydyszał z siebie.– Przyprowadził ze sobą Marrona. Marron przybył do wioski? To nie miało sensu.Wysłał Grena po zapasy.Nie spodziewał się, że przyjaciel dostarczy je osobiście. Kiedy Perry wszedł do wioski, zobaczył grupę około trzydziestu brudnych, ogorzałych podróżnych.Molly i Willow rozdawały im wodę, a Gren stał przy nich ze zmartwioną miną. – Dobrze, że wróciłeś – powiedział Perry, ściskając mu dłoń na powitanie.
– Spotkałem ich po drodze – oznajmił Gren – i przyprowadziłem.Wiedziałem, że tego byś chciał. Rozglądając się w tłumie, Perry prawie przegapił Marrona, który wyglądał teraz jak ktoś zupełnie inny.Jego szyty na miarę płaszcz był zakurzony, a koszula pod spodem pomięta i poplamiona od potu.Blond włosy – zwykle idealnie przyczesane – sprawiały wrażenie matowych, brudnych od potu i pyłu.Jego twarz była opalona i straciła swój owalny kształt.Marron wyglądał na zmęczonego. – Nie daliśmy rady – powiedział Marron.– Były ich tysiące.– Wziął haust powietrza, próbując opanować emocje.Nie byłem w stanie ich powstrzymać.Napastników było zbyt wielu. Serce Perry’ego na chwilę przestało bić. – Napadli was Krukorzy? Marron pokręcił głową. – Nie.To zjednoczone plemiona Róż i Nocy.Przejęli Delfy. Perry przyglądał się nowo przybyłym – stojącym blisko siebie kobietom i mężczyznom.Połowę z nich stanowiły dzieci.Połowę.Były tak zmęczone, że ledwie trzymały się na nogach. – A pozostali? – Marron miał przecież pod sobą setki ludzi. – Niektórzy zostali zmuszeni do pozostania na miejscu.Inni dobrowolnie podjęli taką decyzję.Nie winię ich.Wyruszyłem z dwa razy większą grupą, ale wielu zawróciło.Nie jedliśmy. Niebieskie oczy Marrona wypełniły się łzami.Z kieszeni wyciągnął idealnie złożoną chusteczkę, której materiał był tak samo podarty i brudny jak strój właściciela.Marron skrzywił się, jakby zaskoczył go jej stan, więc z powrotem włożył ją do kieszeni. Jego obdarta grupa patrzyła na wszystko w milczeniu.Mieli martwe twarze, a ich uczucia były stłumione i otępiałe.Perry zdał sobie sprawę, że to samo mogło się przydarzyć jego ludziom, gdyby stracili swoją wioskę i zostali wygnani na ziemie niczyje.Jego wątpliwości dotyczące jaskini zaczęły blednąć. – Nie mamy gdzie się podziać – powiedział Marron. – Nie musicie szukać innego schronienia.Możecie zostać z nami. – Przyjmiemy ich? – zapytał Twig.– A jak ich wykarmimy? – Damy radę – odrzekł Perry, choć nie był tego całkiem pewny.Jedzenia ledwie wystarczało dla Fal.Co mógł jednak zrobić? Nigdy nie odmówiłby Marronowi. – Pomóż im się zadomowić – nakazał Reefowi. Marrona zabrał do swojego domu.Gdy tam dotarli, nastrój Marrona
zrobił się jeszcze bardziej ponury, aż w końcu na jego policzkach pojawiły się łzy.Perry usiadł z nim przy stole, równie poruszony.Marron korzystał z najwygodniejszych łóżek i najlepszego jedzenia tak często, jak tylko zapragnął.Otaczał go mur, którego dzień i noc pilnowali łucznicy.Teraz stracił wszystko. Tego samego wieczoru przy kolacji – bardzo rozwodnionej zupie rybnej – Perry usiadł z Marronem przy stole i spojrzał na kantynę.Fale nie chciały mieć nic wspólnego z ludźmi Marrona.Siedzieli oddaleni od siebie i mierzyli się wzrokiem zza oddzielnych stołów.Perry nie rozpoznawał już swojego plemienia.Ludzie przychodzili i odchodzili, co tylko wprawiało Fale w niepokój. – Dziękuję – cicho powiedział Marron.Wiedział, jakie obciążenie nakłada na Perry’ego. – Nie ma potrzeby.Jutro zaprzęgnę was do roboty. Marron pokiwał głową, a jego niebieskie oczy zabłysły przenikliwą ciekawością, którą Perry dobrze pamiętał. – Oczywiście, co każesz.