PEREGRINE
– Nic mi nie jest.Naprawdę, nic mi nie jest – powiedział Talon.Perry trzymał go tak mocno, jak tylko mógł, jednocześnie nie robiąc mu krzywdy.– Wujku, musimy uciekać. Perry postawił go na ziemi i chwycił za małą rączkę.Przyglądał się twarzy bratanka.Talon był zdrowy.I w końcu byli razem. Chwilę później podbiegła do niego Clara.Młodsza siostra Brooke przytuliła się mocno do jego nogi.Miała czerwoną, zapłakaną buzię.Perry ukląkł przy niej. – Wszystko w porządku, Claro.Zabiorę was do domu.Musicie trzymać się z Talonem za ręce.Nie dajcie się rozłączyć i trzymajcie się blisko mnie. Clara przetarła rękawem buzię, ocierając łzy, i pokiwała główką.Perry się wyprostował.Aria stała z Sorenem, Osadnikiem, z którym walczył kilka miesięcy temu.Wraz z nim przybiegło wielu ludzi.Byli pobudzeni i przestraszeni, zupełnie inni niż ludzie, których spotkali przed chwilą.Zauważył, że nie mają na oczach Wizjerów. – Przyszłaś z tym Dzikusem? – zapytał Soren. Po drugiej stronie atrium z korytarza wydobyła się eksplozja płomieni.Chwilę później uderzyła ich fala gorąca. – Musimy uciekać, Ario! Teraz! – Hangar transportowy – powiedziała.– Tędy! Wraz z Sorenem i z ludźmi, którzy przybiegli razem z nim, w okamgnieniu znaleźli się przy wyjściu z Panopu.Po drodze Aria wołała do wszystkich, którzy zwrócili na nią uwagę, aby uciekali z Reverie, lecz alarmy przeciwpożarowe i huk walącego się betonu zagłuszały jej słowa.Ludzie siedzący w grupkach na parterze nie poruszali się.Pozostali zobojętniali, nieświadomi panującego wokół nich chaosu.Aria zatrzymała się przy dziewczynie, z którą rozmawiała wcześniej, i złapała ją za ramię. – Pixie, musisz stąd uciekać, i to zaraz – krzyczała.Tym razem dziewczyna w ogóle nie zareagowała.Obojętnie patrzyła przed siebie.Aria odwróciła się do Sorena. – Co jej jest? Czy to SDL? – To lęk przed wyjściem na zewnątrz.Wiele rzeczy. – Nie możesz wyłączyć ich Wizjerów? – zapytała zrozpaczonym
tonem. – Próbowałem – odpowiedział Soren.– Muszą to zrobić samodzielnie.Inaczej nie ma jak do nich dotrzeć.Są przestraszeni.Nie znają innego świata poza Sferami.Zrobiłem, co mogłem. W uszach Perry’ego rozległ się huk eksplozji. – Ario, musimy stąd znikać. Pokręciła głową.Z oczu płynęły jej łzy. – Nie potrafię.Nie mogę ich zostawić. Perry podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. – Musisz.Nie odejdę stąd bez ciebie. Czuł, jak słuszność jego słów przeszywa go niczym chłód.Zrobiłby wszystko, by to zmienić.Oddałby wszystko.Bez względu na to, co by zrobił, nie mógł ocalić wszystkich. – Chodź ze mną – powiedział.– Proszę cię, Ario.Czas uciekać. Podniosła wzrok, rozglądając się powoli po rozpadającym się na kawałki Podzie. – Przepraszam.przepraszam – powiedziała.Perry objął ją ramieniem, czując jej żal.Żal z powodu wszystkich ludzi, którzy zasługiwali na to, by żyć.Razem pobiegli do wyjścia, zostawiając za sobą Panop. Biegli z powrotem zewnętrznym korytarzem, prowadząc za sobą grupę Osadników.Czarny dym wydobywał się z otworów wentylacyjnych, a czerwone światła migotały powoli, wstrzymując się na jedną lub kilka sekund.Perry pilnował Talona i Clary, ale bardziej martwił się o Arię.Przyciskała do siebie ranne ramię i z trudem utrzymywała tempo. Dobiegli do hangaru i wdarli się do środka.Pomieszczenie wyglądało na porzucone i w niczym nie przypominało zatłoczonego komunikacyjnego węzła, który widział wcześniej.Żołnierze również zniknęli.W hangarze pozostało już tylko kilka hoverów. – Umiesz prowadzić któryś z tych pojazdów? – Aria zapytała Sorena.Jej twarz była zupełnie blada. – Tak, ale w Sferach – odparł Soren.– Te są prawdziwe. Wokół nich zbierali się ludzie.Przez obszerny wlot, który znajdował się po przeciwnej stronie, widać było pustynię, gdzie szalała wciąż niesłabnąca burza. – Do roboty – powiedział Perry.On i Aria ledwie uszli z życiem, próbując się tu dostać.Nie było szans, by w oku eterowego cyklonu dał radę przewodzić kilkudziesięciu przerażonym osobom: Osadnikom, którzy nigdy nie byli na zewnątrz.
– Nie będziesz mi rozkazywał – naskoczył na niego Soren. – Ale ja będę! – wrzasnęła Aria.– Ruszaj się, Soren! Nie mamy czasu! – Nie ma szans, żeby się udało – powiedział Soren, ale i tak pobiegł do jednej z maszyn. Z bliska pojazd wydawał się ogromny.Zewnętrzna powłoka jasnoniebieskiego koloru z perłowym połyskiem nie miała żadnych spoiw.Perry wziął Talona i Clarę za rączki i pociągnął ich za sobą w dół rampy. Kabina w środku wyglądała jak szeroka, pozbawiona okien tuba.Po jednej stronie za małymi drzwiami znajdował się kokpit.Druga strona wyładowana była metalowymi skrzyniami.Zapasy i sprzęt, choć pojazd był tylko w połowie załadowany.Środkowa część szybko wypełniła się ludźmi. – Przesuńcie się na sam koniec i usiądźcie – poinstruowała ich Aria.– Złapcie się czegoś, jeśli tylko możecie. Perry zauważył, że Osadnicy mają na sobie te same szare ubrania co Aria, gdy po raz pierwszy się spotkali.Ich twarze były blade, a oczy wielkie, i choć ze względu na dym nie czuł ich nastrojów, ich reakcje na jego osobę wystarczająco dobitnie malowały się na ich osłupiałych twarzach. Spojrzał na siebie.Na jego ubraniu były krew i brud, w dłoni trzymał pistolet.Wiedział zresztą, że w ich oczach jest groźny i dziki, tak jak oni wydawali mu się słabi i zalęknieni. Jego obecność niczego im nie ułatwiała. – Tutaj – powiedział Talonowi i Clarze, wprowadzając ich do kokpitu. Uderzył głową w drzwi, wchodząc do środka, i pomyślał o Roarze, który na pewno by z tego zażartował.Który powinien tu być.Którego wcześniej Perry okropnie potraktował.Nie wierzył, że przyszło mu do głowy, by kwestionować lojalność Roara.Nagle przypomniał sobie o Liv i poczuł, że brakuje mu powietrza, a jego żołądek skręca się w korkociąg.Nadejdzie czas, że będzie myślał o swojej siostrze i żal rzuci go na kolana, ale nie teraz.Teraz nie może. Kokpit był mały i ciemny, nie większy niż sypialnia Vale’a.W środku znajdowały się zaokrąglone okna dopasowane do kształtu dzioba maszyny.Wylot znajdował się na przeciwległym końcu hangaru.Na zewnątrz strumienie eteru przeszywały gęsty czarny dym i zupełnie zakrywały pustynię. Soren usiadł na jednym z dwóch siedzeń pilotów i zaklął, patrząc na
panel kontrolny.Najwyraźniej wyczuł, że Perry mu się przygląda, bo zerknął na niego przez ramię z nienawiścią w oczach. – Nie zapomniałem, Dzikusie. Wzrok Perry’ego powędrował na bliznę na brodzie Sorena. – Więc pewnie pamiętasz, kto był górą. – Nie boję się ciebie. Obok Perry’ego odezwał się cienki głosik. – To mój wujek, Sorenie. Soren spojrzał na Talona, a wyraz jego twarzy od razu złagodniał.Po chwili wrócił jednak do kontrolek. Perry popatrzył na bratanka, zaskoczony tym, jaki ma wpływ na Osadnika.Jak do tego doszło? Odłożył pistolet na półkę, na której znajdowała się pozostała broń, i kazał Talonowi i Clarze usiąść pod ścianą, podczas gdy sam przykucnął, by przyjrzeć się buzi chłopczyka. – Dobrze się czujesz? Talon pokiwał głową, posyłając mu zmęczony uśmiech.W jego przepastnych zielonych oczach zauważył cechy Vale’a.Chłopcu wyrosły dwa przednie zęby.Nagle poczuł, jak wiele miesięcy stracił i jaka odpowiedzialność na nim spoczywa.Talon znajdował się teraz tylko pod jego opieką. Kiedy silniki zaczęły warczeć, wyprostował się.Panel kontrolny przed Sorenem zapalił się, a reszta kabiny pogrążyła w ciemności. – Trzymajcie się – wrzasnął Soren. Po zebranych w głównej kabinie przeszedł niespokojny szmer.Aria przecisnęła się do Perry’ego przez drzwi i weszła do kabiny dokładnie w chwili, kiedy maszyna mocnym szarpnięciem poderwała się do lotu.Perry złapał dziewczynę w pasie, chroniąc ją przed upadkiem.Pojazd ruszył do przodu, przyciskając Arię do jego torsu.Objął ją obiema rękami i trzymał mocno, kiedy wylatywali poza obszar hangaru.Wlecieli w chmurę dymu, przez którą Perry nic nie widział, zauważył jednak, że Soren pewnie nawiguje pojazdem na podstawie konsoli, którą ma przed sobą. Kilka sekund później wlecieli w przejrzyste powietrze.Perry w zachwycie patrzył na ziemię, która uciekała pod nimi.Jego imię pochodziło od sokoła, lecz nigdy w życiu nie podejrzewał, że będzie latał.W pustynię nadal uderzały leje eteru, ale teraz było ich mniej.Blade światło świtu rozprzestrzeniało się po niebie, sprawiając, że błyski eteru zrobiły się delikatniejsze.Czuł, jak ciało Arii w jego objęciach się rozluźnia.Oparł brodę na czubku jej głowy, ciesząc się, że ma Arię przy
sobie. Kiedy pojazd skierował się na południe, Perry zauważył flotę Hessa – karawanę światła przemieszczającą się nad odległą doliną.Rozpoznał kształt ogromnej maszyny, którą widział wcześniej.Następnie zobaczył Reverie, które pochłaniał dym i ogień. Aria, wciąż w jego ramionach, przyglądała się temu bez słowa.Spojrzał na łuk jej ramienia i płaszczyznę policzka.Migotanie jej rzęs, kiedy mrugała.Jego serce wypełniło cierpienie.Jej.Jego.Dokładnie rozumiał, co ona czuje.On też stracił swój dom. – Jak znajdziesz chwilę, Ario, może powiesz mi, gdzie lecimy. Słysząc ton głosu Sorena, Perry zacisnął dłonie w pięści.Aria odwróciła się i spojrzała na niego pytającym wzrokiem.Bandaż na jej ramieniu przesiąkł krwią.Potrzebowała pomocy medycznej, i to jak najszybciej. – Do Fal – odpowiedziała, właściwie nie sugerując, lecz stwierdzając, co uważał za słuszne.Miał gdzie ich wszystkich pomieścić.A po tym, co zobaczył, przeczuwał, że Osadnicy szybciej przyzwyczają się do jaskini niż jego plemię. W ciemnej kabinie oczy Arii nagle pojaśniały. – Skrzynie na tyłach są pełne zapasów.Jedzenia, broni, leków. Perry pokiwał głową.To była prosta decyzja.Oczywisty sojusz.Razem byli silniejsi.I tym razem, pomyślał, Osadnicy będą mile widziani.Perry zerknął na Sorena.Przynajmniej większość z nich. – Skieruj się na południowy zachód – powiedziała Aria.– Za tamto pasmo wzgórz. Soren dostosował ster i zwrócił pojazd w stronę Doliny Fal.Perry spojrzał w dół, nie mogąc się doczekać, kiedy Talon wróci do domu.Oczy jego bratanka sennie się przymykały.Obok niego Clara już spała. Aria wzięła Perry’ego za rękę i poprowadziła go do wolnego siedzenia pilota.Gdy usiadł, posadził ją sobie na kolanach.Usadowiła się, przytulając do niego, i oparła czoło o jego policzek.Przez chwilę Perry miał wszystko, czego potrzebował.