ARIA
Liv pogładziła dłońmi jedwab swojej ślubnej sukni w kolorze kości słoniowej. – Jak ci się podoba? – zapytała.– Jej włosy układały się w złote fale, które opływały jej ramiona, a oczy nadal miała zapuchnięte od snu.– W porządku? Były w pokoju Liv, dużej komnacie z balkonem, podobnym do tego w jadalni, na którym stała poprzedniego wieczoru.W wielkim kamiennym kominku skwierczał ogień, a drewniane podłogi przykryte były grubymi futrzanymi dywanami. Aria siedziała na obitej aksamitem kanapie i przyglądała się, jak tęga kobieta przypina szpilkami rąbek sukni Liv.Była zmęczona i żałowała, że poprzedniej nocy Liv nie poszła spać do siebie.Z zewnątrz dosięgła ją chłodna poranna bryza przynosząca zapach dymu – dowód wczorajszej burzy. – Lepiej niż w porządku – odpowiedziała Aria.Prosty krój sukni uwydatniał smukłą, wysportowaną sylwetkę Liv i podkreślał jej urodę.Wyglądała zachwycająco.Była też zdenerwowana.Odkąd pół godziny wcześniej włożyła suknię, ani na chwilę nie przestała stukać palcami o swoje udo. – Stój spokojnie, bo inaczej cię ukłuję – powiedziała krawcowa, przytrzymując sobie szpilki w zębach.Jej głos był niewyraźny i poirytowany. – To kiepska groźba, Reno.Ukłułaś mnie już z dziesięć razy. – Bo telepiesz się jak ryba bez wody.Stój nieruchomo. Liv przewróciła oczami. – Jak skończymy, każę cię wrzucić do rzeki. – Jak tak dalej pójdzie, to sama się rzucę – odparła naburmuszona Rena. Liv żartowała, ale z sekundy na sekundę robiła się coraz bledsza, a Aria nie mogła jej się dziwić.Za dwa dni miała wyjść za mąż za kogoś, kogo nie kochała.Za Sable’a. Aria zerknęła w stronę drzwi, czując, że z niepokoju skręca ją w żołądku.Nie widziała Roara, odkąd wyszedł wczoraj w trakcie kolacji. Głosy z korytarza niosły się dudnieniem po drewnianej podłodze.
Poznawała dopiero siatkę krętych korytarzy.Komnata Sable’a znajdowała się w pobliżu.Teraz, kiedy Sable wiedział, że chodzi jej o Wielki Błękit, będzie jej trudniej wymknąć się w poszukiwaniu informacji, ale i tak miała zamiar spróbować. – Pamiętasz, co powiedziałaś o niesfornym ptaku? – ni stąd, ni zowąd zapytała Liv.– W pełni się z tobą zgadzam. – Naprawdę? – odparła Aria, prostując plecy. Liv pokiwała głową. – Nie da się go oswoić.Myślisz, że jest już za późno? Za późno, by wyznać Roarowi, że go kocha? Aria niemal roześmiała się z czystej radości. – Nie, myślę, że na to nigdy nie jest za późno. Przez kolejne dziesięć minut, gdy krawcowa kończyła pracę, Aria była równie niespokojna jak Liv, próbując powstrzymać uśmiech, który cisnął się jej na usta. – Jesteś tego pewna? – Tak.To jedyna rzecz, co do której nigdy nie miałam wątpliwości.A teraz pomóż mi to ściągnąć.Muszę go znaleźć.– W kilka sekund przebrała się w brązowe spodnie, skórzane botki i białą koszulę z długim rękawem.Skręciła włosy za plecami i zarzuciła pas, do którego przypięta była pochwa z jej mieczem. Sprawdziły sypialnię Roara, a potem pokój Arii, ale oba były puste.Dyskretnie wypytały też kilku strażników.Nikt go nie widział. – Jak myślisz, gdzie się podziewa? – Aria zapytała Liv, która prowadziła ją krętymi korytarzami zamku. Liv uśmiechnęła się chytrze. – Mam kilka pomysłów. Aria nastawiła uszu, kiedy wyszły na ciemne ulice miasta.Podczas poszukiwań Roara mogła jednocześnie zebrać trochę informacji. Ludzie rozpoznawali Liv, kiedy szła między nimi, kłaniali się jej i pozdrawiali ją.Z powodu wzrostu trudno ją było zresztą przeoczyć.Za kilka dni miała się stać bardzo wpływową kobietą – władczynią u boku Sable’a – i była za to podziwiana.Aria zastanawiała się, jakie to uczucie.Chciała stać przy Perrym silna i akceptowana za to, jaka jest. Wydawało się, że wszyscy rozmawiają o wczorajszej burzy.Południowe pola Rimu nadal płonęły, przez co ludzie zastanawiali się, jakie działania podejmie Sable.Aria zadawała sobie to samo pytanie.Jeśli jego ziemie nadal stały w płomieniach – jeśli cierpiał z powodu eteru tak jak inni – dlaczego jeszcze nie wyruszył do Wielkiego Błękitu? Dlaczego
czekał? – Jak duże jest plemię Rogów? – zapytała Liv, kiedy przeciskały się przez tłum na targowisku. – Tysiące w samym mieście, a na obrzeżach jeszcze więcej.Ma też kolonie.Lubi mieć wszystkiego dużo i najlepszej jakości.Dlatego gardzi Osadnikami.– Spojrzała na Arię i lekko wzruszyła ramionami w przepraszającym geście.– Nie może kupić waszych miast i doprowadza go to do szału.Nienawidzi tego, czego nie może mieć. Takie wytłumaczenie miało więcej sensu niż teoria Wylana o trwającej od pokoleń waśni. Arii szumiało w głowie od nieustających myśli.W jaki sposób Sable przeniósłby całe plemię składające się z tysięcy ludzi do Wielkiego Błękitu? Nie tylko ludzi, ale i zapasy, których potrzebowali, jednocześnie sprytnie unikając eterowych burz? Nie mogła sobie tego wyobrazić.Może właśnie dlatego jeszcze tego nie zrobił. Liv zatrzymała się przed krzywymi drzwiami, z których odchodziła czerwona farba.Uszu Arii dobiegły stłumione rozmowy. – Jeśli Roar gdzieś się zaszył, to na pewno tu. Gdy weszły do środka, Aria zobaczyła długie stoły, przy których siedzieli mężczyźni i kobiety.W zatęchłym powietrzu unosił się słodki jak miód zapach błyskacza. – To bar.– Aria pokręciła głową, musiała jednak przyznać, że było to dobre miejsce, by rozpocząć poszukiwania.Kiedy poznała Roara, miał ze sobą butelkę.Nie pierwszy i nie ostatni raz. Znalazły Roara w trzeciej odwiedzonej knajpie.Siedział sam przy stole w ciemnym rogu sali.Kiedy je zobaczył, skrzywił się i opuścił głowę. Gdy Aria podeszła do niego, nadal się garbił i zaciskał dłonie w pięści.Wyglądał na załamanego. Usiadła naprzeciw niego. – Martwiłam się o ciebie – powiedziała, siląc się na beztroski ton.– Nienawidzę się martwić. Zerknął na nią przekrwionymi oczami i posłał jej krótki, zmęczony uśmiech. – Przepraszam. Potem przeniósł wzrok na Liv, która usiadła koło niego. – Czy nie powinnaś właśnie wychodzić za mąż? Liv ledwie była w stanie zachować powagę.Położyła Roarowi dłoń na głowie.Zerwał się i próbował odsunąć, ale ona mocno go przytrzymała.
Mijały sekundy.Roar najpierw patrzył na jej dłoń, potem w oczy, a jego twarz zmieniała wyraz z zagubionego na spokojny.Z załamanego na szczęśliwy. Aria czuła, jak ściska ją w gardle, i nie mogła już dłużej na niego patrzeć.Na końcu słabo oświetlonej sali mężczyzna o ziemistej cerze pochwycił jej spojrzenie i utrzymał je o chwilę za długo. – Liv – Aria ostrzegła ją cicho.Byli obserwowani. Liv cofnęła dłoń, ale Roar się nie poruszył.Żyły na jego szyi były nabrzmiałe, a oczy błyszczały mu od łez.Wstrzymywał oddech.Ledwie się kontrolował. – Prawie mnie zabiłaś – szepnął ochrypłym głosem.– Nienawidzę cię, Liv.Nienawidzę cię. Jedno wielkie kłamstwo.Zupełne przeciwieństwo prawdy.Tu, pośród ludzi Sable’a, tylko to mógł powiedzieć. – Wiem – odpowiedziała Liv. Starsza kobieta z kwaśną miną, stojąca za barem, mierzyła Arię wzrokiem.Nagle dziewczyna odniosła wrażenie, że wszyscy ich podsłuchują. – Musimy się stąd wynosić – szepnęła. – Liv, to ty musisz się stąd wynosić – cicho powiedział Roar.– Zaraz.Zbyt dużo ryzykujesz, zostając.On się dowie, co czujesz. Liv pokręciła głową. – To nie ma znaczenia, to niczego nie zmieni.Wiedział w chwili, kiedy się tu pojawiłeś. Aria nachyliła się w ich stronę. – Idziemy – powiedziała dokładnie w chwili, kiedy przez drzwi wpadli strażnicy Sable’a. Arii i Roarowi odebrano noże i wyciągnięto ich na ulice miasta.Widząc, że są traktowani jak więźniowie, Liv zaczęła wrzeszczeć i rzucać się i mało brakowało, a sięgnęłaby po swój miecz, ale strażnicy byli nieustępliwi.Rozkaz Sable’e, powiedzieli. Aria wymieniła z Roarem zatroskane spojrzenia, kiedy docierali do zamku.Liv powiedziała, że Sable zna jej prawdziwe uczucia.Nie wyglądała na zmartwioną.Ich małżeństwo było zaaranżowane – nigdy nie chodziło w nim o miłość.Mimo to Aria czuła w żołądku dręczącą ją troskę. Zostali przeprowadzeni przez wielką komnatę, która teraz stała pusta, i krętymi korytarzami dotarli do jadalni, gdzie stał jeżynowy bukiet i wisiały rdzawe kotary.Sable siedział przy stole i rozmawiał z mężczyzną,
który wydał się Arii znajomy.Był przemoknięty, a z jego ubrań zwisały łyżki i świecidełka.Miał niewiele zębów, a te, które mu pozostały, były powykrzywiane. Pamiętała go jak postać ze snu – albo z koszmaru.I wtedy sobie przypomniała.Widziała go podczas ceremonii.To plotkarz, który odwiedził wioskę, kiedy próbowano ją otruć, a Perry stracił część swojego plemienia. W jej głowie była tylko jedna myśl. Ten człowiek wiedział, że jest Osadniczką. Kiedy go zobaczyła, Sable wstał, odpychając krzesło.Przelotnie zerknął na Liv i Roara pozbawionym emocji wzrokiem, zanim w pełni skupił się na niej. – Przepraszam, że zepsułem ci zabawę, Ario – powiedział, podchodząc do niej bliżej – ale Shade właśnie przekazał mi pewne bardzo ciekawe fakty o tobie.Wychodzi na to, że miałem rację.Rzeczywiście jesteś wyjątkowa. Czuła, jak serce kołacze jej o żebra.Sable stanął naprzeciw niej i nie mogła już uciec przed jego przeszywającym błękitnym spojrzeniem.Kiedy odezwał się znowu, ton jego głosu sprawił, że po plecach przeszły jej ciarki. – Czy przyszłaś tu ukraść moją wiedzę, Osadniczko? Widziała tylko jedno rozwiązanie.Jedną szansę.Musiała z niej skorzystać. – Nie – powiedziała.– Przyszłam tu ubić interes.