PEREGRINE
– Zbudź się, Perry! Perry gwałtownie otworzył oczy.Był w pokoju Vale’a.Nigdy w życiu nie spędził tam nocy.Aria spała głębokim snem wtulona w jego tors.Przygarnął ją mocniej, czując zapach potu i krwi, które przywiodły na myśl wspomnienia minionej nocy. W progu stał Roar. – Lepiej wyjdź na zewnątrz.I to zaraz. Starając się nie obudzić Arii, Perry wymknął się z łóżka i wyszedł z Roarem przed dom. W centrum wioski zebrało się całe plemię – tłum składający się z setek osób.Ludzie płakali i krzyczeli do siebie obelżywe słowa.Na dachu kantyny Hyde i Hayden czekali gotowi, by wystrzelić.Przy boku Perry’ego, z nożem w dłoni, pojawił się Reef, a tuż za nimi Twig. – Co się dzieje? – zapytał Cinder. Perry nie wiedział.Nie rozumiał do chwili, gdy przed zgromadzonych wyszedł Gray. Jego twarz była tak spuchnięta, że trudno było go rozpoznać.Przez ramię miał przewieszoną ciężką torbę. – Dokonałeś złego wyboru – powiedział tylko, po czym opuścił wioskę.W ślad za nim podążyli jego dwaj synowie ocierający łzy z zapłakanych buzi. Wtedy na czoło tłumu wyszedł Wylan – również z torbą na ramieniu. – Zabiłeś Vale’a za to, że zadawał się z Osadnikami.Czymś się od niego różnisz? Perry pokręcił głową. – Talona i Clary nie ma z nami przez to, czego dopuścił się Vale.Zdradził nasze plemię.Ja nigdy tego nie zrobię. – A co niby wydarzyło się wczoraj? Mógłbym przysiąc, że to twoje pięści obiły twarz Graya.Jesteś głupcem, Peregrine.A my jeszcze większymi, skoro sądziliśmy, że możesz nam przewodzić. Splunął w stronę Perry’ego i oddalił się.Chwiejnym, niepewnym krokiem za bramę wioski wyszła jego matka.Perry chciał ją zatrzymać.Ponieważ utykała, nie miała dużych szans na ziemiach niczyich. Z tłumu wyłonił się kuzyn Wylana.Silny, czternastoletni Aud,
którego Perry darzył sympatią, a za nim jego ojciec i reszta rodziny. Odchodzili jeden za drugim.Dziesięć, dwadzieścia osób, a potem więcej.Tylu, że Perry zaczął już sobie wyobrażać, że zostanie sam na środku wioski.Ta myśl przyniosła mu chwilową ulgę, która niemal natychmiast zniknęła.Przewodzić Falom – to było jego przeznaczenie. Kiedy w końcu ludzie przestali opuszczać wioskę, Perry rozejrzał się po pozostałych, odczekując chwilę dla pewności, że to, co zobaczył, nie było przywidzeniem.Tłum wydawał się rzadszy, jakby przeczesany. Przynajmniej jedna czwarta plemienia odeszła. Perry przyglądał się twarzom tych, którzy zostali.Pośród nich dostrzegł Molly, Beara i Brooke.Rowana i Starego Willa.Szukał odpowiednich słów, żałując, że nie ma oratorskich umiejętności Vale’a, ale bez skutku.Wyszedłby na mięczaka, gdyby teraz podziękował im za ich lojalność, choć rzeczywiście był za nią bardzo wdzięczny.Nie miał też zamiaru przepraszać za to, co zrobił.To była jego ziemia, a on obiecał bronić wszystkich jej mieszkańców: Osadników, Wykluczonych i wszystkich pozostałych. Kiedy plemię – a właściwie to, co z niego zostało – wróciło do normalnej pracy, Perry udał się z Bearem i Reefem do kantyny.Usiedli przy stole najbliżej drzwi i zrobili listę imion tych, którzy się rozpierzchli, spisując ich obowiązki i zadania wobec plemienia.Bear notował powoli – w jego masywnych dłoniach pióro wyglądało jak wędrująca po kartce papieru słomka.Każde imię wydawało się jak nowa zdrada. Perry nie wiedział, co zrobił nie tak.Czy chodziło o to, że rzucił się za Starym Willem podczas burzy? O to, że pobił Graya? Czy o jego plan, by wraz z Arią szukać na północy Wielkiego Błękitu? Wszystko wydawało się usprawiedliwione.Słuszne.Nie mógł zrozumieć, w czym ich zawiódł. Kiedy skończyli podsumowanie, siedzieli przez chwilę w ciszy.Bear spisał imiona sześćdziesięciu dwóch osób, ale ta liczba nie dawała pełnego obrazu sytuacji.Perry podejrzewał, że wielu z nich było Naznaczonych, a nawet ci, którzy nie posiadali żadnego Zmysłu, byli w pełni sprawnymi wojownikami.Młodzi, starzy i słabi rzadko odchodzili z wyboru. Reef westchnął, krzyżując ramiona na piersi. – Odstrzeliliśmy dysydentów.Piekielnie się cieszę, że się ich pozbyliśmy.Na dłuższą metę będziemy dzięki temu silniejsi. Bear odłożył pióro i przeczesał dłonią brodę. – A ja się właśnie martwię o tę krótszą. Perry spojrzał na niego.Co mógł na to powiedzieć? Bear miał rację. – Będziemy bardziej podatni na ataki, kiedy wieść się rozniesie.
Shade pewnie już rozpuszcza pogłoski po wszystkich, których spotka na swojej drodze. – Powinniśmy podwoić nocną wartę – powiedział Reef. Perry pokiwał głową. – Tak zróbcie.– Spojrzał w drugą stronę kantyny.W ciągu tylko dwóch dni Fale doświadczyły niespodzianej eterowej burzy, zamachu na życie Arii i rebelii.Czy następna będzie grabież? Wiedział, że na pewno nastąpi.Z podwojoną wartą czy bez, byli zbyt bezbronni.Nie zdziwiłoby go, gdyby Wylan powrócił, żeby zawalczyć o wioskę. Kiedy Perry wracał do domu, centralny plac wydał mu się zbyt cichy i pusty. Był zaniepokojony stanem Arii i bardzo chciał ją zobaczyć.Czy była na tyle zdrowa, aby ruszyć na północ? Słowa Reefa wypowiedziane poprzedniego wieczoru dudniły mu w uszach.Fale potrzebują cię tutaj.Jak mógłby ich zostawić? Jak mógłby z nimi zostać, skoro odpowiedź na ich problemy czekała poza wioską? Kiedy wszedł do domu, przed drzwiami do sypialni Vale’a zastał Twiga i Grena krzyczących na siebie.Na widok Perry’ego zamilkli. – Perry.– odezwał się Twig.Na jego twarzy malowało się poczucie winy.– Szukaliśmy wszędzie. Perry odepchnął ich i wszedł do sypialni.Zobaczył łóżko i zwinięty koc.Spojrzał na szafkę nocną, na której nie było figurki sokoła.Nie dostrzegł też torby Arii.Dziewczyny nie było. – Roar też zniknął – powiedział Twig.Razem z Grenem przyglądali się Perry’emu z progu. Między mężczyzn wcisnął się Cinder, a jego czapka upadła na podłogę. – Widziałem ich, gdy odchodzili.Powiedzieli, że zajmą się Liv i Wielkim Błękitem. Perry stał jak wryty, próbując pogodzić się z prawdą, w jego uszach szumiała krew. Aria go opuściła. Mógł ruszyć ich śladem.Mieli nad nim tylko kilka godzin przewagi.Gdyby zaczął biec, mógłby ich dogonić.Nie potrafił jednak zmusić się do choćby jednego kroku. Reef przepchnął się do środka.Rozejrzał się po pokoju i siarczyście zaklął. – Przepraszam, Perry. Niespodziewane i szczere słowa wyrwały Perry’ego z transu.Do
głosu doszedł ból, który przegonił odrętwienie.Perry odepchnął Reefa.Odepchnął go wraz z wszystkimi innymi uczuciami, które zakopał głęboko w sobie.Aż znów nic nie czuł. – Upuściłeś to – powiedział do Cindera, podnosząc czapkę, po czym przeszedł przez środek wioski, zmierzając w nieznanym kierunku.