PEREGRINE
Perry siedział przy stole na podwyższeniu, oniemiały z powodu ilości podanego jedzenia.Szynka z rodzynkami złotymi jak słońce.Chleb z orzechami włoskimi i kozim serem.Marchewki z miodem i masłem.Truskawki, czereśnie.Półmisek z sześcioma rodzajami serów.Wino i błyskacz dla tych, którzy mieli ochotę.Kantynę wypełniały apetyczne aromaty.Jutro plemię powróci do żywnościowych racji, dziś jednak ucztowali. Jadł, aż głodowe skurcze zamieniły się w ból przepełnionego żołądka.Każdy kęs przypominał mu o poświęceniu, jakie Liv uczyniła dla Fal.Kiedy skończył, oparł się wygodnie i patrzył na otaczających go ludzi.Marron smarował masłem kawałek chleba z taką samą precyzją, z jaką wykonywał wszystkie inne zadania.Bear zabrał się za górę jedzenia, która spadała mu z talerza, podczas gdy Molly bujała Rivera na kolanie.Hyde i Gren rywalizowali o uwagę Brooke.Twig ledwie dawał radę wtrącić słówko. Zaledwie kilka godzin wcześniej był w tym samym miejscu i słuchał, jak jego plemię w złości obrzuca go obelgami. Po drugiej stronie stołu Willow szturchała Cindera łokciem. – Popatrz, nigdzie nie ma ani jednej ryby. – Całe szczęście – odrzekł Cinder.– Już się bałem, że wyrosną mi skrzela. Willow roześmiała się.Perry też się uśmiechnął, widząc, jak wystające spod czarnej czapki uszy Cindera robią się czerwone. Po przeciwnej stronie pomieszczenia Kirra jadła w otoczeniu swoich ludzi.Stanowili hałaśliwą bandę, która lubiła się popisywać.Każdy z nich zdawał się śmiać nader donośnie.Oczy Perry’ego wciąż wracały do Kirry.Umówił się z nią na późniejsze spotkanie, żeby poznać wieści z innych terytoriów.Pochodziła z Rogów, mogła więc coś wiedzieć o Wielkim Błękicie. Kiedy skończyli jeść, towarzysze Kirry odsunęli kilka stołów, by zrobić trochę wolnego miejsca.Wtedy rozległy się dźwięki gitar i bębnów, które wygrywały radosne melodie.Ich pogodny nastrój szybko się udzielał.Fale z radością się dołączyły i po kilku chwilach w kantynie zaczęły się śpiewy i tańce.
– Czy Cinder mówił ci o swoich urodzinach? – zapytała Willow. – Willow.nie.– odezwał się Cinder, kręcąc głową.– Żartowałem. – A ja nie – odparła dziewczynka.– Cinder nie wie, kiedy są jego urodziny, więc właściwie mógłby to być byle jaki dzień.A skoro mógłby to być byle jaki dzień, to dlaczego nie dziś? I tak już świętujemy. Perry skrzyżował ramiona i próbował zachować powagę. – Dzisiejszy dzień wydaje mi się idealny. – Może mógłbyś coś powiedzieć? No wiesz, żeby to się stało oficjalnie. – Oczywiście.– Spojrzał na Cindera.– Ile chcesz mieć lat? – Nie wiem – odpowiedział chłopiec, szeroko otwierając oczy. – Może trzynaście? – zasugerował Perry. – W porządku.– Cinder wzruszył ramionami, ale jego twarz zrobiła się czerwona, a nastrój gorący z emocji.Znaczyło to dla niego więcej, niż dał po sobie poznać, czemu Perry nie mógł się dziwić.Cinder zasługiwał na to, by wiedzieć, ile ma lat.By znać dzień, dzięki któremu będzie mógł odliczać czas.Perry’emu było jedynie przykro, że wcześniej nie wpadł na ten pomysł. – Jako Władca plemienia Fal ogłaszam ten dzień dniem twoich urodzin.Moje gratulacje. Na buzi Cindera zajaśniał szeroki uśmiech. – Dzięki. – Teraz musisz zatańczyć – powiedziała Willow.Pociągnęła go za sobą mimo jego protestów i po chwili wmieszali się w tłum. Perry usiadł wygodnie i drapiąc Pchlarza pod pyskiem, delektował się uczuciem lekkości, jaką miał w sercu.Kirra nie przyniosła im wyłącznie żywności.Przywróciła im wspomnienia o lepszych czasach.Tak powinno płynąć życie w kantynie.Dziś widział Fale takie, jakie zawsze chciał widzieć. Ludzie późno rozeszli się do swoich domostw.Nikt nie chciał, by ten wieczór szybko się skończył.Reef pociągnął Perry’ego na stronę, w zaciemniony zakątek centralnego placu.Wokół paliły się lampiony, którymi bujała morska bryza. – Dwudziestu siedmiu mężczyzn i jedenaście kobiet – powiedział.– Dziecięciu Vidów, pięciu Audów i Kirra, ale o niej już wiesz.Każdy z nich włada bronią, a przynajmniej tak sądzę. Perry podejrzewał to samo. – Martwisz się tym? Reef pokręcił głową.
– Nie, ale i tak będę miał na nich oko dzisiaj w nocy. Perry pokiwał głową.Kiedy się odwrócił, niemal wpadł na Molly.Powiedziała mu, że Marron się rozchorował.To tylko niegroźna niestrawność, ale tę noc będzie musiał przeleżeć.A skoro Reefa i Marrona miało zabraknąć, wychodziło na to, że spotka się z Kirrą sam na sam.Perry udał się do swojego domu, nie wiedząc, dlaczego się denerwuje. Niedługo potem dziewczyna zapukała do jego drzwi i weszła do środka.Perry podniósł się z krzesła przy ognisku.Kirra przystanęła, rozglądając się po pustym pokoju.Wydawała się zaskoczona, że w domu nie ma nikogo prócz nich. – Zwolniłam dziś moich ludzi z posługi.Przebyli długą drogę. Perry podszedł do stołu i nalał jej i sobie po kubeczku błyskacza. – Na pewno zasłużyli na odpoczynek. Kirra wzięła swój kubek i usiadła po przeciwnej stronie stołu.Jej oczy uśmiechały się, gdy na niego patrzyła.Miała na sobie obcisłą koszulę w kolorze zboża, która teraz była rozpięta niżej niż podczas kolacji. – Pojawiliśmy się w samą porę – powiedziała.– Twoje plemię głodowało. – To prawda.– Perry nie mógł zaprzeczyć, że znajdowali się w ciężkiej sytuacji, ale nie podobało mu się, że wytyka mu to obca osoba. – Kiedy masz zamiar wyruszyć z powrotem do Rimu? – zapytał.Po surowym akcencie i szorstkich słowach można było poznać, że Kirra pochodzi z południa.Tylko tyle chciał o niej wiedzieć.Potrzebował za to informacji, którymi mógłby się posłużyć.Chciał przekazać siostrze wiadomość.Jak się miewa? Musiał wiedzieć, że u Liv wszystko w porządku. Kirra się roześmiała. – Już chcesz, żebym sobie poszła? Co za cios – powiedziała, lekko wydymając wargi.– Sable chce, żebyśmy zostali.Mamy ci pomagać tak długo, jak zechcesz. To go zaskoczyło.Napił się, dając sobie chwilę na opanowanie, podczas gdy błyskacz rozgrzewał mu gardło.Według pogłosek Sable był bezwzględny, a obecne czasy nie skłaniały do szczodrości.Czy Liv wymogła na nim taką pomoc? Perry nie zdziwiłby się, gdyby tak było.Liv także potrafiła być bezwzględna. Perry odstawił kubek. – Być może Sable tego chce, ale to nie on tu podejmuje decyzje. – Oczywiście, że nie – odparła Kirra.– Nie widzę jednak problemu.Przynieśliśmy własne jedzenie, a ty masz mnóstwo miejsca, by nas
pomieścić.Sable jest teraz twoim bratem.Powinieneś uznać naszą pomoc za prezent. „Prezent”? „Pomoc”? – Perry mocniej zacisnął dłoń na kubku. – Sable nie jest moim bratem. Kirra z rozbawieniem w oczach upiła łyk błyskacza. – Rozumiem, że tak nie czujesz, skoro nigdy się nawet nie spotkaliście.Mimo to korzyść, jaką zyskujesz, powinna być dla ciebie oczywista.Mam najsilniejszych wojowników, a nasze konie nie zlękną się burzy czy napadu.Możemy ci pomóc ochronić tę wioskę.Nie będziesz musiał szukać schronienia w jaskini. A więc słyszała.Choć był to jego wybór i najlepsze wyjście dla Fal, poczuł wstyd.Kirra nachyliła się nad stołem i wzięła głęboki wdech, nie spuszczając z niego wzroku.Jej oczy miały kolor bursztynu.Taki sam kolor wyczuwał w jej nastroju.Kirra na pewno próbowała wyczuć jego emocje, tak jak on starał się wyczytać jej. – Wiele o tobie słyszałam – powiedziała.– Mówi się, że włamałeś się do Podu Osadników i pokonałeś plemię Krukorów.Podobno masz podwójne Znaczenia.Jesteś Videm, ale widzisz w ciemności. – Ludzkie gadanie.Czy w całej tej paplaninie ktoś wspomniał choć słowem o Wielkim Błękicie? Czy mój brat Sable powiedział ci, gdzie go znaleźć? – Krainę słońca i motyli? – zapytała, opierając się wygodnie.– Nie mów, że ty też jej szukasz.Nadzieja matką głupich. – Nazywasz mnie głupim, Kirro? Uśmiechnęła się.Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu.Dziewczyna była tego świadoma tak samo jak on. – Głupcem, który nie stracił nadziei. Perry uśmiechnął się znacząco. – To najgorszy typ z możliwych. Zaczynał się zastanawiać, czy wszystko, co powie Kirra, będzie go zaskakiwać. – Uważasz, że Wielki Błękit nie istnieje? Nie masz ochoty dalej żyć? – Przecież żyję – odparła.– Nie dam się opętać niebu. Zapadła cisza, podczas której tylko na siebie patrzyli.Jej zapach iskrzył z podekscytowania.Nie odwróciła wzroku i Perry zdał sobie sprawę, że on też nie potrafi. – Jesteś w szczególnej sytuacji – powiedziała ostatecznie.– Nie ma nic złego w tym, że przyjmiesz niewielką pomoc. „Pomoc”.Znów to słowo.Miał dość.Nie będzie po raz kolejny tego
słuchał. – Zastanowię się – powiedział, wstając.– Coś jeszcze? Kirra zatrzepotała powiekami. – A chcesz, by było coś jeszcze? – Nie mogła wyrazić się jaśniej. Perry podszedł do drzwi i otworzył je, wpuszczając do środka nocne powietrze. – Dobranoc, Kirro. Wstała z miejsca i podeszła bliżej.Zatrzymała się tylko krok przed nim, spojrzała mu w oczy i wzięła głęboki wdech. Perry poczuł ucisk w żołądku.W jej obecności jego puls przyspieszał, już od tygodni nie czuł czegoś podobnego.Kirra musiała to wyczuwać, a on nie mógł w żaden sposób tego ukryć. – Śpij dobrze, Perry, Władco Fal – powiedziała i zniknęła w ciemności.