PEREGRINE
– Przysięgnij, Vale – powiedział Perry, trzymając nóż przy gardle brata.Jego głos brzmiał szorstko jak głos ojca, a ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie mógł utrzymać ostrza w jednym miejscu.Vale leżał przyparty do ziemi na pustym polu. – Tobie? Chyba sobie kpisz.Nie masz pojęcia, co robisz, Perry.Przyznaj to. – Wiem, co robię! Vale zaczął się śmiać. – To dlaczego cię zostawili? Dlaczego ona cię zostawiła? – Zamknij się! – Perry docisnął ostrze do gardła brata, ale Vale tylko głośniej się roześmiał. Nagle Vale zniknął i pojawiła się Aria.Piękna.Tak piękna, gdy leżała pod nim na łóżku.Śmiała się, czując na gardle jego nóż.Perry nie mógł odsunąć ostrza.Trzęsło się w jego dłoniach, kiedy dociskał je do jej gładkiej skóry.Dla niej nie miało to znaczenia.Dalej się śmiała. Perry wyrwał się z koszmaru i gwałtownie usiadł na posłaniu na swojej antresoli.Zaklął głośno, nie potrafiąc się powstrzymać.Po plecach spływały mu krople potu i brakowało mu tchu. – Spokojnie.Spokojnie, Perry – odezwał się Reef.Przycupnął na drabinie, marszcząc brwi ze zmartwienia. Dom był ciemny i nieznośnie cichy.Perry nie słyszał zwyczajowego chrapania Szóstki.Wszystkich obudził. – W porządku, Perry? – zapytał Reef. Perry odwrócił się, chowając twarz.Dwa dni.Nie było jej od dwóch dni.Sięgnął po koszulę i naciągnął ją na plecy. – Tak – odpowiedział. Przed domem na Perry’ego czekał Bear. – Jest gorzej niż zwykle, Perry.Bez wątpienia.Moi ludzie muszą jednak wypocząć.Wymagać, by cały dzień pracowali na polach, a potem pełnili nocną wartę, to zbyt wiele.Niektórzy z nas potrzebują snu. Perry napiął mięśnie.Ostatnio spał jeszcze mniej i wszyscy o tym wiedzieli. – Nie możemy dopuścić do tego, by ktoś na nas napadł.Potrzebuję ludzi na warcie.
– A ja potrzebuję, by czyścili rowy melioracyjne.Potrzebuję, by kładli dachówki i siali na polach.Nie potrzebuję natomiast, by chrapali, kiedy powinni pracować. – Musisz sobie radzić z tym, co mamy.Tak jak wszyscy. – Poradzę sobie, ale nie uda nam się zrobić więcej niż połowę tego co zwykle. – Więc rób połowę! Nie odpuszczę żadnej warty. Bear znieruchomiał, tak jak kilka innych osób na placu.Perry nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe, że tego nie pojmują.Rozpierzchła się niemal jedna czwarta plemienia.Oczywiście, że nie byli w stanie zrobić wszystkiego.Perry miał nadzieję, że zgromadzą racje żywieniowe wystarczające na podróż Fal do Wielkiego Błękitu, ale po zniszczeniach wywołanych niespodziewaną burzą i stracie ludzi mógł liczyć tylko na to, że uda mu się ich wykarmić.Byli przepracowani, niedożywieni i potrzebowali planu. Perry myślał o tym przez cały dzień, kiedy oczyszczał rowy dla Beara i sprawdzał obwarowania.Reef pracował z nim ramię w ramię.Kiedy nie było go przy nim, któryś z członków Szóstki zajmował jego miejsce.Nie chcieli zostawić go samego.Nawet Cinder zdawał się przyjmować tę taktykę, dołączając do Perry’ego, gdy tylko wódz oddalił się na choćby pięć minut samotności. Nie wiedział, czego się spodziewać.Początkowy szok minął i teraz widział sytuację jasno i wyraźnie.Roar i Aria odeszli.Ruszyli do Rogów, by odnaleźć Liv i Wielki Błękit.Niedługo wrócą.To wszystko.Tak musiało się stać.Perry nie mógł sobie pozwolić na inne myśli. Tego wieczoru kolację podano później – grupa Wylana zabrała trzy koguty – a kantyna była dziwnie pusta i cicha.Perry nie miał ochoty na posiłek, ale jadł, wiedząc, że plemię go obserwuje.Musiał im pokazać, że choć wszystko się zmieniło, życie trwa dalej. Reef szedł za Perrym krok w krok, gdy ten opuścił kantynę i skierował się do zachodniego punktu obserwacyjnego.Perry wyczuł, że Reef zbiera się w sobie, żeby mu coś powiedzieć.Zaciskając dłonie w pięści, czekał, aż usłyszy, że potrzebuje snu, cierpliwości albo jednego i drugiego. – Okropna kolacja – odezwał się w końcu Reef. Perry wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił dłonie. – Też jadłem lepsze. – Czujesz to? – odezwał się Reef, spoglądając na niebo. Perry pokiwał głową.Szczypanie w głębi nosa ostrzegało go, że
kolejna burza jest bliżej, niż myśli. – Ostatnio niemal bez przerwy – odparł Perry. Eter płynął wściekle pozwijany, nadając niebu błękitną, chłodną poświatę.Teraz istniała niewielka różnica pomiędzy porami dnia.Dni były zasnute chmurami i niebieskimi smugami eteru.Noce stawały się przez nie jaśniejsze.Ich granice zacierały się, tworząc jeden niekończący się dzień.Nieskończoną noc. Perry spojrzał na Reefa. – Muszę nadać pewną wiadomość. – Do kogo? – zapytał Reef, unosząc brew. – Do Marrona.– Perry nie chciał po raz kolejny prosić go o pomoc, bo dopiero co zrobił to kilka miesięcy temu, kiedy wraz z Arią i Roarem szukali schronienia, niemniej położenie Fal było zbyt trudne.Potrzebował jedzenia i ludzi.Musiał poprosić o przysługę, zanim jego plemię zacznie umierać z głodu albo przegra walkę o własną wioskę. – To dobry pomysł – zgodził się Reef.– Poślę Grena z samego rana. Nawet kiedy Reef pojawił się, by im pomóc, Twig i Gren pozostali na stanowiskach, wciśnięci pomiędzy skały na skarpie.Ich czwórka siedziała razem w nieskrępowanym milczeniu, otoczona delikatną mgłą. Niedługo potem pojawili się Hyde i Hayden, a za nimi Maruder.Wszyscy trzej mieli tego wieczoru wolne.Perry dostrzegł, że Hyde ziewnął przy kolacji przynajmniej pięć razy.Zajęli pozycję na skarpie, podczas gdy mgła przeradzała się w deszcz.Nadal nikt się nie odezwał ani nie odszedł. – Cicha noc – w końcu powiedział Twig.– To znaczy, my jesteśmy cisi, nie deszcz.– Jego głos był szorstki i zachrypnięty po tak długim milczeniu. – Zjadłeś żabę, Twig? – zapytał Hayden. – Może razem z dzisiejszą zupą – dorzucił Gren. – Żaby smakują lepiej niż te flaki – mruknął Hyde. Twig odchrząknął, oczyszczając gardło. – Kiedyś nawet prawie zjadłem żabę – powiedział. – Sam wyglądasz jak żaba, Twig.Masz żabie oczy. – Pokaż nam, jak daleko skaczesz. – Zamknijcie się i pozwólcie mu wykumkać tę opowieść. Sama historia nie była niczym wyjątkowym.Jako dziecko Twig prawie pocałował żabę, bo założył się o to ze swoim bratem, ale żaba wyślizgnęła mu się z rąk i wpadła do ust.To nie była dla Twiga korzystna historia.Miał dwadzieścia trzy lata, a jeszcze nie całował się
z dziewczyną, i Szóstka dobrze o tym wiedziała, tak jak niemal o wszystkich innych rzeczach, które ich dotyczyły.Potem nastąpiła masakra – wszyscy dogryzali Twigowi, mówiąc, że może boi się, że po żabie całowanie dziewczyn sprawi mu zawód i że w pełni wspierają jego poszukiwania księcia z bajki. Perry słuchał, uśmiechając się na co lepsze żarty.Czuł się teraz bardziej sobą niż przez ostatnie dwa dni.W końcu znów zrobiło się cicho, z wyjątkiem kilku rytmicznych pochrapywań.Perry rozejrzał się wokół.Deszcz przestał padać.Ktoś spał.Pozostali oddychali swobodnie, skupiając się na mroku.Nikt nie odezwał się słowem, ale Perry słyszał wszystkich wyraźnie.Rozumiał, dlaczego nie odstępowali go na krok i siedzieli z nim nawet dzisiaj, kiedy nie musieli. Nie odeszliby, nawet gdyby mieli wybór.Zostaliby przy nim.

Przez Bezmiar NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz