PEREGRINE
Po kolacji Perry siedział w kantynie, ale myślami błądził gdzie indziej.Myślał o Arii.Nie zdradziła go.Nie była z Roarem.Nie stracił jej.Myśli tłukły mu się po głowie w nieustającej gonitwie. Eter gromadził się przez cały dzień, powodując ogólną nerwowość i oczekiwanie na uderzenie burzy.Marron i Reef w milczeniu siedzieli razem z nim.Niedaleko Kirra i jej ludzie, Lark i Forest, rozmawiali ściszonymi głosami. Tylko Willow zachowywała się normalnie.Siedziała naprzeciw Perry’ego i opowiadała Cinderowi, jak znalazła Pchlarza. – To było cztery lata temu – powiedziała.– Był wtedy jeszcze bardziej kudłaty. – Naprawdę? – odparł Cinder, próbując zachować powagę. – Ja, Perry i Talon wracaliśmy z przystani, kiedy Talon go zauważył.Pchlarz leżał na boku nieopodal szlaku, prawda, Perry? Na chwilę wyłonił się spomiędzy swoich myśli. – Prawda. – Podeszliśmy więc bliżej i wtedy zobaczyliśmy, że ma gwóźdź wbity w łapę, w tę miękką część pomiędzy palcami.– Willow rozczapierzyła dłoń, żeby mu pokazać.– Tam właśnie utknął gwóźdź.Bałam się, że pies mnie ugryzie, ale Perry od razu podszedł bliżej i powiedział: „Spokojnie, ty mały pchlarzu.Obejrzę tylko twoją łapę”. Perry uśmiechnął się, słysząc, jak Willow go naśladuje.Nie wydawało mu się, by jego głos był aż tak niski.Willow mówiła dalej, a on spojrzał na własną dłoń i rozprostował ją, przypominając sobie, jak trzymał w niej dłoń Arii. Czy go nienawidziła? Czy zapomniała już o nim? – Co się dzieje? – zapytał cicho Reef. – Nic – odparł Perry, kręcąc głową. Reef przyglądał mu się przez chwilę. – Jasne – powiedział z poirytowaniem, jednak gdy wstawał od stołu, położył dłoń na ramieniu Perry’ego i szybko ją zacisnął, dodając mu otuchy. Perry zdusił w sobie chęć, by strącić tę rękę.Nic się nie działo.Wszystko było w porządku.
Marron udawał natomiast, że niczego nie widzi.Siedział nad księgami Vale’a, gdzie sporządził diagram jaskini.Kiedy przewrócił stronę, Perry zobaczył rejestr pożywienia z zeszłego roku spisany dłonią brata.Wydawało im się wtedy, że mają tak niewiele.Teraz mieli jeszcze mniej.Zapasy przywiezione przez Kirrę nie wystarczą przecież na zawsze, a Perry nie wiedział, jak je uzupełnić. Marron wyczuł, że jest obserwowany, i podniósł wzrok, uśmiechając się ciepło. – Doskonały czas, by być Wodzem Krwi, nieprawdaż? Perry przełknął ślinę.Czy to było politowanie? – Bez ciebie byłoby ciężej. Uśmiech Marrona zrobił się jeszcze bardziej życzliwy. – Zebrałeś dobrą drużynę, Perry.– Znów pochylił się nad księgą i zaczął kreślić linie, a potem westchnął.– Chyba wystarczy na dziś.– Wetknął tom pod pachę i poszedł. Jego wyjście spowodowało, że inni też zdecydowali udać się na spoczynek.Jeden po drugim ludzie opuszczali kantynę, na końcu Reef i Kirra.Perry patrzył, jak wychodzą, czując, jak bez powodu serce bije mu szybciej.W końcu został sam.Przysunął do siebie świecę i bawił się jej płomieniem.Oczy zachodziły mu łzami, gdy testował swój próg wytrzymałości, aż płomień zamigotał i zgasł. Kiedy w końcu wyszedł na zewnątrz, poczuł zapach popiołu i ukłucia eteru.Powietrze miało woń zniszczenia.Na niebie jasność mieszała się z mrokiem.Spokój i dynamika.Za kilka godzin rozpocznie się burza, a plemię zgromadzi się w kantynie w poszukiwaniu schronienia. Przez plac na środku wioski szedł do niego Pchlarz, którego uszy podskakiwały w górę i w dół.Perry przykucnął i podrapał psa po plecach. – Cześć, ty mały pchlarzu.Masz oko na wszystko? Pchlarz dyszał.Nagle Perry przypomniał sobie, jak wiele tygodni temu pies w podobny sposób leżał przy nodze Arii.Nagle opanowała go chęć, by znów jasno myśleć.By pozbyć się jej ze swojej głowy. Perry skierował się w stronę szlaku, który prowadził na plażę, a kiedy Pchlarz go wyprzedził, pobiegł za nim sprintem, jakby to był wyścig.Zeskoczył z ostatniej wydmy, nie marząc o niczym, tylko o tym, by zanurkować w morzu. Kiedy upadł na miękki piasek, zastygł w bezruchu. Pchlarz biegł w stronę dziewczyny nad brzegiem.Stała twarzą do wody.Była wyższa niż Willow, miała ciało kobiety, a rudy kolor jej włosów mógł rozpoznać nawet w niebieskiej łunie eteru.
Na widok Pchlarza Kirra odwróciła się, dostrzegając Perry’ego.Podniosła rękę i lekko mu pomachała. Perry zawahał się, wiedząc, że powinien odmachać jej na pożegnanie i wrócić do wioski, ale zanim się zorientował, stał przed nią, choć nie pamiętał, ani jak do niej podszedł, ani że postanowił zostać. – Liczyłam na to, że się pojawisz – powiedziała, uśmiechając się. – Myślałem, że nie lubisz morza.– Jego głos był niski i ochrypły. – Kiedy jesteś tu ze mną, nie jest tak źle.Nie możesz spać? – Nie.– Perry skrzyżował ramiona i zacisnął dłonie w pięści.– Miałem zamiar popływać. – Rozmyśliłeś się? Pokręcił głową.Fale były ogromne i z hukiem rozbijały się o piasek.Powinien być w wodzie albo w domu, w swoim łóżku.Wszędzie tylko nie tu. – Jeśli chodzi o to, co mówiłam wcześniej – powiedziała – powinnam pilnować własnego nosa. – To bez znaczenia. – Naprawdę? – odparła Kirra, unosząc brew. Perry chciał powiedzieć „tak”.Nie chciał być głupcem oddającym serce dziewczynie, która go porzuciła.Nie chciał już czuć się słaby. Nie odpowiedział, ale Kirra i tak podeszła bliżej niego.Bliżej, niż powinna.Nie mógł dłużej pozostać obojętny na kształt jej ciała i uśmiech na jej ustach. Naprężył się, kiedy dotknęła jego ramienia, choć spodziewał się tego dotyku.Zsunęła dłoń w dół do jego nadgarstka.Delikatnie rozplątała jego palce, po czym złączyła je ze swoimi, sprawiając, że odległość między nimi zupełnie zniknęła.