PEREGRINE
Perry przeciągnął ostrzem noża po dłoni i zacisnął ją w pięść.Kilka kropli krwi skapnęło do małego miedzianego garnuszka. – Na krew Przywódcy Plemienia Fal uznaję cię za Audila i poświadczam, że należy nadać ci Znaczenia. Perry nie rozpoznawał dźwięku swojego własnego głosu – pewnego i oficjalnego – ani też słów, które wypowiedział.Zawsze słyszał je z ust Vale’a lub ojca.Rozejrzał się po tłumie zgromadzonych.Wbrew radom Reefa nakazał przygotowanie na ceremonię tych samych atrybutów co zwykle.Kadzidło na każdym ze stołów wypełniało kantynę wonnym cedrowym dymem, który symbolizował Scirów, a pochodnie i świece rozświetlały pomieszczenie ku czci Vidów.Dla Audów bębniarze zebrani na końcu sali wybijali miarowe rytmy.W przeciwieństwie do wilgoci, chłodu i strachu poprzedniej nocy tym razem czuło się swobodę i piękno
tradycji.Perry słusznie nakazał przeprowadzenie ceremonii.Fale potrzebowały jej tak samo jak Aria. Aria stała tylko kilka kroków naprzeciw Perry’ego.Spięła swoje ciemne włosy, przez co jej kark wyglądał smukło i delikatnie.Być może z nerwów, a być może od upału, jaki panował w kantynie, lekko się zarumieniła.Perry nie mógł mieć pewności. Czy uważała, że ich rytuał jest prymitywny? Czy naprawdę chciała przyjąć Znaczenia, czy może były dla niej koniecznością, jeśli chciała odnaleźć Wielki Błękit? Nie zdążył zapytać ją o to wcześniej, a teraz było już za późno.Nie mógł odgadnąć, jak się czuła.Przez cedrowy dym i setki zgromadzonych ludzi jego zmysł powonienia był bezużyteczny. Perry podał nóż Roarowi, który szybkim i efektownym ruchem obrócił go, zanim złożył swoje własne przyrzeczenie, poświadczając, że Aria jest Audilem.Jedną z nich. – Niech dźwięki wskażą ci drogę do domu – zakończył Roar, dolewając do całości swoją krew. Następnie zawartość garnuszka zmieszano z tuszem do wykonania tatuażu.Wraz ze Znaczeniami Aria otrzyma także część Roara i niego samego, a ich zmieszana krew przypieczętuje obietnicę, by chronić Arię i bronić jej zawsze, gdy będzie potrzebowała pomocy.Ceremonia miała się zakończyć uroczystą przysięgą.Perry nie mógł się doczekać.Chciał, żeby Aria wiedziała o tym, co on czuł już od dawna. – Bear narysuje teraz twoje Znaczenia – powiedział Perry.Przez wiele lat wykonywała to Mila.Żona brata wytatuowała mu sokoła na plecach i jego Znaczenia – obręcze Scira i Vida.Potem zastąpiła ją Molly, ale ostatnio dokuczały jej dłonie.Jedyną osobą poza nimi, która kiedykolwiek to robiła, był Bear. Perry stał jeszcze chwilę, próbując zdusić w sobie chęć, by pocałować Arię w policzek.Choć bardzo chciał otwarcie powiedzieć plemieniu o tym, co ich łączy, okazanie teraz własnych uczuć z jakiegoś powodu wydało mu się niewłaściwe.Po raz ostatni patrząc na idealną skórę na jej ramionach, Perry poszedł do ostatniego stołu w sali.Wykonanie Znaczeń zajmie godziny, a on nie chciał przeszkadzać.Robienie sobie tatuażu nie było takie okropne, wiedział jednak, że jakikolwiek dyskomfort, który poczuje Aria, zaboli i jego. Zajął dawne miejsce Vale’a u szczytu stołu na niewielkim podeście.Mając przy sobie Roara, Cindera oraz Szóstkę, za bardzo czuł się jak swój brat podczas wystąpień i uroczystości.Dziś jednak był przecież dzień ceremonii.
Po drugiej stronie stołu uśmiechnął się do niego mężczyzna o zaniedbanych włosach, który miał więcej przerw w zębach niż samych zębów. – Proszę, proszę.ale się prezentujesz, Peregrine. Handlarz, który przybył do wioski wczesnym popołudniem, zaglądał do nich każdej wiosny, by sprzedawać świecidełka.Monety, łyżki, pierścionki i bransoletki w nieładzie zwisały mu z szyi i pół płaszcza, splątane niczym wodorosty.Ważyły pewnie tyle co on.Te wszystkie drobiazgi były jednak przykrywką dla jego prawdziwego towaru – plotek. Perry skinął głową. – Witaj, Shade.– Skoro Bear robił Znaczenia, a Perry miał odrobinę wolnego czasu, nadarzyła się okazja, żeby się dowiedzieć czegoś przed jutrzejszym porannym wymarszem. – Wyrosłeś na wspaniałego młodego wodza – powiedział Shade.Przeciągnął to słowo, jakby z każdą literą wysysał szpik z kości.Kątem oka Perry zauważył szeroki uśmiech na twarzy Roara.Perry już się cieszył, wyobrażając sobie, jak Roar będzie go później przedrzeźniał. – Jak bardzo przypominasz swojego brata i ojca – ciągnął Shade.– Jodan był wielkim człowiekiem. Perry pokręcił głową.Jego ojciec wielki? Może dla niektórych.Na swój sposób. Spojrzał w stronę paleniska.Bear siedział przy Arii na stole.Kawałkiem wierzbowego węgla drzewnego narysował spirale oznaczające Audila, przygotowując się do tego, by utrwalić je na skórze.Aria wpatrywała się w ogień nieobecnym wzrokiem.Perry wypuścił powietrze przez zęby, nie do końca pewien, czemu się martwi.Widział ten proces już wiele razy. – No dalej, Shade – powiedział.– Jakie przynosisz wieści? – Wygląda na to, że na liście twoich imponujących zalet brak cierpliwości – skomentował Shade. – To prawda – przyznał Perry.– Nie umiem się też pohamować. Na twarzy plotkarza pojawił się szeroki uśmiech.Jeden z jego przednich zębów siedział krzywo jak zwichrowane drzwi. – Na to wygląda.Wiesz, że podziwiam cię bezmiernie, i nie tylko ja jeden.Wieści o twym przejęciu władzy rozeszły się po świecie.Jakże trudno musiało ci być, panie, przelać krew własnego brata.Niewielu mężczyzn ma w sobie tyle siły, by popełnić tak bezlitosny – pardon – bezinteresowny czyn.Wszystko dla bratanka, jak słyszałem.Kochany malec.Drogi chłopiec.Mówi się też, że dałeś radę pokonać bandę
sześćdziesięciu Krukorów.Tak, młody wódz, a już zostawia po sobie ślad w historii.Peregrine z plemienia Fal. Perry miał ochotę mu przyłożyć, ale Reef go wyprzedził i z łoskotem postawił stopę na ławie tuż przy wędrowcu.Nachylił się nieco nad odzianym w łachmany mężczyzną. – Pomóc ci przyspieszyć? Shade skrzywił się lekko, studiując bliznę na twarzy Reefa. – Nie, nie ma potrzeby.Proszę mi wybaczyć.Nie miałem zamiaru nikogo obrazić.Twój czas, panie, jest zapewne niezwykle cenny, zwłaszcza po wczorajszej burzy.Południowe tereny poniosły ogromne straty.Wszędzie wybuchły pożary, a ziemie niczyje pełne są Rozproszonych.Plemiona Róż i Nocy zostały siłą wygnane ze swoich wiosek.Plotka głosi, że połączyły się i wspólnie szukają nowego bastionu. Perry spojrzał na Reefa, który skinął głową, jakby właśnie myśleli o tym samym.Róże i Noce należały do największych plemion i każde liczyło tysiące osób.Fale miały ledwie czterystu ludzi, wraz z dziećmi i starszymi.Perry przygotowywał wprawdzie swoje plemię na najazd, ale z takim przeciwnikiem nie mieliby szans. Kolejny wdech nie przyniósł Perry’emu zadowolenia.Był duszny i przesycony ludzkimi odorami.Tak głęboko w środku powietrze zrobiło się gęste. – Jakieś znaki, w którą stronę zmierzają? – Nie – odparł Shade z uśmiechem.– Ani śladu. Perry spojrzał na morze głów, znów odnajdując wzrokiem Arię.Bear wyciągnął cienki miedziany drucik z drewnianego pudełka ze sprzętem do wykonywania Znaczeń.Przytrzymał go nad świecą i rozgrzał końcówkę.Za chwilę nakłuje nim skórę Arii, aby nakreślić jej Znaczenie.Użyte w zły sposób, narzędzie to mogło być śmiertelne.Perry pokręcił głową, odpychając od siebie tę myśl. – Co jeszcze? – zapytał.Z każdą chwilą coraz silniej czuł, że robi mu się niedobrze.Wzdłuż pleców spłynęła mu kropelka potu – Co z Wielkim Błękitem? – Och, wiele mówi się o Błękicie, Peregrine.Plemiona wyruszają na poszukiwania.Niektóre kierują się na południe do Doliny Tarczowej.Inne wypuszczają się za Wzgórze Strzelców.Plemię Pigw wyruszyło na północ, za terytoria Rogów.Wrócili skrajnie wygłodniali.Dużo się mówi, ale nic z tego nie wynika. – Słyszałem, że Sable wie, gdzie to jest – powiedział Perry. Shade przygarbił się, a jego ubrania zabrzęczały.
– Tak mówi, ale nie jestem Scirem tak jak ty, Peregrine.Nie wiem, czy nie kłamie.Jeśli rzeczywiście wie, nie wyjawi tej tajemnicy żywej duszy.Krążą też pogłoski, że istnieje chłopiec, który potrafi kontrolować eter.Może cię to zaciekawi, bo w obecnych czasach takie dziecko warto byłoby mieć. Perry starał się nie poruszyć, mimo że wzburzyła się w nim krew.Ile wiedział Shade? Kątem oka Perry zauważył, że Cinder ściągnął czapkę. – To niemożliwe. – No cóż.trudno w to uwierzyć.– Shade wydawał się zawiedziony, że nie wzbudził tą pogłoską żadnego zainteresowania, bo bardzo szybko podał kolejną wiadomość.– Tej wiosny śniegi szybko zelżały.Bez przeszkód można udać się do Rimu.Mógłbyś teraz zobaczyć się z Olivią. Liv.Wspomnienie jej imienia zaskoczyło go. – Nie ma jej u Rogów.Nigdy do nich nie dotarła. Shade uniósł brwi. – Nie? Perry zamarł. – A co wiesz o Liv? Shade uśmiechnął się. – Wychodzi na to, że więcej niż ty.– Był najwyraźniej zadowolony z posiadania informacji, dzięki którym mógłby coś wytargować.Nie wiedział jednak, jak się robi interesy z Roarem. Perry odwrócił się w porę, by zobaczyć, jak Roar, czarny rozmazany kształt, przeskakuje przez stół.Dobiegł ich odgłos głośnego upadku i brzęk łyżek, pierścionków i świecidełek.Reef i Gren wyciągnęli noże i wtem wszystko się zatrzymało.Perry wszedł na stół, by popatrzeć, jak Roar przygniata Shade’a do podłogi. – Gdzie ona jest? – syknął Roar, przyciskając ostrze noża do gardła handlarza. – Poszła do Rogów.Tylko tyle wiem! – Shade patrzył na Roara przerażonym wzrokiem.– Powiedz mu, Scirze! Mówię prawdę! Nie okłamałbym cię. W kantynie zrobiło się cicho i uwaga wszystkich skupiła się na nagłym zamieszaniu.Perry’emu kręciło się w głowie, kiedy schodził ze stołu.Ściągnął Roara z Shade’a, czując purpurową barwę jego emocji. – Wyjdź! – Perry popchnął Roara w stronę drzwi.Powietrze.Obaj potrzebowali oddechu, zanim rozprawią się z handlarzem.Nie chciał dziś rozlewu krwi. – Sable ją znalazł.– Roar miał rozbiegany wzrok, kiedy Perry
wyprowadzał go z kantyny.– Na pewno.Ten łajdak wyśledził ją i siłą zaciągnął do siebie.Muszę się tam udać.Muszę. – Idziemy, Roar. Wychodząc z budynku, napotykali pytające spojrzenia Fal.Perry skupił się na drzwiach, wyobrażając sobie zimne nocne powietrze, które go za nimi uderzy. Roar zatrzymał się i obrócił tak gwałtownie, że Perry niemal na niego wpadł. – Perry.patrz! Podążył za jego wzrokiem i zobaczył Arię.Bear dotykał jej ramienia krótkimi szybkimi ukłuciami, znacząc je tuszem.Aria była mokra od potu, a włosy kleiły się jej do szyi.Uniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały.Coś było nie tak. W okamgnieniu Perry znalazł się przy niej.Na jego widok Bear zląkł się i odsunął drucik.Z ramienia Arii kapała krew.Zbyt wiele krwi.Dużo za dużo.Część Znaczenia została już ukończona i kręte linie tatuażu Audów oplatały połowę jej ręki.Skóra wokół wzoru była czerwona i spuchnięta. – Co to? – zapytał Perry. – Ma cienką skórę – powiedział Bear defensywnym tonem.– Robię to tak, jak umiem. Aria była biała jak kreda i ledwie mogła wysiedzieć. – Wytrzymam – wyszeptała.Nie chciała na niego spojrzeć.Patrzyła tylko w ogień nieobecnym wzrokiem. Perry zerknął do pojemnika z tuszem, wyczuwając coś dziwnego.Podniósł małą miedzianą miseczkę do nosa i wciągnął w płuca zapach substancji.Pod wonią tuszu wyczuł stęchły odór. Cykuta. Przez moment nie był w stanie połączyć wszystkich informacji.W końcu to do niego dotarło. Trucizna. Tusz był zatruty. Miedziana miska zadźwięczała o palenisko, zanim Perry zdołał sobie uświadomić, że nią rzucił.Tusz pochlapał gzyms kominka, ściany, podłogę. – Coś ty zrobił? – wrzasnął Perry.Bębny ucichły.Wszystko ucichło. Oczy Beara błądziły od drucika do ramienia Arii. – To znaczy? Gdy Aria zaczęła się chwiać, Perry rzucił się na kolana i pochwycił
ją, zanim spadła z ławki.Jej skóra paliła go w dłonie, a ona była w jego rękach ociężała i bezwładna.To się nie działo naprawdę.Nie wiedział, co zrobić.Nie potrafił podjąć decyzji.Jego ciało wypełniały strach i mdłości, dlatego nie był w stanie zrobić ani kroku. Wziął Arię na ręce i zaniósł do swojego domu.Wszedł do sypialni Vale’a i położył dziewczynę na łóżku.Następnie ściągnął pasek i nóż, który ze szczękiem upadł na podłogę.Zawiązał pas nad bicepsem Arii i mocno go zacisnął.Musiał zatrzymać truciznę, zanim dostanie się do serca. – Ario? – Odezwał się, ujmując jej twarz w dłonie.Jej źrenice były tak rozszerzone, że ledwie widział szary kolor tęczówek. – Nie widzę cię, Perry – wymamrotała. – Jestem tuż przy tobie.– Ukląkł przy łóżku i ujął jej dłoń.Jeśli będzie ją mocno trzymał, Arii nic się nie stanie.Nie może.– Wszystko będzie w porządku. W pokoju pojawił się Roar i postawił lampę na nocnym stoliku. – Molly już do nas idzie.Poszła po swoje rzeczy. Perry wpatrywał się w ramię Arii.Żyły wokół jej Znaczenia były grube, splecione i miały ciemny fioletowy kolor.Z każdą sekundą twarz dziewczyny robiła się coraz bledsza.Perry pogładził ją po czole drżącą dłonią, myśląc o jednostce medycznej u Marrona.Tu nie miał niczego.Nigdy wcześniej nie czuł, że prowadzi prymitywne życie – aż do tej chwili. – Perry.– jęknęła Aria, oddychając ciężko. Uścisnął jej dłoń. – Jestem tu.Nigdzie się nie wybieram.Jestem. Jej powieki zamknęły się, a Perry się poczuł, jakby został wciągnięty głęboko pod wodę, w lodowaty mrok, skąd nie ma powrotu.Bez tlenu w płucach. – Wciąż oddycha – odezwał się stojący za nim Roar.– Słyszę ją.Jest nieprzytomna. Molly przyniosła słój pełen śnieżnobiałej maści, którą stosowano na uczuleniowe wysypki. – To nie wystarczy – powiedział Perry stanowczym tonem.– Trucizna jest wewnątrz jej skóry. – Wiem – powiedziała Molly spokojnie.– Jeszcze nie obejrzałam rany. – Co robić? Mam jej odciąć tę skórę? – Żołądek Perry’ego skurczył się na sam dźwięk tych słów.
– Ja to zrobię – odezwał się Roar, kładąc dłoń na swoim nożu. Perry spojrzał na przyjaciela.Też zbladł ze strachu.Perry nie mógł uwierzyć, że rozmawiają o pocięciu ramienia Arii. – To na nic – odezwała się Molly.– Trucizna jest już w jej krwiobiegu.– Na nocnym stoliku postawiła kolejny słoik.W wodzie zwinnie poruszały się ruchliwe pijawki.– Powinny pomóc, o ile wyssą zatrutą krew. Perry zdusił w sobie kolejną falę mdłości.Pasek wokół jej ramienia.Pijawki.Czy nie mógł zapewnić jej czegoś lepszego? – Spróbujmy. Molly sięgnęła po wijącą się pijawkę i umieściła ją nad tatuażem Arii.Kiedy stworzenie przyssało się do skóry dziewczyny, Roar głośno wypuścił powietrze, ale Perry nadal nie mógł złapać oddechu.Molly wzięła kolejną pijawkę ze słoika, a potem następną i następną.Każda sekunda wydawała się trwać wieczność.W końcu na ramieniu Arii znalazło się sześć stworzonek.Na jej idealnej skórze, którą gładził palcami jeszcze kilka godzin temu. Perry splótł palce Arii ze swoimi.Aria odwzajemniła uścisk, lecz jej dłoń szybko się rozluźniła.Nawet półprzytomna dawała mu znaki, że będzie walczyć. Perry obserwował, jak pijawki stają się ciemnofioletowe i pęcznieją od krwi.Sposób Molly chyba przynosił rezultaty.Potem nie mógł już patrzeć.Położył głowę na łóżku, czując, jak od ciągłego klęczenia bolą go kolana.Słyszał, jak za ścianą Bear zarzekał się, że jest niewinny.Potem dobiegł go głos Cindera, który rozpaczliwie błagał Roara, by go przepuścił.Cisza.Molly poruszająca się blisko niego, która nakrywa Arię kocem i na chwilę kładzie dłoń na jego głowie.Potem znów cisza. W końcu Perry podniósł głowę.Choć Aria nadal się nie poruszyła, czuł, że powraca.Wstał niepewnie, chwiejąc się na zdrętwiałych nogach.Nagły przypływ ulgi sprawił, że przez chwilę nie widział wyraźnie.Było to jednak przelotne uczucie. Perry spojrzał na Roara, który w dłoni trzymał nóż za ostrze. – Idź – powiedział Roar, podając mu go.– Ja z nią zostanę. Perry wziął nóż i poszedł do kantyny.