4.

965 61 2
                                    

Zaczynało świtać, kiedy dotarli na ziemię księcia Martina. Trzecie Królestwo należało do niego i było najbardziej odmienne ze wszystkich.

Kiedy Eleonora była małą dziewczynką, rodzice często zabierali ją tutaj, aby pobawiła się z podobnymi sobie. Nie chodziło absolutnie o rasę, ale o status społeczny. Martin był zaledwie o kilkanaście lat starszy od niej, a poza tym był przyszłym królem. Idealny kandydat na męża, poza tym oboje potrzebowali siebie nawzajem, aby w pełni sprawować władzę. Królewski kodeks nakazywał, by do pewnego wieku zawrzeć małżeństwo. Tylko wtedy można było awansować z księcia na króla. Poza tym dwa królestwa pod tą samą opieką byłyby znacznie silniejsze i trwalsze. Eleonorze nigdy ten pomysł specjalnie nie przypadł do gustu. W głębi duszy sądziła, że Martinowi także się nie spodobał. Młody elf jednak dorósł, a jego postrzeganie rzeczy stanowczo się zmieniło.

— Szybciej — warknął do elfki jeden z żołnierzy, popychając ją brutalnie do przodu.

Nie miała już siły iść, toteż przez moc uderzenia upadła na ziemię.

— Nie mogę — szepnęła, próbując się podnieść, ale ponownie wylądowała w błocie.

Czuła, że jej ciało powoli odmawia posłuszeństwa. Elfki, które nie urodziły się wojowniczkami, mogły jedynie pomarzyć o sile fizycznej. Chociaż szkolona była przez najlepszych, nie mogła zmienić tego, kim była.

— Księżniczko Eleonoro — ktoś pochylił się nad nią i uniósł delikatnie jej podbródek. — Witamy w Trzecim Królestwie.

Martin był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Wysoki, smukły o granatowych oczach w których czaił się mrok. Jasne, niemal białe włosy, opadały mu swobodnie na plecy. Na głowie miał charakterystyczną koronę, przeplataną czarnymi piórami.

— Cała i zdrowa, zgodnie z obietnicą — zwrócił się do księcia Dymitr, kłaniając się lekko i uśmiechając przy tym chytrze. — Niełatwo było ją tutaj sprowadzić.

— Doceniam to, przyjacielu — Martin podał mu coś, czego dziewczyna nie była w stanie dostrzec, ponieważ skrywało się w skórzanym woreczku. — Dobrze to wykorzystaj — pouczył szanta, zanim ten ponownie wydał rozkazy i wreszcie sam dźwignął obolałą elfkę z ziemi.

— Ruszaj się, jeśli zależy ci na własnym życiu — mruknął jej do ucha, ale ona nie słuchała.

Chciała już tylko znaleźć się w swojej celi i zasnąć, by choć na chwilę zapomnieć o tym, co się wydarzyło.

— Panie przodem — Dymitr zmienił taktykę, gdy znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu.

Tym razem ścisnął jej ramię tak mocno, że omal nie popłakała się z bólu. Była pewna, że za kilka godzin w tym miejscu pojawi się dorodny fioletowy siniak.

— Nie cieszysz się, księżniczko? — zakpił, gdy stanęła za szerokimi drzwiami, opierając się o białą ścianę i przy okazji brudząc ją lepką krwią, spływającą powoli z nadgarstków. — To twój nowy dom.

Nie pamiętała, by pałac był tak przestronny jak teraz. Książę musiał go rozbudować albo zrobili to jeszcze jego rodzice. Oni także zginęli w imię pokoju, szkoda tylko, że walczyli po przeciwnej stronie. Nie każdy uważa, że władza należy się po równo każdemu. Niektórzy byli przekonani, że elfy są ponad przeciętnie inteligentne i jest to wystarczający powód, by panowały nad pozostałymi rasami.

— Kiedyś było tu inaczej... — zawiesiła się, przyglądając z nostalgią rodzinnemu portretowi Martinów, który zajmował całą ścianę wielkiej sali.

— Te czasy minęły bezpowrotnie — sarknął szant, podążając za jej wzrokiem.

Czasami zastanawiał się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby jako mały chłopiec trafił na dwór Martinów, a nie Lestdairów. Obie rodziny były zupełnie od siebie różne. Ta pierwsza, z pozoru dzika i waleczna w swoim wnętrzu kryła prawdziwe ciepło i miłość, choć poglądy miała iście jednoznaczne. Druga tylko z wierzchu wyglądała niewinnie, a pod skorupą idealnego życia, tkwiło gorzkie rozczarowanie i duszony wrzask goryczy.

— Zapewne zastanawiasz się, dlaczego tak pilnie cię tu wezwałem — odezwał się z nienacka książę, odbierając ledwo żywą Eleonorę z rąk Dymitra.

Nie odpowiedziała, niekoniecznie dlatego, że postanowiła specjalnie milczeć. Chłopaka jednak nie zraził ten gest i kontynuował z dumą wymawiając każde słowo, jakby smakował tę upojną chwilę.

— Zostaniesz moją żoną — wyartykuował wyraźnie, jakby się bał, że mogłaby czegoś nie zrozumieć. — Kiedy tylko wszystkie podpisy znajdą się na papierach, oficjalnie staniesz się Eleonorą Martin.

Nawet gdyby chciała zaprzeczyć, co mogła zrobić, by zapobiec tym planom? Była nikim, nie wykształciła nawet wewnętrzej mocy, a jedyne na co mogła liczyć to cud, że któryś z pozostałych władców uzna to małżeństwo za zagrożenie i nie wyrazi na nie zgody.

— Jeśli będziesz współpracowała, nie stanie ci się nic złego. Nikt tu nie pragnie twojej krzywdy, możesz mi zaufać — zapewniał gorąco elf, ale nie wierzyła w ani jedno jego słowo.

Gdyby wszystko było tak dobre, jak to przedstawiał, nie musiałby napadać na jej królestwo i porywać wbrew własnej woli. Wystarczyłoby przecież, że poprosiłby króla Lestdaira o jej rękę, a ten nie miałby wyboru. Nikt w okolicy nie był tak doborową partią jak Martin i w żaden sposób nie dało się tego ukryć.


EleonoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz